Julitta Mikulska-Bernaś - Strzał o świcie.pdf

(964 KB) Pobierz
Julitta Mikulska-Bernaś
Strzał o świcie
1
NIESPOKOJNA NOC
— Niedługo chyba zacznie świtać — mruknął ze złością wyższy z mężczyzn,
wzruszając ramionami.
Niższy podniósł głowę ku niebu. Było jeszcze ciemne, lecz brzask gwiazd zdawał się
jakby blednąć. Stali u zbiegu ulic Bankgasse i Herrengasse w cieniu wysokiej kamienicy.
Obaj w ciemnych paltach i melonikach, obaj w jedwabnych szalikach świecących
plamami bieli. Wyższy niespokojnie kręcił trzymaną w dłoni cienką laseczką.
Przed nimi wznosił się wysoki budynek, którego secesyjne, gipsowe ozdoby krył
mrok. Jedynie na wysokości pierwszego piętra połyskiwał złotem napis: „Hotel
Klomser” i rzęsiście oświetlony parter wabił zapóźnionych przechodniów. Od czasu do
czasu w wejściowych drzwiach pojawiał się wygalowany portier, by postawszy chwilę w
jaskrawym świetle zawrócić do wnętrza.
Na jego widok obaj mężczyźni niespiesznie skręcali za róg ulicy i rytmicznymi,
starannie odmierzonymi krokami szli jakiś czas przed siebie, a potem zawracali,
nieznacznie przyśpieszając kroku. Wyglądali na parę przyjaciół powracających nad
ranom z nocnej zabawy, ale kto by tak pomyślał, już po chwili spostrzegłby swoją
pomyłkę.
Mężczyźni bowiem doszedłszy pod hotel „Klomser” przystawali na rogu w cieniu i z
wyraźną niecierpliwością obserwowali fronton gmachu, potem szli w drugą stronę,
następnie wracali, przystawali przed hotelem i.. wszystko zaczynało się od początku,
Lecz nikt ich nie obserwował, O tej porze, tuż przed świtem 25 maja 1913 roku, przed
hotelem „Klomser” nie było ani jednej taksówki, zaś mieszkańcy okolicznych domów
głęboko jeszcze spali.
Obaj mężczyźni po odbyciu kolejnej rundy swojego spaceru, po raz nie wiadomo już
który tej nocy, zatrzymali się j wpatrywali w ciemne okna hotelu.
— Czy mam, do diabła, wejść na górę i powiedzieć mu, by się pospieszył? —
zapytał wyższy, jakby podejmując dopiero co przerwaną rozmowę, — Nie zdążymy na
pociąg, Niższy rozpiął płaszcz i wyjął z kieszeni kamizelki duży, okrągły zegarek.
Nacisnął, koperta odskoczyła, lecz było zbyt ciemno, by dojrzeć cokolwiek na tarczy.
— Pospieszny odchodzi o szóstej piętnaście, panie pułkowniku — powiedział — a
do tego czasu będziemy jeszcze musieli wiele załatwić. Ekscelencja czeka na meldunek.
Wyższy zapalił zapałkę i spojrzawszy na tarczę zegarka stłumił przekleństwo, W tej
chwili rozległy się szybkie kroki i zza rogu kamienicy wyszli dwaj mężczyźni ubrani i
wyglądający niemalże identycznie. Podeszli szybko do czekających i jeden z nich
zapytał:
— Już?
2
— Niestety, panie generale — odparł niższy z mężczyzn. — Nie nie wiemy. Do tej
pory spokój.
— Przecież stąd i tak nic nie zobaczymy. Okna jego pokoju wychodzą na podwórze.
— Ale już by się coś działo. Hałas, zamieszanie.
— To na nic, trzeba coś wymyślić, —— Generał wyjął cygara i poczęstował
pozostałych. Mężczyzna, z którym przyszedł, podał mu ogień, lecz uczynił to tak
niezgrabnie, iż byłby mu opalił wąsy.
— Kreutzhimmeldonnerwetter! — zaklął generał, cofając się odruchowo. — Niech
pan uważa, kapitanie.
— Najuprzejmiej przepraszam — sumitował się tamten nerwowo. —— To przez te
niecodzienne okoliczności. Wciąż jeszcze nie mogę otrząsnąć się z oszołomienia, wydaje
mi się, że to jakiś koszmarny sen. To wprost nie do wiary!
— Niech pan nie histeryzuje — przerwał mu ostro wysoki mężczyzna z laseczką
— Tak jest, panie pułkowniku! — wyprężył się kapitan.
— No i znowu! Proszę nie zapominać, kapitanie, że jest pan w cywilnym ubraniu
— Tak jest.
— Panowie — przerwał pułkownik — czas upływa, a nasza obserwacja nie daje
żadnego rezultatu. Proponuję przyspieszyć akcję.
— Taak — przeciągnął pytająco generał
— Wezwijmy któregoś z tych dwu wywiadowców i poślijmy go na górę, aby
zameldował o sytuacji. Potem zdecydujemy, co robić dalej.
— Dobrze — zgodził się generał, — Kapitanie, proszę iść i zatelefonować do
prezydium policji.
Niech wywiadowca natychmiast się do nas zgłosi.
Jest już bardzo późno, Rzeczywiście, gdy wywiadowca Ebinger wchodził do
hotelowego hallu, był już jasny świt. Stary, siwy recepcjonista drzemał, prawie
niewidoczny za wysoką ladą, a wygalowany portier spał pewnie w jakimś zakamarku
przy drzwiach.
Ebinger nie budził ich. Cicho stąpając zbliżył się do szerokich schodów wiodących
na piętra, chcąc niepostrzeżenie wejść na górę, gdy nagle trzasnęły głośno boczne drzwi i
zaspana pokojówka wbiegła do hallu. Natychmiast też od strony recepcji zabrzmiało
sakramentalne: „Czym mogę panu służyć?” i obok schodów wyrósł jak spod ziemi
barczysty portier.
Ebinger zawrócił i powiedział:
— Pilny list do numeru pierwszego. Muszę doręczyć osobiście, Jestem zamówiony,
Spojrzał przy tym ostro na recepcjonistę, nie chcąc dopuścić do dalszych pytań, lecz był
to inny pracownik niż ten, z którym rozmawiał wczoraj po południu. Staruszek jednak
nie sprzeciwiał się porannej wizycie. Miał jeszcze widać w pamięci nocną przeprawę z
3
czterema oficerami, których bezskutecznie chciał zatrzymać. Też byli zamówieni do
numeru 1, i też, nie bacząc na jego sprzeciwy, weszli na górę. Zaraz potem gość z tego
pokoju zamówił szampana. Zawsze ma ekstrawaganckie obyczaje, ale zazwyczaj nie
przyjmował gości po północy. Trzeba będzie mu o tym dyskretnie napomknąć, na pewno
dostanę większy napiwek — pomyślał i uśmiechnął się na wspomnienie hojności stałego
klienta, Recepcjonista, obrzuciwszy taksującym spojrzeniem tanie i wymięte ubranie
wchodzącego, nie liczył już na dodatkowy zarobek, rzucił więc cierpko.
— Schodami na pierwsze piętro. Lewy korytarz, pierwsze drzwi z prawej strony.
Ebinger pstryknął palcem w rondo swego melonika i szybko poszedł po schodach.
Skręcił w lewo i na chwilę zatrzymał się przed wysokimi białymi drzwiami opatrzonymi
cyfrą „1". W tym momencie przypomniały mu się wszystkie niezwykłe wydarzenia
wczorajszego dnia i słowa „specjalnej przysięgi na tajemnicę służbową”, którą składał
dziś w nocy. Teraz, być może, będzie świadkiem zakończenia sprawy. Już chciał
delikatnie zapukać, gdy nagle przypomniał sobie polecenie, jakie wydał mu przed chwilą
na ulicy wysoki mężczyzna z laseczką. Jego nadęta, władcza twarz, znana dobrze
Ebingerowi z fotografii w gazetach, nakazywała posłuch. Wywiadowca cofnął rękę i
cicho przeszedł korytarz. Za którymiś drzwiami winny być schody służbowe. Nie szukał
ich długo. Potem dotknął jeszcze ręką kieszeni, w której uspokajająco zadzwonił pęk
wytrychów, i wrócił pod drzwi numeru „1”. Już nie próbował pukać. Położył rękę na
klamce i delikatnie nacisnął, próbując zamka. O dziwo, drzwi ustąpiły. Pokój nie był
zamknięty. Ebinger wszedł.
Tymczasem czterej panowie stojący na rogu Bank— i Herrengasse palili pozornie
niespiesznie cygara, wymieniając między sobą banalne uwagi o kawie w kawiarni
„Central” i pięknej pogodzie, jaką zapowiadał świt. Nikogo jednak nie zwiodłaby ta
rzekoma beztroska, Na ich niewyspanych twarzach, zwróconych ku wejściu do hotelu
„Klomser”, malował się wyraz napiętego oczekiwania, Ebinger nadszedł od strony
podwórza. Prawie biegł. Potknął się, wskakując na chodnik, i stając przed wysokim
mężczyzną z laseczką, rzucił:
— Nie żyje!
— Dokładniej — warknął tamten, Rzucił cygaro i przydeptał je nogą.
Wywiadowca wyprostował się i powiedział:
— Melduję posłusznie, że pokój był otwarty i zaraz wszedłem. Na podłodze obok
kanapy leży pan pułkownik, nieżywy
— Dokładniej, człowieku — powtórzył pułkownik z hamowaną pasją. —
Dokładniej! Czy was tam w prezydium nie uczyli, jak się składa raport?
— Tak jest. Melduję posłusznie, że pan pułkownik strzelił sobie w usta. Głowa jest
cała, twarz i piersi zalane krwią. Browning leży obok ciała na podłodze.
Przez moment zapanowało milczenie. Nagle ktoś westchnął głośno, jakby z ulgą, Z
tyłu rozległo się jedno słowo: „nareszcie” i teraz generał objął komendę.
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin