Kelly Carla-Brzemię Hańby.pdf

(1775 KB) Pobierz
Carla Kelly
Brzemię hańby
Prolog
1816
Przez ostatnie pięć lat Sally przeszła twardą szkołę życia. Kiedy wyszła z urzędu
pracy w Bath ze skierowaniem do Plymouth, gdzie miała objąć posadę damy do towarzy-
stwa, wiedziała, że stacza się po równi pochyłej. Miała jedynie tyle pieniędzy, aby opła-
cić miejsce w dyliżansie pocztowym i groziło jej, że zostanie bez pensa przy duszy.
Dyliżans wjechał na terytorium hrabstwa Devon. W miarę zbliżania się do wybrze-
ża Sally czuła się coraz mniej pewnie. Przysięgła sobie więcej nie spojrzeć na wody Oce-
anu Atlantyckiego w chwili, gdy jej mąż Andrew popełnił samobójstwo. Zdusiła jednak
lęk, bo czasy były ciężkie i o pracę niełatwo. Przyszli chlebodawcy, państwo Cole, mogli
się okazać niezbyt zamożnymi ludźmi, mimo to po sześciu tygodniach bezskutecznego
poszukiwania zajęcia podjęła ryzyko podróży.
W ciągu ostatnich dwóch lat dwa razy zdarzyło się jej zostać na lodzie. Zatrudnia-
nie się jako dama do towarzystwa dla starszych pań było swoistą loterią. Nie tylko z tego
powodu, jak ją traktowały, dobrze czy z okrucieństwem lub pogardą. A bywało różnie.
Niestety, umierały, a wówczas jej usługi przestawały być potrzebne.
TLR
Nie przyznałaby się do tego głośno, ale śmierć ostatniej chlebodawczyni jej nie
zmartwiła. Była zgorzkniałą starą wiedźmą, poniewierającą Sally przy każdej okazji.
Własna rodzina trzymała się od niej z daleka. Gdy zgromadzili się przy jej łożu w chwili
ostatecznego zagrożenia, wycharczała triumfalnie „No i macie! Teraz wierzycie, że by-
łam chora", zanim zamknęła oczy. Przez pięć lat służby Sally nauczyła się trzymać ner-
wy na wodzy i panować nad własnymi reakcjami, mimo to wtedy z trudem powstrzymała
się od śmiechu.
Nowa praca mogła wprowadzić w jej życie trochę spokoju, nawet jeśli okaże się
nie najlepszą inwestycją w przyszłość, bo przecież nie znała Cole'ów i nie miała pojęcia,
co ją czeka w ich domu. Nie przeszkadzało jej, że musi pieszo pokonać dystans od zajaz-
du Drake, przy którym zatrzymał się dyliżans, do wschodniego Plymouth, gdzie mieściły
się eleganckie, otoczone ogrodami domy. Po wielogodzinnej podróży z Bath, którą spę-
dziła ściśnięta na siedzeniu wraz z pryszczatą dorastającą dziewczyną i jej bladą guwer-
nantką, z przyjemnością myślała o spacerze, pozwalającym rozprostować nogi. Gdyby
tylko nie była tak głodna, że aż kręciło jej się w głowie!
Wszelka radość zgasła, gdy Sally zbliżyła się do kolistego podjazdu i dostrzegła
czarny wieniec na drzwiach oraz zasłony żałobne w oknach. Jawne oznaki sygnalizujące
śmierć członka rodziny. Zdała sobie sprawę z absurdalności własnych myśli. Niemal
pragnęła, aby okazało się, że to najmłodszy syn Cole'ów umarł, z pewnością niewiele
wart hulaka i utracjusz.
Kiedy kamerdyner otworzył drzwi, Sally przedstawiła się i wyjaśniła, że ma zostać
damą do towarzystwa pani Maude Cole. Lokaj nie wpuścił jej do środka i kazał po-
czekać. Po chwili wrócił z kobietą w czerni, ściskającą w dłoni chusteczkę.
- Moja teściowa odeszła wczoraj rano - oznajmiła, osuszając chusteczką łzy, które
nie płynęły. - Nie potrzebujemy pani usług.
Na co ona liczyła, na cud? - zadała sobie w duchu pytanie Sally. Idiotka ze mnie,
przecież wiedziałam, co się wydarzyło, od momentu gdy zobaczyłam czarny wieniec.
- Współczuję państwu - odezwała się spokojnym tonem, lecz nie ruszyła się z miej-
sca.
Kobieta w czerni nasrożyła się. Pewnie nie podoba się jej, że nie rozpływam się w
TLR
powietrzu, pomyślała Sally. Pięć lat temu, gdy zaczynała się najmować do pracy, po-
zwoliłaby zatrzasnąć sobie drzwi przed nosem, teraz nie zamierzała się od razu poddać.
Nie po tym, co przeszła. Nie może odejść z niczym.
- Pani Cole, czy byłaby pani łaskawa opłacić moją podróż powrotną do Bath, gdzie
mnie pani wynajęła? - spytała.
- Nie dawałam żadnej gwarancji zatrudnienia dopóty, dopóki pani nie zobaczę i nie
zaakceptuję - oświadczyła kobieta przez na wpół zamknięte drzwi. - Moja teściowa nie
żyje. Nie ma dla pani pracy.
Drzwi zamknęły się z kliknięciem zamka. Sally stała jak wrośnięta w ziemię, nie
mając pojęcia, co dalej począć. Kamerdyner otworzył ponownie drzwi i machnął dwu-
krotnie ręką, jakby opędzał się od nieznośnego insekta.
Nie rozpłacze się. Jedyne, co może zrobić w tej sytuacji, to odwrócić się i pójść z
powrotem z nadzieją, że coś wydarzy się po drodze. Nie podniosło jej to na duchu. Nie
miała ani pieniędzy, ani pomysłów na przyszłość. Co takiego mówił Andrew, zanim jego
kariera legła w gruzach? „Każdy problem, nawet najpoważniejszy, da się rozwiązać przy
filiżance herbaty".
Mylił się. Wiedziała to najlepiej, i to od lat. Idąc, zajrzała do portmonetki. Miała
jeszcze tyle, aby wystarczyło na herbatę w zajeździe.
TLR
Rozdział pierwszy
Mysza spóźniała się. Sir Charles Bright, admirał w stanie spoczynku, uważał się za
tolerancyjnego człowieka, z jednym wyjątkiem - nie znosił niepunktualności. Przez po-
nad trzydzieści lat wydawał rozkazy, które były wykonywane szybko i bez szemrania.
Lad i dyscyplina były dla niego czymś naturalnym jak powietrze, niepunktualność nie
wchodziła w rachubę. Nie dla Myszy. Przysiągłby, że rzeczona dama z ulgą przyjęła
możliwość poślubienia dojrzałego, doświadczonego mężczyzny i zmiany statusu ze starej
panny na mężatkę. Mysza, czyli panna Prunella Batchthorpe była bardziej niż chętna do
zawarcia małżeństwa z dość prozaicznych powodów.
Bright zapatrzył się w stygnącą herbatę i podsumował w myślach swoje atuty i de-
fekty. Czterdzieści pięć lat to nie aż tak zaawansowany wiek, zwłaszcza że zachował
włosy, chociaż nosił je krótko przystrzyżone. Miał też wszystkie zęby, z wyjątkiem tego
straconego u wybrzeży północno-zachodniej Afryki. Brak lewej ręki kompensował
Zgłoś jeśli naruszono regulamin