Bartosz Orlewski - Armadillo.pdf

(1096 KB) Pobierz
SPIS TREŚCI
Prolog
Ucieczka
Cassilda
Czarna Księga
Epilog
Życie po epilogu
Opowieść Louisa
Opowieść Pana Ducha
Dla Edyty i Julki
Prolog
Armadillo, 2016
Armadillo od ponad stu lat było perłą wśród
ghost towns
Dzikiego Zachodu.
Nancy Margolis, rudowłosa wiedźma, zaparkowała dodge’a w cieniu ruin białego
jak czaszka kościoła. W kikucie aresztu narysowała czarną kredą na kamiennej
podłodze pentagram, po czym zapaliła pięć świec i wypuściła z przenośnej klatki
piątkę zaspanych kociąt. Pięcioma słowami mocy otworzyła portal w membranie,
która oddzielała widmowe Armadillo od zrujnowanego zaklęciem pierwowzoru, po
czym przeszła na drugą stronę, zostawiając za sobą bezchmurne niebo, bezlitosne
słońce i rozgrzany długą podróżą samochód. Kiedy portal zniknął, Nancy zadarła
głowę i spojrzała na ciemne sklepienie bez gwiazd i księżyca, na zadziwiająco bliski
horyzont podpalony szkarłatem, który sprawiał wrażenie farby spływającej gęstymi
strugami z zasysającego światło płótna. Wolnym krokiem ruszyła w kierunku banku,
znajdującego się na końcu ulicy. Minęła tętniący muzyką burdel i szeryfa z
przestrzelonymi płucami, który stał przed wejściem do swojego biura, wpatrując się
zgasłymi oczami w niepisaną mu otchłań zapomnienia.
W końcu zatrzymała się przed bankiem, którego dwuskrzydłowe drzwi stały
otworem, wabiąc niczym rozchylone do pocałunku usta. Wtedy też usłyszała
melodię, którą grałem na harmonijce, do wtóru świstu wiatrów i jęków krótkiego
ramienia sprawiedliwości z krwią na gęstej brodzie.
– Masz oczy Cassildy – powiedziałem donośnym głosem, po czym stukając
srebrnymi ostrogami, wyszedłem z kłębiących się za progiem banku ciemności,
uśmiechnięty jak diabeł po zdeflorowaniu mistyczki.
Wiedźma spojrzała bez cienia strachu w moje oczodoły, na widoczne w nich
płomienie, otaksowała jamistą pozostałość nosa i spiłowane na ostro zęby. Na jej
nasyconych czerwoną szminką ustach igrały ogniki wyzwolonej rytuałem mocy.
Znała swój fach i reguły gry, w którą ja również grałem od ponad stu lat. Wątpiłem,
czy zdołam ją czymś zaskoczyć.
– Nazywam się Nancy Margolis – odparła hardo. – I możesz o mnie jedynie
pomarzyć, magu.
– Bezczelna dziewczyna! – Pokiwałem z aprobatą głową i nie mając innego wyjścia,
– Bezczelna dziewczyna! – Pokiwałem z aprobatą głową i nie mając innego wyjścia,
rzekłem: – Mów!
Spotworniałe miasteczko, usiane przekształconymi we własne karykatury
budynkami, słuchało jej opowieści o porwanym dziecku. Szeryf jęczał, balansując na
krawędzi upragnionej śmierci. Wiatr hasał w jego przedziurawionych płucach.
– Czego chcesz? – zapytałem, gdy skończyła.
Odpowiedź, która wypłynęła spomiędzy nasyconych czerwienią ust – ust, których
pożądałem – sprawiła, że ogień w moich oczodołach zapłonął ze zdwojoną siłą.
– Zapraszam do banku – powiedziałem i nie czekając na reakcję wiedźmy,
wszedłem do środka.
W pomieszczeniu, które było kiedyś biurem, zapaliłem świece i wskazałem jej puste
krzesło. Sam usiadłem po drugiej stronie biurka w skórzanym fotelu i zabębniłem
szponiastymi paznokciami o dębowy blat. Wiedźma skorzystała z zaproszenia.
Wybebeszone kotki legły u jej stóp. Słodkie kłębuszki kłów i pazurów. Zabite we
właściwy sposób, a następnie ożywione kilkoma oleistymi kroplami
nekromantycznego zaklęcia, otwierały bramę do mojego świata. Uniwersalny pilot
napędzany tanią karmą i czymś, co tacy jak rudowłosa nazywali magią.
Pokiwałem głową i obejrzałem wizytówkę, którą położyła na biurku.
Nancy powtórzyła propozycję.
Kotki pojękiwały przez sen, zawieszone pomiędzy życiem a śmiercią.
– Zgoda – odparłem i schowałem prostokątny kawałek plastiku do kieszeni
płaszcza.
– Przyjadą wieczorem. Czarną limuzyną. Uzbrojeni.
– Co to za jedni?
– Siedmiu wspaniałych od tajemnic wszechświata. Profesorowie-metafizycy.
Niewinny wygląd staruszków i czarne dusze rozmiłowane w zagadkach istnienia.
Mają erekcję na samą myśl o tajemnicach bytu.
– Rozumiem.
– Spróbują wymienić chłopca na Czarną Księgę.
– Oczywiście.
Wstała i wyciągnęła dłoń o długich palcach, poplamionych krwią kociąt.
– Lepiej nie – powiedziałem. – Mogę nad sobą nie zapanować. – Z moich
oczodołów strzeliły języki szkarłatnego ognia. Oblizałem martwe usta, obnażyłem
zęby zaprawione w rozszarpywaniu ludzkiego mięsa i dodałem twardo: – Teraz
najważniejsze. Człowiek, który przeklął Armadillo i zmienił mnie w upiora. Chcę
wiedzieć o nim wszystko.
Wiedźma uśmiechnęła się, wsunęła do ust papierosa i przypaliła go srebrną
Zgłoś jeśli naruszono regulamin