Z_Ujazdowa_jestem_s_0045.pdf

(215 KB) Pobierz
Zaczęło się, jak zawsze, niewinnie. Ot, zwykła rozmowa właściwie o niczym.
POGADUCHA TELEFONICZNA PIERWSZA
Telefon wygrywał melodyjkę od dobrych dziesięciu sekund i bałam się, że może nie zdążę go
odebrać zanim się rozłączy, ale udało się. Na wyświetlaczu była Maryla, moja przyjaciółka od
zawsze.
– Cześć – powiedziała – znów śnił mi się Ujazdów. To już trzeci raz w tym miesiącu. Ciekawe
co to może znaczyć.
– A co ci się śniło?
– Ten komin za przedszkolem, w którym rosły pomarańcze.
– I co? Były tam?
– Były – a w ogóle to był bardzo ładny sen. Z niebieskim niebem... i ten komin był taki jakiś
czysty...
Pomarańcze w kominie wymyśliłyśmy na użytek koleżanek, ale potem same prawie
uwierzyłyśmy, że tam rosną. Legendę zaczęłyśmy tworzyć po uroczystości z okazji Mikołajek
w szkole, kiedy rozdano wszystkim dzieciom po jednej soczystej, czerwonawej kuli. Owoce
były pachnące i zawinięte w delikatny papierek z kolorowym nadrukiem. Wszyscy chcieli je
zjeść, a jednocześnie nadal je mieć, bo w tamtych czasach tylko nieliczni mogli sobie pozwolić
na cytrusowy luksus. Pomarańcze, cytryny i inne artykuły delikatesowe, takie jak figi czy
orzechy, kupowało się za bajońskie sumy na bazarze Różyckiego na Pradze lub na ulicy
Polnej.
– Mnie też często śni się Ujazdów – powiedziałam zgodnie z prawdą – ale to nie są
przyjemne sny, raczej niepokojące. Przeważnie jest noc albo późny wieczór, kiedy nie ma
światła na głównej alei i muszę iść po omacku. Mam wyrzuty sumienia, że tak długo mnie nie
było. Okazuje się, że nasze domki jeszcze stoją i nawet można do nich wejść. Kiedyś w takim
śnie okazało się, że nasza sunia Fuki na mnie czeka. Wychudzona i prawie ślepa. Innym razem
były tam ślady czyjejś obecności, jakby szabrowników, ale nikogo nie spotkałam.
Maryla zrobiła
małą przerwę, aby nalać sobie herbaty. Po chwili usłyszałam:
– Ostatnio wzięłam ze sobą na spacer na Ujazdów Agatę i opowiadałam jej o tamtych
czasach. Zbliżałyśmy się do ogródka Szczerbińskich i jak na zamówienie wyszedł na ganek
Stefan. Nadal tam
mieszka. Powiedział, że postanowiono zostawić w spokoju resztę tych
domków, których jeszcze nie rozebrano... W sumie, to Finowie przekonali burmistrza...
– Czytałam, że tam się całkiem sporo dzieje... są różne inicjatywy i projekty, i cała grupa
zapaleńców. Altana grillowa... Maryla przytaknęła i dodała:
– Na ogrodzeniu szkoły wiszą zdjęcia i wywiady ze starymi mieszkańcami, tylko o nas nic tam
nie ma... po nas zostało tylko kilka drzew. – Ale zostały i my wiemy, gdzie co było...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin