Paradoksy_zycia_e_c24b.pdf

(69 KB) Pobierz
DREWNO NA OPAŁ
Wyszedłem przed dom i zobaczyłem Gustawa. Stał nierucho-
mo przy płocie, patrząc uważnie w jednym kierunku, jak gdyby za-
myślony, ale jednocześnie czujnie kontrolujący otoczenie. Gustaw
miał przeszło siedemdziesiąt lat, jednak wcale na tyle nie wyglądał.
Szpakowate włosy i prosta sylwetka pozwalały przypuszczać, że jest
przynajmniej dziesięć lat młodszy. Praca w polu i w lesie na wyrę-
bie pozwoliła mu utrzymać fizyczną kondycję, która przydawała się
jeszcze teraz w dorywczych pracach podejmowanych nie z potrzeby
zarobku, bo miał się dobrze, ale z wrodzonej łapczywości na dodat-
kowe pieniądze. Podniosłem rękę na powitanie, Gustaw stał dalej
nieruchomo jak słup soli, co było jednym z jego licznych trików,
wprawiających jeszcze teraz w zakłopotanie znajomych i sąsiadów.
– Nie ruszałem się, bo nie chciałem, żebyś mnie zauważył – po-
wiedział poważnym głosem i zachichotał. Uścisnęliśmy sobie ręce.
Uścisk ręki Gustawa był szorstki i mocny, ale różniący się niepowta-
rzalnie od uścisku innych dłoni. Powodował to brak kciuka u prawej
ręki, wynik niefortunnej zabawy toporkiem w dzieciństwie. Na po-
czątku znajomości nie mogłem się do tego przyzwyczaić, ale po la-
tach nie robiło to już na mnie żadnego wrażenia. Szare rozbawione
oczy patrzyły z uwagą, a ja wiedziałem natychmiast, że polowanie
się zaczęło, i Gustaw, jak pies gończy wietrzący zwierzynę, okrąża
powoli kolejny interes, mający przynieść małe albo duże zyski.
– Ładna pogoda – zauważył i patrzył dalej na mnie, czekając
na zainteresowanie i pytania.
– Ładna – odpowiedziałem, przeciągając moment rozpoczęcia
właściwej rozmowy na interesujący go temat.
Nie, nie zapytam o nic, niech sam zacznie.
– Posadziłeś nowe drzewka – kontynuował Gustaw z nadzieją.
11
– Tak – odpowiedziałem krótko.
– Nieźle, nieźle – zamamrotał i zapadła cisza, a ja po chwili
zacząłem się śmiać.
– Z czego się tak śmiejesz? – zapytał, i widać było, że bardzo go
męczy ta powierzchowna rozmowa i brak zainteresowania z mojej
strony. Poddałem się i zapytałem wprost:
– Co się stało, nowe wiadomości?
Szare oczy błysnęły i podziękowały za postawione pytanie.
– Twój sąsiad splajtował, działka i dom będą zlicytowane, za
dwa tygodnie w ratuszu o godzinie dziewiątej.
– Niewiarygodne! – krzyknąłem ze zdziwienia, a Gustaw rozko-
szował się moim zaskoczeniem.
Faktycznie, moi sąsiedzi, mając około dwóch tysięcy metrów
kwadratowych ziemi, nie dbali o nic, dom zamieniał się pomału
w ruinę i należało przypuszczać, że przyczyną tego stanu rzeczy
był brak środków finansowych. Z drugiej jednak strony to mło-
de małżeństwo musiało mieć się raczej dobrze. Maciej pracował
jako taksówkarz, a Karolina wychowywała dwójkę dzieci z pomo-
cą teściów i rodziców. Z ostatnich rozmów prowadzonych przez
płot nie wynikało, że zanosi się na kryzys. Ci młodzi sąsiedzi byli
dla mnie wygraną na loterii. Nie prowadząc żadnych prac w domu
i ogrodzie, nie hałasowali kosiarką do trawy, nie używali piły łań-
cuchowej, nie stukali młotkiem, nie zakładali mocnych reflektorów
w strachu przed złodziejami, oślepiających otoczenie, nie słuchali
głośnej muzyki i zachowywali się tak, jakby ich w ogóle nie było.
Już wyobrażałem sobie, po zakończonej licytacji, nowych właści-
cieli z psem, kotem i trójką wrzeszczących dzieci. Już słyszałem
ryk maszyn budowlanych rozwalających stary dom, rzężenie pił
łańcuchowych ścinających stare drzewa, tworzące zieloną sąsiedz-
ką granicę, dającą poczucie osłony i bezpieczeństwa, stuk maszyn
kładących chodniki i warkot samochodów jeżdżących tam i z po-
wrotem przed moim nosem.
– Jak chcesz, to możemy tam wejść. Nie musisz pytać o po-
zwolenie, obiekty wystawione na licytację obejmują inne prawa –
zaproponował Gustaw.
– Ale tam, przed domem, stoi ich samochód – zaoponowałem.
12
Kup książkę
– Nie szkodzi, że stoi, oni już zwiali do rodziny. Zobacz, jak tu
pusto.
Otworzyliśmy furtkę i weszliśmy do środka. Dookoła drewnia-
nego domu z odpadającą płatami od ścian ciemnobrązową farbą
poniewierały się porozrzucane plastikowe butelki. Pod ścianami le-
żało w stosach niechlujnie pocięte drzewo, które, nie będąc przy-
kryte przed deszczem, ściemniało od pochłoniętej wody, zachodząc
pomału pleśnią i mchem. Pod oknem walały się zwoje starych kabli,
stosy mokrych gazet i gromadzone od wielu dni worki ze śmieciami.
Na dawnym trawniku piętrzył się stos mebli ogrodowych z łuszczą-
cą się białą farbą. Gustaw chciał przejść dookoła domu. Nie było
to jednak takie łatwe, ponieważ moi sąsiedzi, mając psa, postawili
labirynt ogrodzeń i furtek, trzymających się co prawda tylko „na
jednym gwoździu”, ale utrudniających skutecznie poruszanie się.
Po drugiej stronie domu otworzył się widok na łąkę zrytą kretowi-
skami i zarośniętą pokrzywą i ostem.
– Katastrofa – zauważył Gustaw i szedł dalej. Schodząc do
strumienia, minęliśmy po drodze starą porzuconą kosiarkę do trawy
i wrak dostawczego samochodu. Na dole stała rozwalająca się szopa
z suchym drewnem.
– Zawracamy – powiedział Gustaw i skierował się w stronę do-
mu. Pieczołowicie sprawdzał, czy przypadkiem nie pozostawiono
otwartych drzwi i okien. Obejrzeliśmy jeszcze garaż i leżące przed
jego drzwiami narzędzia ogrodnicze, po czym, nic nie mówiąc, skie-
rowaliśmy się do wyjścia. W drodze powrotnej Gustaw rozgadał się
trochę, rozważając pomysł kupna tej nieruchomości za niską cenę
i związane z tym spekulacyjne możliwości.
– A ty, nie chciałbyś kupić? – zapytał. Oczywiście nie byłem
tym zainteresowany, ale rozumiałem jego podniecenie.
– Mógłbyś chociaż odkupić za tanie pieniądze drewno na opał
z tej szopy – powiedział.
Pomysł nie był zły. Faktycznie, miałem kominek, a zapas drew-
na musiał być ciągle uzupełniany. Może mógłbym sąsiada przyci-
snąć i kupić opał za tani grosz. Wyszliśmy na drogę. Zapropono-
wałem kawę, ale Gustaw był już myślami w ratuszu i u notariusza.
Prowadzenie dalszej rozmowy nie miało sensu.
13
Kup książkę
Kup książkę
Rzeczywiście, przez najbliższe trzy dni nie było widać u mo-
ich sąsiadów śladu żywego ducha. Trochę miałem do nich żal, że
nie podzielili się ze mną tą smutną wiadomością plajty i że się nie
pożegnali, wyjeżdżając. Znaliśmy się ostatecznie parę dobrych lat.
Na czwarty dzień zauważyłem w oknach światło. Parę razy przeje-
chał samochód. Sąsiedzi wrócili. Do licytacji pozostał jeszcze tylko
tydzień. Powoli przymierzałem się do rozmowy o drewnie na opał.
Chciałem to elegancko załatwić i wyrazić jednocześnie ubolewa-
nie z powodu zaistniałej sytuacji. Karolina była teraz cały czas
w domu, a więc któregoś dnia zebrałem się na odwagę i w ciepłe
słoneczne popołudnie zapukałem do drzwi.
Karolina, korpulentna blondynka o miękkich rysach twarzy,
otworzyła drzwi i spojrzała na mnie pytająco. Fakt faktem, mo-
je kontakty towarzyskie z sąsiadami nie były zbyt bogate. Duża
różnica wieku (Karolina była młodsza ode mnie o prawie trzydzie-
ści lat), brak czasu i inne zainteresowania nie sprzyjały głębszemu
rozwojowi znajomości.
– Dzień dobry – bąknąłem. – Co słychać?
– O, wszystko po staremu – odpowiedziała, uśmiechając się,
ale nie zapraszając do środka, być może ze względu na nieopisany
bałagan w domu.
– Jak dzieci?
– W porządku, ale co się stało, że do nas przyszedłeś?
– No wiesz, jest mi bardzo przykro z powodu waszych trudności
– powiedziałem, poruszając wreszcie właściwy temat i szukając
jednocześnie odpowiednich słów związanych z dalszą konwersacją.
– Jakich trudności? – zapytała.
– Macie teraz trudną sytuację, koszty przeprowadzki, nie wia-
domo, ile przyniesie licytacja.
Karolina słuchała z coraz większą uwagą moich wynurzeń, i wi-
dać było, że niewiele z tego wszystkiego rozumie. Na końcu mojego
monologu zauważyłem na jej twarzy cień niepokoju, a potem strach
i zwątpienie.
– Maciek nic mi o tym nie mówił. Dom jest wystawiony na
sprzedaż? Nie, to nieprawda! Nie, nie. . .
15
Kup książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin