Helena Sekuła - Dziewczyna znikąd.pdf

(889 KB) Pobierz
Helena Sekuła
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
Wydawnictwo Estymator
www.estymator.net.pl
Warszawa 2021
ISBN: 978-83-67021-07-4
Copyright © Helena Sekuła
Projekt okładki: Marcin Labus
ePUB: eLJot
I. Czerwone drzewa
Niespotykaną popularność i błyskawiczną karierę Piotr Radley zawdzięczał paryskiej
wystawie swych prac. Paryż wylansował go i ustawił w czołówce fotografików o
światowej sławie. Skromny fotoreporter, znany tylko kolegom po fachu i czytelnikom
niektórych warszawskich tygodników o nie największym nakładzie, stał się z dnia na
dzień sławnym artystą-fotografikiem, którego prace – fascynująco nowatorskie –
wprawiły w zachwyt zblazowaną stolicę świata.
Piotr Radley w Paryżu był pierwszy raz w życiu. Z żarliwością neofity chłonął
legendarną atmosferę miasta wielbionego przez tyle pokoleń pisarzy.
Czy Paryż go olśnił?
Nie można było na to pytanie dać odpowiedzi, patrząc na jego świetne zdjęcia.
Piotr Radley nie utrwalił ani jednego fragmentu miasta. Fotografował przeważnie
ludzi. Jego zdjęcia były reprodukowane przez prawie wszystkie ilustrowane
magazyny Francji. Nazwisko niezbyt znanego warszawskiego fotoreportera
rozsławiły paryskie tygodniki, a następnie prasa całej niemal Europy.
A wszystko zaczęło się od kieliszka czerwonego wina wypitego w popularnym
bistro w Dzielnicy Łacińskiej. Piotr Radley przeglądał tam próbne odbitki świeżo
zrobionych zdjęć. Z niektórych był niezadowolony – uważał, że jeszcze raz
należałoby poprawić korekcję. Nie spostrzegł, że od kilku minut jakiś mężczyzna,
siedzący przy sąsiednim stoliku, ze wzrastającym zainteresowaniem zagląda mu przez
ramię.
Radley sięgnął po następną odbitkę.
– Fenomenalne! Niespotykany nastrój! – Usłyszał głośno wyrażoną opinię.
Odwrócił głowę.
– Pan jest amatorem? – Szczupły brunet w binoklach zdradzał niekłamane
zainteresowanie.
– Fotoreporterem – mruknął Radley.
– Medard Lagneau – przedstawił się brunet.
Radley bez entuzjazmu wymienił swoje nazwisko i wyciągnął dłoń do tamtego.
Lagneau opanował zdziwienie, jakie ogarnęło go pod wpływem rezerwy okazanej mu
przez fotografika.
– Nic panu nie mówi moje nazwisko? – zapytał po prostu i bezceremonialnie
wyjął z ręki Radleya odbitkę, która go tak zainteresowała.
Fotografia przedstawiała rząd ciemnych drzew na tle chmurnego, szkarłatnego
nieba. W pierwszej chwili trudno było określić, co sprawiało, że ten monotonny
pejzaż przykuwał uwagę i długo nie pozwalał oderwać od siebie wzroku. Może
niesamowita barwa nieba, podobna do koloru płomieni, z groźnie skłębionymi
chmurami? Może ekspresja drzew wywołujących wrażenie szarpanych, wyginanych
groźnym wichrem? Jeszcze chwila, a wychylą się z kadru i legną zwalone pokotem.
Usłyszy się trzask korzeni, łamanych gałęzi, czerwone niebo rozedrą błyskawice, a
może stanie się coś strasznego, czego nie można sobie wyobrazić?
Lagneau – zapatrzony w zdjęcie – zapragnął nagle, żeby to straszne już się stało;
poczuł się zmęczony niepokojem zastygłym w tym niesamowitym prostokącie
papieru.
– Jestem od niedawna w Paryżu – wyzwoliło go spod wrażenia lakoniczne
wyjaśnienie Radleya.
– Cudzoziemiec? – domyślił się Lagneau.
– Tak – skinął głową tamten.
– Pracuję dla kilku ilustrowanych magazynów – mówił Lagneau. – Nie, nie jestem
fotografikiem – zaprzeczył żywo. – Ja oceniam, krytykuję… Najlepiej objaśnię, jeżeli
powiem, że to ja wylansowałem takich mistrzów fotografii jak… – wymienił kilka
nazwisk fotografików o światowej sławie.
– Pan mnie chce wylansować? – uśmiechnął się z niedowierzaniem Radley.
– Tak. – Lagneau nie zwrócił uwagi na ironiczny ton fotografika. Przysiadł się do
niego bez zapytania, podsunął sobie plik odbitek i za chwilę oglądanie ich pochłonęło
go bez reszty. Wybrał piętnaście fotografii.
– Kupuję je – oświadczył. – Płacę za odbitki, prawa autorskie i tantiemy według
ustalonego cennika. Jeszcze dzisiaj gotów jestem spisać umowę na dalsze…
powiedzmy, trzydzieści sztuk. Tematy pozostawiam do pańskiego uznania – dodał
szybko. – Zgoda?
Oszołomiony Radley zgodził się.
– Będzie pan sławny – powiedział Lagneau po podpisaniu umowy – i w
niedalekiej przyszłości będzie pan o wiele więcej żądał i otrzymywał za swe prace –
uśmiechnął się. – Ale zdaje się, że obaj zrobiliśmy nie najgorszy interes.
Opublikowanymi fotografiami Radleya natychmiast zajęli się specjaliści i znawcy
– jednym słowem krytycy. Zaczął „Le Monde”. Autor obszernego artykułu wyrażał
się bardzo pochlebnie, niemal entuzjastycznie o pracach polskiego fotografika. Krytyk
z niepozbawioną wdzięku, dużą pewnością siebie jak zwykle wyjaśniał czytelnikom,
co artysta myślał, czuł i co usiłował wyrazić, tworząc ten lub inny kadr.
Prawdopodobnie sam twórca nie potrafiłby lepiej określić swoich stanów
wewnętrznych towarzyszących powstaniu dzieł, a może znalazłby się w dużym
kłopocie, gdyby się od niego tego domagano.
Krytyk „Le Monde” pisał w zakończeniu recenzji, że oto został odkryty artysta o
rzadkiej wrażliwości i bardzo indywidualnym talencie. Jego prace cechuje
niepowtarzalny nastrój, ekspresja, życie.
Mniej więcej to samo pisała prawie cała prasa francuska.
Radley podbił Paryż i stał się modny. Paryski dowcip dnia głosił, że Francję
najbardziej absorbuje OAS i… Radley. Później, w starej kamieniczce przy placu
Vendôme, została zorganizowana wystawa jego prac. Obudziła ogromne
zainteresowanie i nową falę entuzjastycznych publikacji prasowych.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin