Helena Sekuła - Barakuda.pdf
(
1274 KB
)
Pobierz
Helena Sekuła
BARAKUDA
Wydawnictwo Estymator
www.estymator.net.pl
Warszawa 2021
ISBN: 978-83-67021-08-1
Copyright © Helena Sekuła
Projekt okładki: Marcin Labus
ePUB: eLJot
1
Rozciągnięty przed drzwiami zagradzał przejście. Leżał na wznak, całym sobą podany
ku skłonowi skarpy, rozkrzyżowanymi ramionami ogarniał niebo. Pod sierpniowym
firmamentem, srebrzącym odblaskami dalekich światów, noc wydawała się jeszcze
czarniejsza.
Natknęłam się na niego nagłe, tuż za olbrzymimi jałowcami, podchodzącymi pod
sam dom; mrok rozrzedzały sześciościenne umbry o szybkach z grubego szkła,
umocowane po obu stronach ganku na wysięgnikach z kutego żelaza, i tylko jedno
okno smużyło ruchomym szkarłatem, jakby w nim dogasała zorza minionego
wieczoru. Skupiona na tym znaku życia pośród leśnego odludzia, potknęłam się i
upadłam.
Wtedy go zobaczyłam.
Osunęłam się po zdradliwej pochyłości, nie na śliskich wrzosach, jak w pierwszej
chwili pomyślałam. Kiedy podniosłam się i uklękłam przy nim, poczułam pod
kolanami lepką wilgoć, a wokół jego głowy trawa sprawiała wrażenie unurzanej w
cieniu, lecz ten cień nie znikał, tężał ze zmatowiałym połyskiem zmąconej polewy.
Ujęłam przegub. Ręka ni zimna, ni ciepła, pozbawiona tętna. Szeroko otwarte
oczy patrzyły w pustkę. W źrenicach, jakby zaciągniętych werniksem, odbijały się
światła latarni. Dopiero teraz dostrzegłam trochę powyżej nasady brwi ciemną rozetkę
podobną do znamienia.
Jego twarz! Wydała się znajoma. Gdzieś już musiałam widzieć tego człowieka, ale
gdzie, w jakich okolicznościach, dlaczego leży pod tym domem ukrytym w gąszczu
wiecznie zielonych krzewów, przeszyty grudką metalu, która pozostawiła mało
widoczną rankę na jego czole?
Silniejszy powiew wiatru poruszył sosnami, przeczesał czuby jałowców, owionął
żywicznym zapachem, przyniósł woń nadrzecznych łęgów, przypadł do ziemi i legł.
Taka sama cisza panowała w naturze, gdy kilka minut wcześniej wchodziłam przez
gościnnie uchyloną furtę. Na zadrzewionym wzniesieniu majaczyła czarna sylweta
spadzistego dachu z plamą palących się latarni pod okapem i odblaskiem ognia
pełgającym w jednym oknie. Poza tym żadnego oświetlenia, nie licząc żarówki przy
bramie. Ścieżkę wiodącą ku domowi pogrążał mrok, u jej kresu potknęłam się o
zabitego mężczyznę. Musiał przyjść tu niedawno, jego ręce jeszcze niezupełnie
zesztywniały. Unieruchomiło mnie przerażenie.
– Nie bój się – nagle powiedział ktoś obok. Omal nie zemdlałam. Nie miałam
odwagi odwrócić głowy, aby spojrzeć w kierunku, skąd usłyszałam głos.
W zasięgu kandelabrów, nie wiem skąd, pojawił się szczupły wyrostek. Z
pewnością nie wyszedł z drzwi prowadzących na ganek. Źródło światła miał za
plecami, widziałam tylko zarys jego sylwetki.
– Wstań – znów zanurzył się w cień, pociągnął mnie za rękę.
– A on? – podniosłam się z kolan.
– On już nie potrzebuje pomocy, a ty tak. Jesteś półżywa.
– Przecież nie można tak po prostu odejść.
– Można. Jeśli się natychmiast nie pozbierasz, znikam – tykał mnie
bezceremonialnie.
– Poczekaj! – zsunęłam z nóg sandały. Tylko nie pozostać samej na tym odludziu,
z martwym człowiekiem, pośród złowieszczych krzewów o smoczych kształtach.
– Prędzej, zaraz spadną tu łapsy – podniósł moje pantofle i ruszył przodem.
Zwinny, cichy jak jaszczurka. Nie poprowadził dróżką, skręcił w gąszcz, mimo to
szedł pewnie, musiał znać teren.
Spieszyłam za nim, potykałam się o korzenie, zataczałam w kłujące objęcia
jałowców. Zaraz straciłam orientację kierunku, czasu, rzeczywistości. I nie czułam już
nic więcej, tylko swoje płuca rozsadzane oddechem.
– Przyjechałaś wozem? – przystanął na moment.
– Tak – nie starczyło mi energii nawet na tyle, aby się zdziwić, skąd wie o aucie.
– Gdzie jest, pod bramą? – znów przyśpieszył kroku.
– Nie. Pozostawiłam przy żwirówce. Myślałam, że stamtąd już blisko, ale
posiadłość leży dalej od głównej drogi, niż przypuszczałam. Zawsze miewam kłopoty
z oceną odległości.
Chłopiec nurkując pośród rozłożystych łap choiny wywiódł mnie na leśny trakt.
Pod stopami zachrzęścił szuter. Ostre kamyczki uwierały bose nogi. Tutaj już
wyraźnie dobiegał odgłos szosy, łuny samochodowych latarń dobywały i odkładały w
mrok wyolbrzymione cienie drzew. Jeszcze trochę szybkiego marszu i natrafiliśmy na
moją simkę.
– Ja poprowadzę – rozporządził wyrostek. Bez sprzeciwu podałam kluczyki.
– Co za nonsens kłaść pantofle, w których nie można chodzić – rzucił mi na
kolana sandały i ujął kierownicę.
– Nie dlatego, wdepnęłam w krew.
– W takim razie dobrze zrobiłaś. Inaczej zostałby fatalny trop.
Nie pomyślałam o śladach, budziła grozę człowiecza krew roznoszona na butach.
Ale nie wyjaśniałam mojego punktu widzenia.
– Szykowny ten twój wóz. Może jednak nie zwrócił niczyjej uwagi – powiedział.
Z poprzecznicy wytoczyliśmy się na pusty asfalt, połyskujący zorzą reflektorów
dalekich jeszcze pojazdów, wynurzających się zza falistości terenu.
– Po co tu przyjechałaś?
– Nie twoja sprawa.
– Moja też. Razem uciekamy z miejsca, gdzie zamordowano człowieka.
– Skąd wiesz, może sam się zabił.
– Wiem.
– Jesteś dość przerażający.
– Jeśli już, to p r z e r a ż a j ą c a. Jestem kobietą.
Plik z chomika:
teaw123
Inne pliki z tego folderu:
Katarzyna Grabowska - Kolory przyjaźni 1 - Miłość wbrew regułom.pdf
(2930 KB)
Katarzyna Grabowska - Kolory przyjaźni 2 - Na przekór rozumowi.pdf
(3119 KB)
Katarzyna Grabowska - Kolory przyjaźni 3 - Za głosem serca.pdf
(3336 KB)
Tekieli Joanna - Niebieski ogród.pdf
(3733 KB)
Alexandra Reinwarth - Pieprzyć to! Jak przestać spełniać cudze oczekiwania, a zacząć własne.pdf
(1248 KB)
Inne foldery tego chomika:
_Pakiety - uzup, spr 2024
® 2023 Nowe ebooki
® 2024 Nowe ebooki
♜ - PAKIETY
❤ ❤ ❤ ❤ ❤
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin