Adam Wiśniewski-Snerg - Robot.pdf

(1802 KB) Pobierz
Adam Wiśniewski-Snerg
Robot
Robot
Copyright © by Adam Wiśniewski-Snerg
Redakcja: Katarzyna Derda
Korekta: Paweł Dembowski
Ilustracja na okładce: Jarek Kubicki
Projekt graficzny okładki: Nina Makabresku
Wszelkie prawa zastrzeżone
All rights reserved
ISBN 978-83-65074-07-2
Wydawca: Code Red Tomasz Stachewicz
ul. Sosnkowskiego 17 m. 39
02-495 Warszawa
http://www.bookrage.org
Mechanizm
Była noc. Była jedna z szeregu tych zwyczajnych nocy, gdy budziłem
się między pancernymi ścianami, uwięziony od wielu miesięcy w
komorze bez wyjścia, w ciemności rozświetlonej blaskami ekranów i w
ciszy przerywanej piskami głośników, gdy drętwiałem na myśl o
nieznanym losie pod niskim marmurowym stropem, z którego nawet we
śnie śledziły mnie nieczułe mechaniczne oczy, i kiedy — wciąż
jednakowo zdumiony prawami zamkniętego świata — pytałem maszyny,
co to wszystko znaczy, i zaraz traciłem świadomość w kolejnym ciężkim
śnie.
Tej nocy nikogo już o nic nie zdążyłem spytać. Zbudzony ostrym
zgrzytem unoszonej grodzi, jak strzałem armatnim, ukryłem się pod
kołdrą, by tam zamknąć usta, szeroko otwarte grozą bliskiej śmierci, zaś
brutalna siła, która przy tym chciała mi wyważyć szczękę, w czasie
trwania krzyku wyrwanego z piersi obdzierała mnie z ostatnich złudzeń,
tłocząc do mózgu mroźną myśl o widmie wszechobecnego Mechanizmu.
— Egzemplarz sześćdziesiąt sześć...! — cisza. — Biegiem do czwartej
komory! — padł rozkaz z głębi rozwartego luku.
Skoczyłem tam, skąd dobiegł głos, posłusznie jak pies do nogi swego
pana. Nagi i porażony gwałtownością wezwania zanurzyłem się w
nieznanej czeluści. W środku nikogo nie znalazłem. Masywny blok stali z
hukiem zatrzasnął się za mną. Stałem w sześciennej ciasnej komorze o
gładkich ścianach — z wyjątkiem lodowatego mroku nie czułem i nie
widziałem nic.
Komora jednostajnym ruchem windy opuszczała się w głąb
nieokreślonej konstrukcji. Gdy dotarła do celu, jedna z jej ścian zjechała
w bok, odsłaniając widok na obszerną salę. Zobaczyłem w niej kilkunastu
nagich ludzi. Mężczyźni i kobiety, napiętnowani widocznymi z daleka
czarnymi numerami, które żłobiły im blade czoła, stali w szeregu pod
cylindrycznymi kloszami z grubego szkła.
Ściana wróciła na poprzednie miejsce. Przysłoniła zagadkowy obraz
tak pośpiesznie, jakby siła — operująca nią zdalnie — zmieniła w tej
chwili swój pierwotny plan. Podłoga komory zwinęła się w śliski lej. Z
jego gardła wykipiała smolista czerń i zalała wszystko. Gdzieś w górze
błysnęło światło. Nim zgasło, ujrzałem w jego pomarańczowym blasku
prześwietloną na wskroś spienioną falę, która wypchnęła błonę stropu i
z rykiem wtargnęła do komory, wciągając mnie w głąb.
Prąd wyrwał mnie z leja i zawiłą drogą, w masie zbitej kremowej
piany, niósł coraz wyżej — ku czarnej źrenicy. Ślizgałem się na wstęgach
ruchomych czujników we wnętrzu długiej przeźroczystej rury, opasanej
konwulsyjnie pulsującym wężem — niczym pierwszy przełknięty kęs w
trzewiach głodzonego olbrzyma. Raz jeszcze podrzucony elastycznym
ścięgnem wtoczyłem się wreszcie na wzniesiony ponad wszystkim
srebrny szczyt. Skamieniałem u celu: głęboka źrenica jak wylot groźnej
broni w świetlnej smudze zatoczyła wkoło mnie szeroki krąg. Kiedy się
zwarła, pochwycony przez mięsiste cęgi zakreśliłem łuk nad przepaścią i
wróciłem nad krawędź leja.
Znowu stałem między ścianami komory. Zalewał ją błękitny płyn. W
piersi biło mi miarowe tętno. Uniosłem się w chłodnej przestrzeni i
spocząłem na dnie. Przywarłem do powierzchni szerokiego lustra.
Z daleka płynął cichy monotonny głos:
— Po wykonaniu głównego zadania...
Zagłuszyło go krótkie wezwanie i ostry rozkaz:
— Selekcja!
— Na stanowisku!
— Odchylenie od normy przekroczyło wartość krytyczną.
Zlikwidować!
Jak z ciemności wyłania się przysłonięty dotąd innymi, bardziej
natarczywymi obrazami ukryty wśród nich delikatny kształt, tak z ciszy,
która zapanowała po tamtym zgiełku, wypłynął i przybliżył się
zagłuszony na początku, pierwszy monotonny i cichy głos:
— Nieustanna — choć przytłumiona licznymi kłopotami o
drugorzędnym znaczeniu — myśl o niej mobilizować cię będzie do
trwożnego wysiłku; nie wyobrażaj sobie jednak, że nieprzytomny
pośpiech jest tym, co winieneś najwyżej cenić. W nielicznych sytuacjach,
które by wymagały posługiwania się naszym imieniem, nie analizując
precyzji tego terminu — nazywaj nas Mechanizmem. To już wszystko,
czego się mogłeś od nas dowiedzieć — tyle ci wystarczy. Instrukcja nie
przewiduje głębszego poznania. Poddaj się naszej woli!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin