Adam Huert - Dlaczego pan zabił moją mamę.pdf

(432 KB) Pobierz
Adam Hauert
Dlaczego pan zabił moją mamę
I
Major wolno podniósł słuchawkę telefonu. Patrzył od dłuższej chwili na
małą kartkę papieru, którą przysłał mu poprzedniego dnia kierownik jednego z
warszawskich hoteli. Zastanawiał się, czy jest to jeden z tysiąca meldunków,
znaków, które codziennie trafiają na biurka milicji, i z których nic później nie
wynika, czy też ma tę małą kartkę potraktować serio.
Wykręcił numer.
— Wezwijcie do mnie kapitana Bolskiego.
Bolski, jak zwykle, przyszedł natychmiast.
— Pan lubi delikatne sprawy?
— Tak jest, obywatelu majorze.
Kapitan Bolski rzeczywiście wyglądał na człowieka, który lubi delikatne
sprawy. Był elegancki, zawsze ogolony; major podejrzewał go o używanie
wyłącznie angielskich perfum; Bolski zresztą sam bardzo się sobie podobał.
Opowiadano o nim w komendzie, że kiedy dostał nagłe, nie wiadomo
dlaczego, kostropatej wysypki — przestał nawet pić w trosce o urodę. Na
szczęście okazało się, że to nie od jarzębiaku, w związku z czym mógł dalej pić
beż przeszkód, co zresztą wcale mu nie przeszkadzało w doskonałym
wywiązywaniu się z obowiązków służbowych...
Major podał mu skrawek papieru.
— Przeczytajcie tę kartkę.
Sam usiadł wygodnie, wiedział, że teraz nastąpi kilka stwierdzeń bardzo
prostych, oczywistych, ale znał Bolskiego od wielu lat i wiedział, że ten musi
ułożyć sobie wszystko od początku, starannie. W duchu przyznawał, że ta
śmieszna i czasami męcząca maniera przynosi nie najgorsze wyniki.
Bolski był typem człowieka, który nie liczył w życiu na żadne przypadki, on
musiał wiedzieć wszystko na pewno.
Nigdy też nie używał sformułowań ostatecznych. Kiedy raz wpadli w poślizg
i rozbili prawie doszczętnie samochód, Bolski najpierw poprawił krawat, później
uważnie obejrzał rozbity wóz, a dopiero potem stwierdził: — wydaje mi się, że
dalej nie pojedziemy.
Patrzył teraz długo w podaną przez majora kartkę.
Wreszcie powiedział:
— Sprawa jest jasna. Kartkę pisało dziecko.
— To widzę. Co dalej?
— Wydaje mi się, że to dziecko jest zaniepokojone.
— To także wiem. Co jeszcze?
— Są dwie możliwości. Albo to dziecko naczytało się książek
niedozwolonych dla dzieci i ma bardzo bujną wyobraźnię, albo też nie jest już
dzieckiem i myśli jak człowiek dorosły.
Było to zdanie, którego major oczekiwał.
— Słusznie. Zajmiecie się więc tą sprawą i sprawdzicie, jak jest z
wyobraźnią u dzieci.
— Tak jest, obywatelu majorze! Czy przypuszczacie może, że ta sprawa ma
jakiś związek ze sprawą utopionej kobiety w Łebie?
— Być może.
Przeszło dwa miesiące temu Bolski prowadził dochodzenie w sprawie zwłok
kobiety, wyrzuconych przez morze na plażę w okolicach Łeby. Sekcja wykazała,
że nie było to tylko utonięcie. Kobieta została otruta, a dopiero później wrzucona
do morza. Mogło być zresztą inaczej. Mogła wejść sama do wody, a utonąć na
skutek osłabienia. Sekcja wykazała bowiem zażycie dużej ilości środków
nasennych.
Nie udało się zidentyfikować zwłok, nie znaleziono żadnych dokumentów,
nikt nie złożył meldunku o zaginięciu.
Po dwóch miesiącach drobiazgowe śledztwo prowadzone przez Bolskiego
nie przyniosło rezultatów. Sprawę umorzono.
Bolski oddał kartkę. Major wziął ją do ręki, była to kartka wyrwana ze
szkolnego zeszytu w kratkę, z postrzępionymi brzegami. Dziecinnym pismem
napisano tu tylko jedno zdanie:
DLACZEGO PAN ZABIŁ MOJĄ MAMĘ?
Kartkę znaleziono w korytarzu jednego z najlepszych warszawskich hoteli.
Pewno powędrowałaby na śmietnik, gdyby nie fakt, że dyrektor hotelu, pedant,
człowiek niezwykle serio spełniający swoje obowiązki, od kiedy pod łóżkiem
znaleziono dwa tysiące dolarów, wydał zarządzenie, aby sprzątaczki przeglądały
dokładnie opróżniane pokoje i wszelkie rzeczy zostawione, nawet kartki i listy,
przynosiły do jego biura. Przesłuchanie sprzątaczki nie dało żadnych rezultatów.
Bolski niezbyt zachwycony zleceniem majora od razu pojechał do hotelu i tu
brak zachwytu zamienił się w bardzo zły humor.
Wszystko wskazywało na to, że major ubrał go znowu w nijaką historię, na
którą zmarnuje parę dni, a może i parę tygodni, i w efekcie której w najlepszym
wypadku zje porcję lodów z różnymi dziećmi.
Sprzątaczka nie wiedziała nic ponadto, że kartka leżała w korytarzu na
pierwszym piętrze.
— Jak często sprząta się pokoje?
— Dwa razy dziennie.
— O której godzinie znalazła pani kartkę?
— Po południu. Może o piątej. Kartka leżała w pobliżu kosza na śmiecie.
Tak jakby ktoś chciał ją tam wyrzucić, a nie trafił.
— Ile jest koszy w tym korytarzu?
— Kosz jest w każdym pokoju, a na korytarzu są cztery.
Praktycznie więc kartkę mógł wyrzucić do kosza każdy z mieszkańców
pierwszego piętra.
— Proszę sobie przypomnieć — pytał Bolski — czy w ostatnich dwóch
dniach mieszkał tu ktoś, kto zwróciłby pani uwagę, ktoś zachowujący się w
sposób wskazujący na zdenerwowanie, może ktoś specjalnie podniecony?
— Podniecony to może i mieszkał. Tu mieszka dużo cudzoziemców, za nimi
stale włóczą się jakieś dziewczyny, latają po korytarzach jak oparzeni. To są
eleganccy panowie, mają tyle koszul, że nigdy ich nie piorą, tylko zmieniają na
nowe.
Bolski spojrzał na nią z niechęcią. Wyobrażenie sprzątaczek o turystach
zagranicznych jest zwykle takie samo. Są eleganccy, bo mają dużo koszul i palą
zagraniczne papierosy.
— Czy jest możliwe, żeby kartka leżała na korytarzu przez kilka dni? —
spytał po chwili.
— Jak pan może o mnie tak źle myśleć? Ja sprzątam bardzo dokładnie, ale
nie miałam dyżuru przez trzy dni, to może inne zostawiały. Zresztą była to mała
kartka, leżała w kącie przy chodniku, mogły nie zauważyć.
Sprawa zaczynała się krystalizować. Bolski był wściekły, bo wiedział już
doskonale, że będzie musiał poświęcić na tę delikatną historię — jak nazwał to
major — nie kilka dni, ale może całe tygodnie. Na pierwszym piętrze
Zgłoś jeśli naruszono regulamin