Yasmina Khadra - Co dzień zawdzięcza nocy.pdf

(1386 KB) Pobierz
W Oranie, jak gdzie indziej,
z braku czasu i zastanowienia trzeba kochać,
nie wiedząc o tym.
Albert Camus,
Dżuma
przeł. J. Guze
Lubię Algierię, bo dobrze ją zapamiętałem.
Gabriel García Márquez
I
Jenane Jato
1
Mój ojciec był szczęśliwy.
Nie sądziłem, że jest do tego zdolny.
Chwilami niepokoiła mnie jego twarz uwolniona od trosk. Przycupnął na
kopczyku kamieni, rękami obejmując kolana, i patrzył, jak wiatr zagarnia
kłosy na smukłych źdźbłach, pochyla je i niecierpliwie w nich buszuje. Lany
zbóż falowały niczym grzywy tysięcy koni galopujących równiną. Widok
przypominał morze, gdy wzbierają na nim fale. A mój ojciec się uśmiechał.
Nie pamiętam, żebym wcześniej widział go uśmiechniętego; nie zwykł oka-
zywać zadowolenia – czy kiedykolwiek je czuł?… Ciężko doświadczony,
chodził z wieczną czujnością w oczach, jego życie było niekończącym się pa-
smem porażek; wystrzegał się jak najgorszej zarazy nagłych zwrotów perfid-
nego nieuchwytnego jutra. Nigdy nie słyszałem, żeby miał przyjaciół.
Żyliśmy na uboczu na naszym spłachetku ziemi jak zjawy skazane na sie-
bie, w kosmicznej ciszy ludzi, którzy nie mają sobie wiele do powiedzenia:
matka w mroku chaty pochylona nad garnkiem, machinalnie mieszająca zupę
z bulw o wątpliwym smaku; młodsza ode mnie o trzy lata Zahra zapomniana
w jakimś kąciku, tak cichutka, że często nie zauważaliśmy nawet jej obecno-
ści; i ja, cherlawy samotny chłopczyk, który zwiądł, ledwie zdążył rozkwit-
nąć, dźwigający swoje dziesięć lat niczym ciężkie brzemię.
To nie było życie; wegetowaliśmy po prostu.
Każde przebudzenie rankiem zakrawało na cud, wieczorem zaś, szykując
się do snu, zastanawialiśmy się, czy nie lepiej by było zamknąć oczy na do-
bre, skoro dokonaliśmy oglądu spraw i wyszło nam, że nie warto poświęcać
im czasu. Dni były rozpaczliwie podobne jeden do drugiego; nigdy niczego
nie przynosiły, a przemijając, tylko nas pozbawiały nielicznych złudzeń, któ-
re dyndały nam przed nosem jak marchewka na kiju zmuszająca osła do mar-
szu.
W latach trzydziestych XX wieku bieda i epidemie z niewiarygodną in-
tensywnością dziesiątkowały ludzi i bydło, a kto uszedł śmierci, skazany był
na wygnanie lub na żebraninę. Nasi nieliczni krewni nie dawali znaku życia.
Co do odzianych w łachmany nieboraków, których sylwetki rysowały się w
oddali, wiedzieliśmy na pewno, że tylko przemkną jak wiatr – zryta koleina-
mi dróżka wiodąca do naszej chaty zaczynała znikać.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin