Maciej Patkowski - Strzały w schronisku.pdf

(784 KB) Pobierz
Maciej Patkowski
Strzały w schronisku
postacie i sytuacje w tej książce są fikcją
1
I - Zasadzka
Wczoraj wezwał mnie pułkownik Rybak. Przed południem, Dostałem kawę w jego
gabinecie, w później częstował pomidorami. Przyniosła je sekretarka na talerzyku,
umyte, ale bez soli. Pokroił je na ćwiartki, sam skosztował i prosił, żebym zjadł. Nie
mam pojęcia, o co mu chodzi z tymi pomidorami. Zawsze częstował tylko kawą. Byłem
piekielnie ciekawy, po ca mnie wezwał, Siedzieliśmy w fotelach, przy małym stoliku z
radiem i magnetofonem.
Więc skosztujcie, mówił pułkownik Rybak, wziąłem ćwiartkę, zjadłem. Była słodka,
dojrzała, soczysta i pachniała ogrodem.
— Całkiem niezłe pomidory, to chyba nie krajowe — powiedziałem.
— Zgadza się. to są bułgarskie.
— Ale co panu pułkownikowi przyszło do głowy z tymi pomidorami, żelaza brakuje
w organizmie?
— Bardzo lubię pomidory. A krajowe jedliście, kolego Góralczyk?
— Owszem. Mama kupuje. Są drogie i jeszcze niezbyt dojrzałe. Muszą poleżeć na
oknie, wygrzać się w południe do słońca, wtedy są lepsze od bułgarskich.
— Ja też wolę krajowe.
Zadzwonił do oficera dyżurnego i prosił o samochód.
Pojechaliśmy na Stary Rynek, tam gdzie przekupki rozkładają swoje stragany z
warzywami i starzyzną.
Pułkownik zatrzymał się przy stoisku z owocami.
— Pół kilo pomidorów — mówił — ładnych, na sałatkę.
Czy to są krajowe?
— Nie, panie, na krajowe za wcześnie, dobre panu sprzedam, zagraniczne, pan
skosztuje, to zechce więcej, kupuj pan, do obiadu wyprzedam wszystko, nie będzie.
Wzięliśmy całą torbę, Pułkownik znalazł kran z wodą.
Wymył dwa, poczęstował. Zjedliśmy.
— No i co? — spytał.
— Miała rację.
— Dobre, zagraniczne?
Zgadza się.
Wróciliśmy do samochodu. W czasie jazdy do komendy rozmawiał z mną o takich
różnych, byle jakich sprawach, nawet zapytał, jak się mama czuje. Powiedziałem, że
2
dobrze, tylko narzeka, powietrze wydaje się jej niezbyt czyste, jak to zwykle w
Krakowie, gdy wiatrem dmuchnie od Nowej Huty, wiatrem pełnym czadu i pyłu.
— A wy?
— Dziękuję, panie pułkowniku, w porządku.
Byłem od kilku miesięcy oficerem w komendzie krakowskiej. Wzięli mnie zaraz po
studiach i krótkim przeszkoleniu. Załatwiałem różne „dochodzeniówki”, najczęściej z
artykułu 201, chodziłem wieczorami po starych domach podmiejskich, wyszukiwałem
facetów, co się złośliwie uchylają od płacenia alimentów. Zupełnie mnie to nie
interesowało, ale na coś lepszego musiałem czekać w kolejce chyba do przyszłego roku,
latem, gdy oficerowie rozjadą się na urlopy i w komendzie zbraknie ludzi do roboty,
wtedy na pewno dostanę coś bardziej ciekawego.
Bylem tylko zdziwiony, dlaczego pułkownik stracił dwa kwadranse na wypicie kawy
ze mną i teraz kręcił się po jarmarcznych placach. Nie powie mi chyba, żebym poświęcił
się studiom nad smakiem zagranicznych pomidorów.
W gabinecie usiadłem i czekałem, aż pułkownik skończy jakąś pisaninę. Wsunął to
do biurowej koperty i podał mi.
— To dla was, poruczniku, trzeba ta oddać w powiatowej komendzie w Nowym
Sączu. Na podstawie mojego pisma otrzymacie tam wszelką niezbędną pomoc, zarówno
sprzęt jak i ludzi, o ile zajdzie tego potrzeba.
Dał mi teczkę pełną różnych papierzysków, raportów i notatek.
— Przeczytajcie do jutra. Wiadomo, że hurtownie krakowskie nie sprzedaży
sklepikarzom ani jednego kilograma pomidorów bułgarskich. A całe miasto zawalone
straganami z bułgarskim owocem. Sprawa jest dosyć prosta.
Kradną z pociągów na trasie między granicą i Krakowem.
Trzeba pojechać, rozejrzeć się i przechwycić. Myślę, że najlepiej będzie zacząć od
samego początku, od Muszyny.
Delegację proszę wziąć w sekretariacie, dzwoniłem do dyrekcji kolei, trzeba wstąpić
do zastępcy naczelnika, on puna ułatwi poruszanie się na terenie obiektów kolejowych.
Życzę powodzenia.
— Kiedy mam wyjechać?
— Jutro. Z końcem tygodnia oczekiwany jest nowy transport pomidorów. Trzeba
obejrzeć go, sprawdzić, co się dzieje z wagonami na trasie do Krakowa.
— Dziękuję, panie pułkowniku, więc jutro wyjeżdżam do Muszyny..
Sekretarce także podziękowałem za kawę i poszedłem do swojego pokoju, aby
przeczytać dokumenty i notatki, które leżały w teczce.
W domu powiedziałem mamie, że wyjeżdżam służbowo.
Widziała, że czyściłem broń. Zaczęło się narzekanie, które znałem od dawna. Już nie
miałem siły ani cierpliwości, by wytłumaczyć matce, że naprawdę nigdy w życiu nie
3
będę ambasadorem ani konsulem, że to jej upodobanie do prawa międzynarodowego
zupełnie mija się z moim zainteresowaniem i trudno się mówi, skora ukończyłem
specjalizację prawa karnego, a teraz kierowałem się na oficera śledczego, to już na
pewno do Bazylei na konferencję nie pojadę, tylko do Muszyny — by zastawić łapkę na
złośliwe krasnoludki, co nocami wyciągają pomidory z wagonów.
Matka narzekała do wieczora. Spakowała mi walizkę.
Czyste koszule, krawat, sweter, chusteczki, czyste kale sony, bo „w górach zimno, a
nocami całkiem można się przeziębić”.
Do Nowego Sącza pojechałem autobusem. W komendzie rozmówiłem się z oficerem
i razem dzwoniliśmy do zawiadowcy stacji w Muszynie. Miałem się tam pojawić jako
inspektor BHP, w każdym razie ludzie z dworca, pracownicy kolei, nie powinni
domyślać się, po co przyjeżdżam i kogo szukam. Nawet moja mama przypuszczała, że
pomidorami handlują kolejarze, bo któż by wiedział, kiedy nadchodzą transporty i -
potrafił włamać się cichaczem do wagonów zamkniętych i plombowanych na terenie
Bułgarii.
W Muszynie było chłodno, matka miała rację. Włożyłem flanelową koszulę i sweter,
ciepły, wełniany, który dostałem w tym roku na imieniny, zimą, przed wyjazdem do
Szczyrku. Chodziłem w swetrze, dokumenty zamknąłem w kasie u zawiadowcy, tylko
broń mi przeszkadzała, „tetetka” waży sporo, jeśli nosić ją w kieszeniach spodni.
Ale co robić. Bałem się gdziekolwiek zostawić, za broń odpowiadam ja.
Obejrzałem stację. Poszliśmy z zawiadowcą do bloku nastawni, gdzie przedstawił
mnie jako inspektora z dyrekcji, pokazał nowe urządzenie blokady rozjazdów i potem,
gdy byliśmy sami, zapoznał mnie z terenem.
Transporty przyjeżdżające ze słowackiej granicy są w Muszynie dzielone, czekają na
bocznicach i potem odjeżdżają zbiorowymi pociągami do Struży, a stamtąd w swoje
strony. Rampa dobrze była nocą oświetlona, ale bocznice — jak mówił zawiadowca —
śpią w zupełnej ciemności. Ustaliliśmy, że najbliższy transport bułgarski odstawi na
zewnętrzny tor, przylegający do krzewów, płotu, drogi, dzikich bzów. Umówiliśmy się,
że na sąsiednim torze zostawi inny skład, aby utrudnić obserwację wagonów bułgarskich
od strony dworca i budynków kolejowych. Chciałem, żeby złodzieje mieli
najdogodniejsze warunki. No i... wypadało czekać, transport nie nadchodził.
Zadzwoniłem do pułkownika, że nic się nie dzieje, czekam na przesyłkę i będę
informował na bieżąco o postępie sprawy. Skrzyczał mnie, abym nie telefonował, jeśli
nie mam nic do powiedzenia oprócz „dzień dobry”.
Pomidory nadeszły dopiero po czterech dniach. Jeden wagon. Pomyślałem sobie, że
to może i dobrze, bo skora jeden wagon, łatwiej będzie obserwować, Szukałem
dogodnego miejsca, gdzie można by zapolować nocą. Siedzieć w krzakach i szczękać
zębami — nie uśmiechało mi się — najbliższe domy stały jednak w pewnym oddaleniu.
Mógłbym nie usłyszeć nocą. a poza tym w prywatnym domu zwąchaliby szybko, że ktoś
czatuje na kogoś, więc dałem spokój z szukaniem noclegu w prywatnych mieszkaniach.
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin