Mala apokalipsa.doc

(195 KB) Pobierz
MAŁA APOKALIPSA

MAŁA APOKALIPSA

 

Rys biograficzny autora

 

   Tadeusz Konwicki, pisarz i reżyser filmowy, urodził się na Wileń­szczyźnie w Nowej Wilejce. W Wilnie ukończył tajne gimnazjum, a w latach 1944-45 walczył w partyzanckim oddziale Armii Krajowej na tych terenach. Jego zainteresowanie literaturą ujawniło się zaraz po wojnie: podjął studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie i pracę w redakcji „Odrodzenia” (1946-50; od 1947 r. w Warszawie) oraz „Nowej Kultury” (1950-58). W 1954 r. związał się z filmem jako scenarzysta i reżyser.

   W 1948 r. powstała pierwsza powieść Tadeusza Konwickiego – Rojsty – książka o charakterze wspomnieniowym i rozliczeniowym, nawiązująca do okresu walki partyzanckiej. Została ona wydana do­piero w 1956 r. Wcześniej pisarz publikował utwory podejmujące aktualne zagadnienia społeczne i polityczne: proza reportażowa Przy budowie – 1950, powieść polityczna Władza. Kolejnym etapem pra­cy twórczej było opowiadanie psychologiczne Godzina smutku – 1954.

   Wielkie piętno na psychice Konwickiego odcisnęła wojna. Kształ­cił się na tajnych kompletach, potem walczył w szeregach AK. Wyda­rzenia powojenne również wywarły na nim ogromne wrażenie. Do­cierały do niego wiadomości o bratobójczych walkach, politycznych rozgrywkach, niesprawiedliwych ocenach minionych lat i postaw lu­dzi. Te zagadnienia stały się później ważnym motywem jego twórczo­ści. O skażeniu człowieka wojenną rzeczywistością można przeczytać w powieści Z oblężonego miasta (1956). Po latach wyrzutem wróci zgoda na powojenny stan rzeczy. Tadeusz Konwicki był bowiem w gronie zwolenników ustroju i poetyki socrealizmu. Późniejsze teksty zdradzają obsesyjne poczucie winy, świadomość odpowiedzialności Każdego, a zwłaszcza ludzi sztuki, za kreowanie i wspieranie reżimu. W utworach pojawia się groteskowy obraz rzeczywistości z tendencją do wyolbrzymiania przejawów degradacji człowieczeństwa i bierności bohaterów wobec wydarzeń. Wiele w nich symboli, często pojawia się poetyka snu i skłonność do rozrachunkowych komentarzy. Wyobco­wany bohater nie może odnaleźć w takim świecie własnego miejsca, ulega presjom, czuje się winny, a równocześnie nie może tego stanu rzeczy zmienić. Wydaje się, że taką szansę daje tylko śmierć. Do krę­gu utworów poruszających wspomniane problemy można zaliczyć po­wieści: Sennik współczesny – 1963, Wniebowstąpienie – 1967, Nic al­bo nic – 1971, Kompleks polski – 1977, Mała apokalipsa – 1979.

   Konwicki chętnie wraca też do swojej Arkadii – krainy lat dziecin­nych, czasu erotycznych inicjacji, młodzieńczych wzruszeń: Dziura w niebie – 1959, Zwierzoczłekoupiór – 1969, Kronika wypadków miło­snych – 1974 (udana ekranizacja Andrzeja Wajdy z rolą samego autora). Podsumowaniem dotychczasowych doświadczeń życiowych i ar­tystycznych jest utrzymana w konwencji dziennika książka Kalendarz i klepsydra – 1976. W podobnej poetyce – wspomnieniowej i pamięt­nikarskiej – utrzymany jest utwór Wschody i zachody księżyca – 1982.

  Warto również skrótowo odnotować znaczący dorobek artystyczny Tadeusza Konwickiego w dziejach polskiego kina: Ostatni dzień lata – 1957, Zaduszki – 1965, Salto – 1970, Jak daleko stąd, jak blisko – 1971 oraz scenariusze filmowe zebrane w tomie Ostatni dzień lata, wydanym w 1971 r. Wiele kontrowersji wzbudziły ekranizacje utwo­rów – Czesława Miłosza Dolina Issy oraz Adama Mickiewicza Dzia­dy (w wersji filmowej Lawa – 1988). W prozie i w filmach Konwicki chętnie powraca do kraju lat dziecinnych – bliskiej mu Wileńszczyzny.

   Autor Małej apokalipsy był nagradzany i krytykowany za swoją twórczość. Jego proza budziła sprzeczne uczucia, bulwersowała, drażniła. Utwory o charakterze rozrachunkowym ukazywały się w wydawnictwach podziemnych, tzw. drugiego obiegu – mogłoby się wydawać, że niskie nakłady i trudności w zdobywaniu tych książek sprawią, iż twórczość Konwickiego zejdzie na drugi plan. Tak się jednak nie stało mimo znamion aktualności, czy wręcz fragmentów o charakterze publicystycznym i autobiograficznym, proza ta ma cechy literatury uniwersalnej: przemawia językiem symboli i prowokuje do refleksji o charakterze ogólnym, ponadczasowym. PRL-owska mroczna rzeczywistość jest tu przejawem totalitaryzmu w ogóle i uwikłania człowieka w jego mechanizm. Stąd zapewne liczne przekłady powieści Konwickiego na języki obce: np. angielski, niemiec­ki, włoski, czeski, słowacki, rosyjski, bułgarski, rumuński, węgierski, litewski, fiński.1

   Po zmianach ustrojowych w Polsce Konwicki nie zamilkł. Ukazały się kolejne jego utwory: Rzeka podziemna, podziemne ptaki – 1985, Bohiń – 1987. Twórczość autora Małej apokalipsy splata w sobie re­fleksje dotyczące losów byłych żołnierzy AK, którzy przeżyli ko­szmar wojny, a teraz egzystują w realiach socjalistycznego państwa porusza motywy kresowe, zagadnienia rozrachunkowe. Poetyka snu miesza się z groteską, ironią, satyrą. Interesujące problemy, dotyczą­ce kondycji moralnej człowieka, jego odpowiedzialności za los naro­du, autor pokazuje na tle obrazów zniszczenia, śmietnika, chaosu cha­rakterystycznego dla komunistycznego reżimu.

 

 

Streszczenie powieści

 

   Bohater utworu, literat, który od kilku lat niczego nie napisał, budzi się w mroczny, pochmurny poranek z przeczuciem nadchodzącej śmierci. Pierwsze słowa tekstu brzmią: Oto nadchodzi koniec świata. Oto nadciąga, zbliża się czy raczej przypełza mój własny koniec świa­ta. Koniec mego osobistego świata. Ale zanim mój wszechświat rozpadnie się w gruzy, rozsypie na atomy, eksploduje w próżnię, czeka mnie jeszcze ostatni kilometr mojej Golgoty, ostatnie okrążenie w tym maratonie, ostatnich kilka szczebli w dół albo w górę po drabinie bez­sensu. (5).2 Myśl o czystym papierze w szafce prowokuje refleksję o różnych postawach pisarskich: Można tę biel bezbronną zbrukać złą krwią, wściekłym jadem, cuchnącą flegmą lub wysączyć [na nią] sło­dycz sztucznej zgody, [...] ckliwy syrop pochlebstwa (5). To dwie moż­liwości rozważane przez bohatera-narratora u kresu życia. Widok z okna na Pałac Kultury (dawniej Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Sta­lina) przypomina realia życia narodu podporządkowanego obcemu re­żimowi. Budowla ta budziła kiedyś strach, teraz, choć zniszczona i rozpadająca się, przypomina o zniewoleniu. Bohater zapala na czczo papierosa i rozmyśla o śmierci, która stała się jego obsesją. Chciałby godnie odejść, zwrócić na siebie uwagę innych, całego kosmosu. Te marzenia konfrontuje od razu z brutalną samoświadomością: Jestem dwunogiem spłodzonym nieopodal Wisły [...] widziałem wojnę, to zna­czy straszny amok ssaków, które mordują się wzajemnie (8). Pisarz do­strzega swoją przeciętność, zwyczajność.

   Wokół roztaczają się obrazy zniszczenia, chaosu, degradacji, zepsucia. Objawia się to w kruszejących, zaniedbanych budynkach, zapomnia­nych śmietnikach. Z tym stanem rzeczy współgra polska rzeczywistość społeczna i polityczna, upadek moralności i sztuki. [...] truchlejący ze starości [...] nasz warszawski dom z epoki późnego stalinizmu, z ery dekadenckiego stalinizmu, z okresu spolszczonego i zeszmaconego stalini­zmu. [...] Ostatnia wojna zdruzgotała niechcąco i przypadkowo wielki pałac kultury europejskiej moralności, estetyki i obyczaju. [...] To mia­sto jest stolicą narodu, który wyparowuje w nicość (9). Koszmar wojny przesłoniła epoka stalinowska i obecny stan rzeczy – uzależnienie kra­ju od rosyjskiej administracji, podporządkowanie się większości naro­du rządzącej partii, zniszczenie hierarchii wartości, pozwalającej odróż­nić dobro od zła. Bohater czuje się mimo wszystko wolny, ale samotny, anonimowy, ma poczucie zaprzepaszczenia swoich ambicji. Być może kilkuletnia przerwa w pisaniu ma związek z zerwaniem z ogólnie przy­jętymi zasadami tworzenia sztuki na użytek władzy. Tymczasem ona ma się dobrze, strzeżona systemem tajnej i oficjalnej milicji, która na­wet eskortuje pancerną chłodnię z żywnością dla partyjnych notabli (na wystawach sklepów dla zwykłych śmiertelników jest natomiast kiełbasa z trocin, mięso sprzedaje się „na kartki” i skąpo wydziela wszystkie inne, potrzebne do życia, towary).

   Bohatera odwiedzają dwaj znajomi z kręgów opozycji politycznej, Hubert i Rysio. Są odświętnie ubrani i prawdopodobnie przynoszą z sobą kłopoty: każda ich wizyta oznaczała radykalne zmiany w moim życiu (13). Zazwyczaj oczekiwali podpisania jakiejś petycji lub prote­stu, co z kolei prowadziło do przykrości i szykan ze strony władz. Na ekranie telewizora widać kompanię honorową i delegację cywilów oczekujących na lotnisku na jakiegoś szczególnego gościa – później okazuje się, że przybywa sekretarz partii sowieckiej, zaś polscy dostoj­nicy, artyści i „naród” składają mu hołdy. Poczęstowani alkoholem go­ście wyjawiają cel wizyty. Otóż w imieniu jakiejś nieokreślonej zbio­rowości informują bohatera, że został wybrany do spełnienia szczegól­nej narodowej misji: ma pod koniec zjazdu partii dokonać samospalenia przed gmachem Komitetu Centralnego, by wstrząsnąć ludźmi w kraju i za granicą (uda się to dzięki nieustannemu filmowaniu prze­mówień i uroczystości). Jak się okazuje, wybór był starannie przemy­ślany – znany pisarz w podeszłym wieku, który wypalił się artystycz­nie, a przy tym nie reprezentuje najwyższej miary (naród wiele nie straci, a może zyskać odnowę moralną wywołaną wstrząsem). Wybra­no szczególny moment, kiedy Polska ma być przyłączona do Związku Radzieckiego, zaś społeczeństwo straciło instynkt samozachowawczy i pokornie przystaje na decyzje rządzących. Zaskoczony bohater nie szczędzi jednak słów krytyki wobec opozycji, która również w grun­cie rzeczy aprobuje taką sytuację, oraz pod adresem artystów – skoło­wali tę naszą biedną sztukę, zadeptali w niej resztki sumienia (21). Ter­min spalenia ustalono na godzinę ósmą wieczorem, kiedy skończą się obrady zjazdu partii i delegaci z całego kraju wyjdą przed gmach (21). Bohater został wybrany, ponieważ żyje obsesją śmierci. Hubertowi robi się słabo, ale mobilizuje siły, żeby poinformować go­spodarza domu, że pomysł spalenia nie jest żartem i udziela wska­zówki, by o godzinie jedenastej stawił się w mieszkaniu przy ulicy Wiślanej 63, gdzie będą czekały Nadieżda i Halina – specjalistki od techniki samospalenia (24). Tymczasem przychodzi podchmielony gość, by poinformować o wyłączeniu wody (pękła rura). Rysio radzi, by bohater oszczędzał najcelniejsze słowa na wieczór: Musisz tam krzyczeć z całych sil. Samymi złotymi myślami. Ludzie to zapiszą i przechowają jak wersety Biblii. Twoje arcydzieło literackie (25). Przybyli starają się na wszelkie sposoby rozwiać wątpliwości czy warto i jakie skutki może odnieść spektakl samospalenia. Tylko on może odmienić marne życie przeciętnego literata. Bohater przypomi­na sobie pierwsze spotkanie z Rysiem, który w pijackim amoku usi­łował zaspokoić swoje żądze w towarzystwie przypadkowej dziew­czyny, zaś efektem jego starań było pobrudzenie kieszeni płaszcza to­warzysza owej nocy. Teraz pisarz zastanawia się, kim jest Rysio: [...] pisze amorficzną prozę bez znaków przestankowych, adiutantuje Hu­bertowi i jest czcigodną postacią świata literackiego (27). Hubert zaś, po brutalnych przesłuchaniach w latach sześćdziesiątych podjął nie­skuteczną próbę samobójczą – powiesił się swego czasu w szafie (27). Są to więc opozycjoniści z przeszłością, nie zawsze chwalebną.

   Po wyjściu gości literata odwiedza wysłannik gazowni z zamiarem odcięcia gazu (już po raz trzeci). Radzi jednak przemówić do ręki kie­rownika. Gospodarza nie interesuje jednak takie załatwienie sprawy, bowiem postanowił przyjąć wyrok. Oddaje nawet staruszkowi swój wełniany płaszcz. Już w samotności rozważa decyzję o spaleniu się – czy istotnie będzie miała wpływ na sytuację w kraju?, czy naród obu­dzi się z niewoli? Tymczasem w telewizji pokazują uściski i pocałun­ki obu sekretarzy na tle dźwięków Międzynarodówki, która jest teraz polskim hymnem narodowym.

   Zabrawszy z sobą dowód osobisty i przekonawszy się, że skrzynka na listy jest pusta, pisarz wychodzi na miasto pełne odświętnych de­koracji i haseł. Na estradzie pod Pałacem Kultury występują ludowi artyści, zaś wodzirej śpiewa po rosyjsku Krakowiak wot kak ja! (31). Zewsząd, z gigantofonów, rozbrzmiewa muzyka. Literat mija po dro­dze swojego sąsiada, dygnitarza, który mieszka w bloku, podczas gdy inni politycy i ministrowie dorobili się zamczystej willi w rządowej dzielnicy (32). Uwagę bohatera przykuwają flagi, w których stopniowo maleje obszar bieli, zaś powiększa się czerwień. W wielu znaka­ch i detalach widać uzależnienie Polski od Związku Radzieckiego.

   Co pewien czas w książce pojawiają się dygresje na temat czasu. Ha­sła na transparentach głoszą, że jest czterdziesta, pięćdziesiąta lub sześćdziesiąta rocznica Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, zaś w ga­zetach daty są nieczytelne, „rozgniecione”. Na domiar złego nie moż­na się nawet zorientować, jaka jest pora roku – w ogólnym bałaganie „zastrajkowała” natura (anomalie pogodowe, słońce, śnieg, grad, na­głe zmiany temperatury). Trudno ustalić aktualną datę w oparciu o ka­lendarze, bo te – umieszczone w różnych miejscach – wskazują wska­zują różne dane. Sukcesem jest kupienie gazety, czytelnicy korzysta­ją jednak tylko z ogłoszeń, resztę wypełniają depesze i przemówienia, których nikt nie czyta.

   Podczas legitymowania bohatera przez milicję nadchodzi Kolka Nachałow (syn generała KGB, doradcy bezpieki w Szczecinie), który pytaniem po rosyjsku o numery służbowe płoszy młodych stróżów porządku. Następnie oferuje „dobrą, stalinowską” cegłę z rozbieranej właśnie Huty „Warszawa” oraz prezerwatywy. Po odejściu Kolki pi­sarz spotyka chłopca z prowincji recytującego znajome teksty. Jego wygląd wywołuje wspomnienia z okresu wojny – jest podobny do młodych konspiratorów z AK.

   W kolejce do kasy w barze mlecznym („Familijny”) bohater pozna­je dawnego znajomego, brata Rysia, filozofa marksistę, który obecnie zajmuje się dokształcaniem docentów ze sfer rządowych. Prowadzi również wykłady „w cenzurze” na temat aluzji, którą należy odpowiednio docenić, bowiem z czasem staje się dla odbiorcy ważniejsza od prawdy wyrażonej wprost. Przy okazji wyraża krytyczną opinię o Rysiu i opozycji – To są tacy sami aparatczycy jak państwowi. Etato­wi, zrutynizowani, dożywotni. Reżym się do nich przyzwyczaił, a oni do reżymu (39). Zachęca przy tym, aby pisarz tworzył dla cenzury, bo jedynie ona docenia zręczną aluzję. Brat Rysia, który wcześniej związany był ze środowiskiem inteligencji katolickiej, uważa, że należy uratować się biologicznie wobec zalewu łajna ze wschodu (40). We­dług niego Rosja jako kraj o chorym systemie ekonomicznym i upadającej kulturze, zniszczona przez komunizm, jest dla nas nadzieją na ocalenie i dlatego pokora wobec niej jest jak najbardziej na miejscu. Po wyjściu z baru pisarza legitymuje tajny agent.

   Podczas podróży zatłoczonym autobusem bohater rozmyśla o chao­tycznej organizacji życia społecznego – nic normalnie nie funkcjonu­je, wszystko się rozpada, magazyny są puste, za to działa sieć sklepów dolarowych, ludzie nędznie wegetuj, gazety kłamią, nastąpiło znacz­ne skażenie środowiska naturalnego itd. Za literatem podąża stale Ta­dzio Skórko, chłopak z prowincji, ze Starogardu, który z pamięci przytacza znane skądś zdania. Autobus psuje się, ale do ulicy Wiśla­nej jest już blisko. Po drodze widać zniszczone budynki i zdewasto­wane tereny zielone, tymczasem święto trwa nadal (skandowanie na przemian Polska, Polsza – 48, salut armatni, tłumy manifestantów z transparentami itp.). Przekroczenie ulicy w niedozwolonym miejscu staje się pretekstem do kolejnej kontroli dokumentów pisarza.

   We wskazanym mieszkaniu na literata czeka już Halina, która zao­patruje go w odpowiednie broszury dotyczące techniki samospalenia. W telewizji nadal pokazują partyjne uroczystości. Znajomy dygnitarz, towarzysz Kobiałka, podarł maszynopis przemówienia i krzyknąwszy Towarzysze zdrajcy! Towarzyszki świnie! (52) zaczął się rozbierać. Po wyłączeniu fonii na ekranie ukazała się plansza z dwoma czerwony­mi, całującymi się gołąbkami, z których jeden miał biały ogonek. Bo­hater wdał się w rozmowę z mężczyzną leżącym na łóżku – był więźniem ze względu na przynależność AK. Próbowano go złamać i skłonić do zeznań, straszono, że żona i córka nie żyją, ale to utwier­dziło go w przekonaniu, że nie należy się poddawać. Jego wspomnie­nia przetłumaczono na trzynaście języków. Rozmowa ta umacnia bo­hatera w postanowieniu, że powinien się spalić.

   Halina informuje literata, że zmieniono miejsce spalenia – ma ono nastąpić przed Salą Kongresową, gdzie odbywa się zjazd, następnie wychodzi, by kupić środek łatwopalny. Bohater poznaje Nadieżde, której babcia była kochanką Lenina. Oboje przypadają sobie do ser­ca. Próbę zbliżenia przerywa jednak telefon od Haliny, która pozostawia literatowi wybór koloru kanistra (niebieski). Zaopatrzony w roz­puszczalnik z Nowej Zelandii pisarz wyrusza na miasto. Spotyka Sachera, który kiedyś wyrzucił go z partii. Teraz jest mu za to wdzięcz­ny. Dalszą wędrówkę urozmaicają dość szczególne wydarzenia: ury­wa się kawał mostu Poniatowskiego, Tadzio Skórko opowiada o so­bie i wraz z psem podąża za swoim idolem, Halina dogania literata z wiadomością, że Hubert zasłabł, razem jadą do niego do kina „Wołga”, tam pod szyldem filmu radzieckiego odbywa się pokaz polskie­go – Transfuzja – odważnego w swojej wymowie, którego reżyserem jest Władysław Bułat, hołubiony przez władzę.

   Bohater zastanawia się, co też mógłby zostawić w testamencie po­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin