Wilczyńska Karolina - Na nową drogę życia 02 - Koronkowa suknia.pdf

(1783 KB) Pobierz
Kiedy Iza oglądała podobne sceny w filmach, zawsze uważała, że bohaterki dramatyzują. Bo
przecież dwie kreski w okienku niewielkiego kawałka plastiku nie są taką znowu tragedią. W końcu
większość kobiet i tak wie, co zobaczy, a jedynie szuka potwierdzenia.
Teraz, patrząc na trzymany w ręku test ciążowy, zrozumiała, że nie miała racji. Nie
o potwierdzenie tu chodzi, a o nadzieję.
Ostatnie kilka minut, które spędziła, siedząc bez ruchu na brzegu wanny z twarzą ukrytą
w dłoniach, były wypełnione właśnie nadzieją. A ta trwała, dopóki nie podniosła głowy i nie spojrzała
na test. W tej jednej sekundzie zmieniło się wszystko.
Ta sekunda trwała całą wieczność, podczas której Iza tkwiła w jakiejś dziwnej pustce,
pozbawionej myśli i emocji. Kiedy wreszcie odzyskała kontakt z rzeczywistością, zamrugała kilka razy,
jakby sądziła, że jedna z kresek na pasku jakimś cudem zniknie.
Nie zniknęła.
Dziewczyna uświadomiła sobie, że nie ma pojęcia, co powinna teraz zrobić. W romantycznym
filmie zapewne kupiłaby maleńkie buciki, spakowała je w zgrabną paczuszkę razem z testem i podczas
kolacji w jakiejś dobrej restauracji podarowała mężczyźnie swojego życia. Ten po odpakowaniu
podarunku miałby w oczach łzy szczęścia. A następnego dnia poszliby wspólnie kupować wyprawkę dla
maleństwa.
Niestety, Izę niewiele łączyło z bohaterkami romantycznych filmów. Jej sytuacja była mocno
skomplikowana. Jeśli ktoś sądziłby, że dziecko, które już bez najmniejszych wątpliwości nosiła w sobie,
nie będzie miało ojca, byłby w błędzie. Owszem, Iza doskonale wiedziała, kto nim jest, ale też zdawała
sobie sprawę z trudności, jakie ją czekają.
– Muszę się uspokoić i pomyśleć – mruknęła do siebie.
– Bello, mówiłaś coś?! – Zza drzwi łazienki dobiegł głos matki.
– Nie, mamo! – odkrzyknęła i szybko odkręciła wodę.
– Wyjdź wreszcie, śniadanie na stole!
– Tak, już idę!
Na samą myśl o jedzeniu zrobiło jej się niedobrze. Podobne odczucia towarzyszyły jej od kilku
dni i właśnie one przypomniały o zerknięciu w kalendarzyk. To z kolei uświadomiło Izie, że okres
spóźnia się dużo bardziej, niż jej się wydawało.
Kiedy prosiła w aptece o test, miała wrażenie, że farmaceutka przygląda jej się badawczo. Jakby
wiedziała, że za tym zakupem kryje się coś, co nie powinno się wydarzyć. Iza uciekła wzrokiem
i schowała pudełeczko głęboko na dnie torebki. Jeszcze tego brakowało, żeby matka zobaczyła!
Przeczytała w Internecie, że czasami takie opóźnienia miesiączki wynikają ze stresu. Kobieta
obawia się ciąży, więc menstruacja nie przychodzi. Ale gdy test ciążę wykluczy, wszystko wraca do
normy. Iza trzymała się tej nadziei przez cały wieczór i noc.
Teraz wiedziała, że nie stres był przyczyną, a tamta chwila w lesie, gdy oboje zapomnieli
o wszystkim, łącznie z zabezpieczeniem.
– Nie ma co panikować – tłumaczyła mu wtedy. – I tak nie powinnam dziś zajść w ciążę.
A jednak zaszła, czego dowód leżał teraz przed nią na krawędzi umywalki.
I co ja mam teraz zrobić? – pomyślała bezradnie.
– Bello! Długo jeszcze?! – Matka znowu podeszła do drzwi.
– Już, już! – odparła niecierpliwie.
Obmyła twarz zimną wodą, wcisnęła plastikową płytkę głęboko do kieszeni i wyszła z łazienki.
Przecież mam już dwadzieścia jeden lat – rozmyślała, schodząc po schodach. – Nie jestem
nastolatką, nie ja pierwsza zostanę matką w tym wieku. Dawno minęły czasy, kiedy ciąża przed ślubem
stanowiła problem. Wiele moich koleżanek decydowało się na legalizację związku dopiero wtedy, gdy
dziecko było w drodze.
Starała się jakoś zracjonalizować sytuację, przekonać samą siebie, że nie jest tak źle. Jednak
w głębi serca doskonale wiedziała, że problemem nie jest żadna ze spraw, o których myślała. Chodziło
o coś zupełnie innego, o wiele ważniejszego.
– A co ty masz taką minę, jakbyś żabę połknęła? – Matka rozłożyła serwetkę i umieściła ją na
kolanach, żeby nie ubrudzić jasnej sukienki.
– Żołądek mnie boli – mruknęła Iza.
– Co ty mówisz? Jadłaś coś wczoraj poza domem? – Kobieta sięgnęła po pieczywo.
– Nie, ale mam dzisiaj kolokwium – wymyśliła naprędce dziewczyna. – Ciężko zaliczyć,
denerwuję się…
– No tak, to na pewno dlatego – pokiwała głową matka. – Nie martw się tak bardzo, poradzisz
sobie – starała się pocieszyć córkę, ale Iza widziała, że na próżno szukać w tym prawdziwych emocji.
Przyzwyczaiła się już do charakteru matki, do tego, że nie okazuje uczuć. Nie, nie wątpiła, że jest
kochanym dzieckiem, ale zorientowała się już, że o ile na wsparcie finansowe czy dobrą radę może
liczyć, o tyle na przytulenie albo spontaniczny śmiech już niekoniecznie.
Wygląda jak zamrożona – przyszło jej do głowy w dniu, gdy zmarła babcia. Wtedy sądziła, że
matka się rozpłacze, okaże rozpacz. Ona, Iza, była pewna, że w taki właśnie sposób zareagowałaby na
podobną wiadomość. Tymczasem matka po prostu odłożyła słuchawkę, spojrzała na córkę i powiedziała
spokojnie:
– Pojutrze jedziemy na pogrzeb. Moja matka nie żyje.
A potem poszła do łazienki dokończyć robienie makijażu.
Nic dziwnego, że nie rusza jej jakieś kolokwium – skwitowała w myślach dziewczyna.
Prawdę mówiąc, akurat tego dnia było jej to akurat na rękę.
– Postaram się zaliczyć – odpowiedziała matce. – Ale z tych nerwów niczego nie zjem – dodała
stanowczo, ze wszystkich sił starając się zapanować nad skurczem brzucha.
– Z pustym żołądkiem trudniej ci będzie się skupić, ale jak uważasz… – Matka włożyła do ust
kawałek pomidora.
– Zjem coś po kolokwium, wiesz, że mam obok uczelni kilka fajnych knajpek. – Iza szybko
wstała od stołu i podeszła do kuchennej szafki, gdzie stał dzbanek z wodą.
Byle nie patrzeć na jedzenie – pomyślała, wypijając kilka małych łyków płynu. – A myślałam,
że te poranne nudności są mocno przesadzone.
– Ja dzisiaj będę cały dzień w domu, więc zrobię coś dobrego na kolację – poinformowała
tymczasem matka. – Masz jakieś zamówienie specjalne?
– Wszystko jedno… Co zrobisz, to zjem. – Naprawdę dłużej nie mogła kontynuować tego tematu.
– Przepraszam, ale muszę się zbierać. Jeśli się spóźnię, doktor nawet do sali mnie nie wpuści.
Prawie wbiegła po schodach i z ulgą zatrzasnęła za sobą drzwi swojego pokoju. Opadła na łóżko,
twarzą w poduszkę.
Co robić? – kołatała jej w głowie wciąż ta sama myśl. – Co ja mam teraz zrobić?
Poczuła, że coś uwiera ją w biodro. Sięgnęła do kieszeni.
To ten cholerny test – mruknęła i, chcąc nie chcąc, wstała, żeby ukryć dowód ciąży w torebce.
Zresztą naprawdę musiała już wychodzić.
Wyrzucę gdzieś po drodze – zdecydowała i pożałowała w myślach, że wraz z kawałkiem plastiku
nie może pozbyć się całej sprawy.
Jak to się mogło stać? – pytała samą siebie, zapinając sweter. – I dlaczego akurat mnie musiało
się przytrafić. Wiolka ciągle ryzykuje i za każdym razem jej uchodzi na sucho – przywołała w pamięci
koleżankę z roku. – A ja raz i od razu ciąża. To niesprawiedliwe!
Miała ochotę tupnąć nogą jak dziecko, ale przecież nie była pięciolatką. Zdawała sobie sprawę,
że ucieczka w pretensje i żale w niczym tu nie pomoże. Prędzej czy później będzie musiała stawić czoła
sytuacji.
Ale może jednak nie od razu – uznała. – Wieczorem się nad tym zastanowię. Teraz muszę jakoś
przetrwać zajęcia. Rok dopiero się zaczął, a dozwolony limit nieobecności może być mi później bardziej
potrzebny – pomyślała rozsądnie.
– Wrócę około siedemnastej! – krzyknęła w kierunku salonu, gdzie matka zwykła pijać poranną
kawę.
– Dobrego dnia! – usłyszała w odpowiedzi.
Już nie jest dobry – westchnęła Iza. – Na szczęście ona jeszcze o tym nie wie.
*
Słoneczny poranek nie musiał poprawiać Bartkowi humoru, bo obudził się w doskonałym
nastroju. Jednak mocne promienie październikowego słońca uznał za dodatkowy bonus do czekającego
go dnia.
Co prawda w kolejce do łazienki wyprzedziła go siostra – pyskata trzynastolatka, którą czasami
gotów był udusić, ale tym razem zlekceważył wystawiony przez Julkę język i trzaśnięcie mu drzwiami
przed nosem.
– Jeszcze będziesz chciała pożyczyć kasę – mruknął pod nosem, lecz bez złości. – Wtedy
zobaczymy, jak potrafisz się przymilnie uśmiechać, smarkulo.
Przeciągnął się powoli.
– Synu, czy ty musisz stać o siódmej rano na środku przedpokoju? – Głos ojca przywrócił go do
rzeczywistości.
– Stałbym w łazience, gdyby nie Julka – odpowiedział zgodnie z prawdą.
– Jaki ty jesteś dowcipny – ironicznie skomentował mężczyzna. – Ale to nie zmienia faktu, że
jeśli mnie nie przepuścisz, spóźnię się do pracy.
– Dobra, już znikam. – Bartek posłusznie wycofał się do swojego pokoju.
Poranna krzątanina tym razem nie musiała być jego udziałem. Zajęcia zaczynał dopiero
o dziesiątej, więc mógł spokojnie przeczekać, aż ojciec z Julką wyjdą.
Usiadł na brzegu łóżka i sięgnął po telefon.
Ciekawe, czy napisała coś po przebudzeniu? – zastanawiał się.
Niestety, nie było żadnej nowej wiadomości. Uśmiechnął się, bo wiedział przecież, że zazwyczaj
wstawała w ostatniej chwili i robiła wszystko w pośpiechu. Trudno w takiej sytuacji znaleźć czas nawet
na krótkiego esemesa.
Fakt, miło byłoby zobaczyć na ekranie porannego buziaka, choćby wirtualnego, ale Bartek nie
przykładał aż tak wielkiej wagi do jego braku. Znał zwyczaje swojej dziewczyny, poza tym był pewien,
że nawet jeśli nie miała czasu napisać, to z pewnością o nim pomyślała.
Może zamiast tak siedzieć bez sensu powinienem trochę poćwiczyć – uznał. – Biceps sam się nie
zrobi.
Nie żeby od razu chciał zostać mistrzem świata w kulturystyce albo pobić rekord w obwodzie
wspomnianego mięśnia, ale nie ma co ukrywać, chciał dobrze wyglądać. Zresztą który
dwudziestodwulatek nie chce?
Bartka nie stać było na karnet do klubu fitness. Owszem, dorabiał sobie jako barman w jednym
z kieleckich pubów, ale zarobione pieniądze przeznaczał raczej na ubrania, wyjście do kina czy klubu.
Wiedział, że rodzice nie mają zbyt dużego budżetu, zwłaszcza że matka pracowała tylko dorywczo. Jej
firma upadła, a znalezienie etatu dla kobiety przed pięćdziesiątką graniczyło z cudem.
Gdy chciała zatrudnić się w sklepie, ojciec stanowczo zaprotestował.
– Z twoim kręgosłupem dźwiganie jest wykluczone – uciął. – A wiesz przecież, że ekspedientka
nie tylko stuka w klawisze kasy, ale też wyładowuje i rozkłada towar.
Bartek wiedział, że ojciec starał się brać nadgodziny w swoim zakładzie i to dlatego często wracał
późno. Na szczęście firma, w której pracował, nie narzekała na brak klientów. Robili meble na wymiar,
a zawsze znaleźli się chętni na nową kuchnię czy szafę.
Matka od czasu do czasu dorabiała jako opiekunka do dzieci, ale ostatnio głównie zajmowała się
Zgłoś jeśli naruszono regulamin