Upiorny legat - Joanna Chmielewska.pdf

(1542 KB) Pobierz
Joanna Chmielewska
upiorny legat
Czytelnik Warszawa 1977
Okładkę i kartę tytułową projektował
ZBIGNIEW CZARNECKI
Telefon
zadzwonił
późnym
wieczorem.
Zapewne w ogóle nie podniosłabym
słuchawki, tak jak nie podnosiłam jej od
wielu miesięcy, gdyby nie to, że w
moich planach życiowych nastąpiła
właśnie zasadnicza zmiana. Tegoż
popołudnia przestawiłam się duchowo i
zaniechałam walki o święty spokój.
Zależało mi zaś dotychczas na
świętym
spokoju,
ponieważ
postanowiłam wreszcie napisać tę
powieść science-fiction, przez którą
doprowadziłam do obłędu połowę
fizyków
jądrowych
Warszawy.
Rozmyślałam nad nią bardzo długo,
niezbędne mi były pewne szczegóły
techniczne, obce mojej duszy, musiałam
zatem uzyskiwać
informacje
od
fachowców. Nie wiem dlaczego, nie
wydawali
się
rozentuzjazmowani.
Uporczywie zadawałam wszystkim to
samo pytanie:
- Proszę pana, potrzebne mi jest takie
małe, które by łapało promienie
kosmiczne. Ja wiem, że to są cząsteczki,
ono musi łapać te cząsteczki. Co to
takiego może być?
Pytanie z reguły wywoływało u nich
jakiś dziwny wyraz twarzy i łagodną
odpowiedź:
- Kiedy one wszystko przenikają, te
cząsteczki. Wie pani, one lecą na durch.
Na to mówiłam:
- Toteż właśnie, chodzi mi o to, żeby
to małe miało dno...
Na dnie małego rzecz się kończyła.
Nagabywani fizycy dostawali obłędu w
oczach i czym prędzej przekazywali
mnie koledze. Żaden nie okazał się
oryginalny i nie zareagował inaczej.
Możliwe, iż owo dno stanowi jakąś
straszliwą tajemnicę służbową, którą
panicznie bali się zdradzić nie wątpię
bowiem, że musi istnieć.
Nic więc dziwnego, że powieść szła
mi jak z kamienia. Niemniej jednak
zaparłam się przy swoim i trwałam w
twórczych zamiarach, twardo usiłując
nie zwracać uwagi na mnożące się
wokół bardzo dziwne wydarzenia.
Wydarzeń było dużo i rozpraszały
mnie coraz porządniej, wreszcie
przyszła chwila, kiedy udało im się
rozproszyć ostatecznie. Batalię uznałam
za przegraną i postanowiłam się poddać,
przy czym, dziwna rzecz, ostatnim
gwoździem! do trumny okazała się
drobnostka, mianowicie tak zwany!
śmierdziel. Nie znani mi ludzie
przyprowadzili mojego! młodszego
syna,
zgłaszając
pretensje
za
produkowanie przez niego owego
śmierdziela na ich podwórzu. Jako!
dowód rzeczowy służyła dziura,
wypalona na spodniach sprawcy.
Podwórze pochodziło z zamierzchłych
Zgłoś jeśli naruszono regulamin