Zimny brzeg - Maciej Kuczynski.txt

(333 KB) Pobierz
MACIEJ KUCZYĹSKI





ZIMNY BRZEG





	 Najdalej wysuniętym na północ skrawkiem Europy jest Nordkap, skalisty przylądek Norwegii oblany zimnymi wodami północnego Atlantyku. Lecz nie jest to ostatni ląd na drodze do bieguna. O sześćset kilometrów dalej na północ, już pośród mglistych obszarów Arktyki, wyłania się z wód górzysty archipelag.

	 Co jesieni atak polarnych lodów skuwa samotne wyspy twardym pancerzem, spadają na nie huraganowe śnieżyce, a wszystko pokrywa noc polarna. Lecz każdej wiosny archipelag powraca do życia. Ogrzewa go młode słońce i ciepły prąd morski Golfstrom. Lody pękają, uwolnione fale opłukują jak dawniej skaliste brzegi. Odżywają rośliny, otwierają się kwiaty, podnoszą zgiełk nieprzebrane stada ptaków.

	 Te północne wyspy w języku norweskim zwą się „Swalbard”, co znaczy „zimny brzeg”. Największą wyspą archipelagu jest Spitsbergen.



	 Wszystko zaczęło się jak najlepiej. Chmury, jak to się mawia zebrały się dopiero znacznie później, wtedy kiedy ani Sven, ani kapitan Hansen nie mogli się już wycofać i musieli podjąć walkę z żywiołami, z bezlitosną przyrodą i tymi wszystkimi mocami jakie tylko po to istnieją na morzach, aby od czasu do czasu sprzysięgać się przeciwko statkom i ich załogom. Początkowo Sven nie znaů nawet kapitana Hansem, Chociaý Troms¸ jest maůym miasteczkiem, nigdy go me spotkaů. Mozć dlatego, ýe kapitan Hansen rzadko kiedy stawiaů nogć na suchym lŕdzie. A moýe znikaů w tůumie wćdrujŕcych po uliczkach marynarzy z obcych statków i niezliczonych turystów z całej Europy? Dość, że tego dnia, pierwszego dnia wakacji szkolnych, Sven nie miał nawet pojęcia o istnieniu kapitana; Hansena. Zbudził się niesłychanie wcześnie i przez chwilę leżał z zamkniętymi oczami oddając się rozkosznym rozmyślaniom o tym że może dziś spać, do której chce. I właśnie dlatego otworzył zaraz oczy i usiadł na łóżku. To, co jeszcze wczoraj było straszną torturą, dzisiaj, kiedy znikł przymus, wydało mu się najwyższą przyjemnością.

	 CaĹ‚y dom byĹ‚ pogrÄ…ĹĽony w gĹ‚Ä™bokiej ciszy ciotka Gerda jeszcze spaĹŻa. SĹŻoĹ„ce oĂşwietlaĹŻo juĂ˝ wierzchoĹŻki drzew widoczne przez okno Svena, musiaĹŻo wićc byÄ sporo po pojćcia, ktĂłra jest godzina: w Troms¸ o tej porze roku przez caĹŻĹ• noc jest jasno, tak Ă˝e nawet w najciemniejszej godzinie niebo nie staje sić szare i nie widać nawet zĂłrz polarnych. Od strony fiordu dochodziĹ‚o dalekie buczenie jakiegoĹ› statku, chwilami powiew przynosiĹ‚ terkot maĹ‚ych kutrĂłw rybackich.

	 „Może to syrena »Lyngena«?” — pomyślał Sven. Ta myśl przebudziła go do reszty. Ubrał się błyskawicznie i z butami w ręku zbiegł po drewnianych schodach do sieni. Pięć kotów ciotki Gerdy zasiadało na parapecie. Zajęte porannym lizaniem futerka udawały, że go nie widzą. Uchylił drzwi, wymknął się i usiadł na stopniu, żeby wciągnąć buty. Coś sobie jednak przypomniał, wrócił na palcach do kuchni, gdzie na stole pod białą serwetką leżał świeżo upieczony placek z jabłkami. Sven złapał nóż i czubkiem ostrza narysował kreskę przez środek placka. „Może za dużo?” — ruszyło go sumienie. Przez chwilę toczył wewnętrzną walkę, potem odkroił jedną trzecią, resztę zakrył serwetką i wymknął się znów na dwór. Położył placek na schodku i sznurował buty patrząc, jak kilka mrówek bada ciasto czułkami. Znów wyraźnie zabrzmiała syrena statku.

	 Pobiegł ze swoim łupem w stronę portu. Było jednak naprawdę bardzo wcześnie. Wszystkie sklepy jeszcze zamknięte, a śmieci spod sklepów nie wywiezione. Wywrócona piramida skrzynek po pomarańczach przegradzała w poprzek uliczkę. Przeskoczył ją i zatrzymał się na chwilę obok wystawy, gdzie obejrzał zwinięte w krążki liny okrętowe, okucia żeglarskie z błyszczącego mosiądzu, busole w masywnych oprawach i latarnie. Tutaj skończył placek i ruszył dalej, przemykając/przez podwórza fabryczki konserw. Owionął go zapach solonych śledzi. Sól białym szronem pokrywała tu i ówdzie ziemię i wykwitała na klepkach wielkich beczek.

	 Teraz wybiegł na placyk z pomnikiem Amundsena i przystanął na chwilę, aby popatrzyć na dwa śpiwory leżące na trawie pod cokołem. Rozlegało się z nich donośne chrapanie. Na stojącym obok plecaku wisiała mała, angielska flaga.

	 ChwilÄ™ potem znalazĹ‚ siÄ™ na nabrzeĹĽu. WidziaĹ‚ juĹĽ w oddali wejĹ›cie do portu wyznaczone przez dwie betonowe wieĹĽyczki pomalowane w biaĹ‚e i czerwone pasy. Zza jednej z nich jÄ…Ĺ‚ siÄ™ wĹ‚aĹ›nie wysuwać biaĹ‚y trĂłjkÄ…t dzioba przybywajĹ•cego statku. I od razu Sven poznaĹŻ, Ă˝e to nie „Lyngen”. „Lyngen” miaĹŻ czarno-czerwony kadĹŻub, byĹŻ statkiem pasaĂ˝erskim, kursujĹ•cym pomićdzy Troms¸ i Spitsbergen. WedĹŻug staĹŻego rozkĹŻadu rejsĂłw powinien byĹŻ przybyÄ dopiero koĹŻo poĹŻudnia. Sven doskonale o tym wiedziaĹ‚, ale nie mĂłgĹ‚ siÄ™ doczekać chwili, kiedy juĹĽ wejdzie po trapie na pokĹ‚ad i pozwoli siÄ™ zaprowadzić stewardowi do kabiny, a potem jakby nigdy nic stanie sobie przy relingu, na gĂłrnym pokĹ‚adzie i bÄ™dzie udawaĹ‚, ĹĽe bardzo go nudzi ta caĹ‚a podróż w tĹ‚umie podnieconych turystĂłw, wyrzucajÄ…cych z siebie peĹ‚ne zachwytu achy i ochy na widok byle kutra czy mewy na fali.

	 Sven ruszył wzdłuż nabrzeża, mijał jedne po drugich piramidy skrzyń, a kiedy wyszedł spoza stosu worków nakrytych brezentem, natknął się nagle na Knuta i Ole, obu ze swojej klasy. Nie zdziwili się bardzo na jego widok, bo i oni nie mogli uleżeć w łóżkach. Usiadł przy nich z nogami zwieszonymi ku wodzie, mrużąc oczy oślepione porannym słońcem. Leniwa fala kołysała plamami oliwy w tęczowych obwódkach. Lekki prąd przesuwał wodę wzdłuż obmurowania. Wraz z nią sunęły zanurzone, podobne do rozgwiazd żółte łupiny bananów, a tu i ówdzie wychylała się na powierzchnię szyjka butelki niby wieżyczka łodzi podwodnej.

	 Biały statek wcale nie wszedł do portu, przesunął się jak widmo świecąc jaskrawą bielą burt i sunął dalej fiordem, już tylko jego maszty i komin widniały w oddali.

	 — Myślałem, że to „Lyngen” — powiedział Sven, ale zaraz pożałował, że zdradził swoją niecierpliwość.

	 — E, tam! — powiedziaĹ‚ zĹ‚oĹ›liwie Knut. — Nie wiadomo, czy w ogĂłle dziĹ› przypĹ‚ynie, mogĹ‚y go zatrzymać lody… — patrzyĹ‚ z ukosa na Svena, ale ten udaĹ‚, ĹĽe nie sĹ‚yszy. Ostatecznie, trudno siÄ™ byĹ‚o dziwić Knutowi i wszystkim innym, ktĂłrzy caĹ‚e lato mieli jak zwykle spćdziÄ na miejscu, poĂşrĂłd dobrze znanych kĹ•tĂłw Troms¸ i tylko jemu jednemu w szkole trafiaĹŻ sić daleki rejs. ZresztĹ• dzićki temu, Ă˝e ojciec Svena pracowaĹŻ w kopalni wćgla na Spitsbergenie i oboje rodzice, mieszkajĹ•cy tam od roku, postanowili sprowadziÄ do siebie Svena na okres wakacji.





	 Knut, zrezygnowawszy z drażnienia Svena, zajął się pluciem w deskę, która najeżona gwoździami przepływała właśnie u jego stóp. Po godzinie zjawili się robotnicy, żeby zabrać worki, chłopcy musieli się więc przenieść dalej. Poszli na falochron i przez długą chwilę patrzyli na pijanego marynarza, który w małej szalupie wiosłował pod prąd, i mimo wysiłków, wciąż stał w miejscu.

	 — Niech pan wytrzyma jeszcze trochę — poradził mu Knut

	 — jak się zacznie przypływ, prąd zmieni kierunek…

	 Było już blisko południa i wtedy zaczęło się to, czego Sven najmniej się spodziewał. W każdym razie wydarzenia przyszły z najbardziej niespodziewanej strony. Nagle poczuł na ramieniu uchwyt czyjejś ręki, a kiedy obejrzał się gwałtownie, ujrzał zadyszaną ciotkę Gerdę.

	 — Na litość boską, człowieku! — ze zmęczenia mogła mowie tylko donośnym szeptem. — Gdzie się podziewasz?! Szukam cię od godziny, prędzej, do domu! — i nie puszczając ręki Svena pociągnęła go za sobą.

	 Cóż miał zrobić, jeśli nie dać się porwać, chociaż mc me rozumiał W przelocie złowił tylko drwiące spojrzenia Knuta i Ole, i już był daleko. Dopiero przy pomniku Amundsena, gdy ciotka już się wydyszała nieco, puściła jego rękę i powiedziała:

	 — Pośpiesz się, zaraz odpływasz.

	 Nie od razu zrozumiał. Zagapił się na dwóch Anglików, którzy po spędzeniu nocy na skwerku pod pomnikiem, teraz właśnie wychynęli ze śpiworów i z minami takimi, jakby siedzieli na poduszkach we własnym domu, a nie na placu pełnym przechodniów przeraźliwie ziewali drapiąc się w rozczochrane głowy.

	 — Jak to zaraz? — ocknął się Sven. — „Lyngen” jeszcze nie przyszedł! Pomyliła się ciocia — powiedziawszy to, przystanął gotów już zawrócić do portu, gdy tylko nieporozumienie się wyjaśni Ale ciotka Gerda nie miała zamiaru zwalniać kroku i posuwała się nadal przyśpieszonym truchcikiem podtrzymując palcem okulary na nosie. Sven znów znalazł się u jej boku, a wtedy usłyszał:

	 — Wcale nie mówiłam, że popłyniesz „Lyngenem” . Przeciwnie, wcale nie popłyniesz „Lyngenem”, nie widzę żadnego powodu, dlaczego miałbyś płynąć akurat tym statkiem.

	 — Bo innego nie ma! — zdołał wtrącić Sven triumfalnie.

	 — Jesteś w wielkim błędzie — odparowała natychmiast ciotka Gerda. — Ja znam taki statek, który jeszcze dzisiaj odpływa na Spitsbergen, i przyrzekłam kapitanowi, że dostarczę cię na pokład natychmiast! To brzmiało sensacyjnie!

	 — Odwiedził mnie kapitan Hansen — mówiła ciotka — dawny przyjaciel twojego wuja nieboszczyka, znamy się z nim od bardzo dawna. Kapitan przypłynął właśnie z Oslo, wpadł do mnie tylko na chwilę i zaraz wychodzi w morze, prosto na Spitsbergen. Obiecał dostawić cię do samego Longyearbyen.

	 â...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin