Rozpoznac wilka - Jack Higgins.txt

(452 KB) Pobierz
!!i; BESTSELL
ROZPOZNAĆ WILKA
fabryka
sensacji
HIGGIIMS
ROZPOZNAĆ
WILKA
Wa^szswa 2012
Tytuł oryginału: The Wolf at the Door
Copyright © Harry Patterson, 2009 All rights reserved
Polish edition copyright © Buchmann Sp. z o.o., Warsaw,
2012
Tłumaczenie: Jakub Kowalczyk Redakcja: Studio Wydawnicze 69, Olsztyn Projekt okładki: Krzysztof Kiełbasiński Skład: Studio Wydawnicze 69, Olsztyn
ISBN: 978-83-7670-560-6
www.fabrykasensacji.pl
Wydawca:
Buchmann Sp. z o.o. ul. Wiktorska 65/14, 02-587 Warszawa tel./fax 22 6310742 www.buchmann.pl
Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.
virtualo.eu
Y/IRTU/MjO
Digital platform of tomorrow
Miej wilka za przyjaciela, ale siekierę trzymaj
w pogotowiu.
(przysłowie rosyjskie)
1
Blake Johnson, mimo że skończył właśnie pięćdziesiąt osiem lat, a na głowie przybywało mu coraz więcej siwych włosów, miał w sobie to coś, co jednoznacznie określało, że ten facet potrafi sobie z niejednym poradzić. Przy tym nie wyglądał na typowego podstarzałego weterana wojny w Wietnamie, choć rzeczywiście swoje na niej odsłużył. Potwierdzały to i medale, i otaczający go powszechny szacunek. Niewiele osób wiedziało, że od lat był osobistym doradcą prezydenta do spraw bezpieczeństwa. Nawet on sam nie pamiętał od jak dawna. Prezydenci pojawiali się w Białym Domu i z niego odchodzili, a on wiecznie trwał na posterunku albo, jak z żalem pomyślał, tylko tak mu się wydawało. Stał właśnie za sterem pięknej sportowej łodzi o nazwie „Lively Jane” i przepływał wzdłuż Long Island. Wyjrzał przez okno sterówki i spojrzał na łopoczącą na wietrze flagę. Dochodziła osiemnasta, a więc musiał się pospieszyć.
Zwykle spędzał wakacje, które niestety bardzo rzadko mu się przytrafiały, w domu nad brzegiem morza, w miejscowości Quogue. Teraz również nie zanosiło się na dłuższy urlop. Władimir Putin, premier Federacji Rosyjskiej,
miał właśnie przemawiać w siedzibie ONZ w Nowym Jorku. Prezydent, który nie brał udziału w konferencji, chciał, żeby Blake w niej uczestniczył, a potem przedstawił raport nie tylko na temat przemówienia Putina, ale także o nastrojach i podejściu rosyjskiej delegacji do różnych kwestii.
Również premier Wielkiej Brytanii, który nie mógł uczestniczyć w tym spotkaniu, przysłał swojego człowieka od rozwiązywania problemów, Harry'ego Millera, prawdopodobnie w tym samym celu, w jakim prezydent wysłał Blake'a. Razem z Millerem przyleciał Sean Dillon, owiany sławą najskuteczniejszy niegdyś bojownik Provisional IRA, będący teraz doradcą angielskiego premiera do spraw bezpieczeństwa, a prywatnie - przyjaciel Blake'a.
Dillon i Miller. Blake uśmiechnął się pod nosem. Dillon powiedziałby, że to brzmi jak tytuł jakiegoś skeczu kabaretowego. Przygasił silnik i wpłynął między inne łodzie. Gdy „Lively Jane” dotknęła pomostu, Blake ujrzał na nim mężczyznę w żółtym sztormiaku z naciągniętym na głowę kapturem chroniącym przed deszczem, który właśnie zaczął padać. Johnson wyszedł ze sterówki i podniósł cumę, żeby ją rzucić.
-	Może mi pan pomóc? Proszę złapać linę i przycumować łódź, a ja w tym czasie wyłączę silnik.
-	No nie wiem, lepiej niech go pan nie wyłącza. Jak inaczej wypłynę, żeby móc wyrzucić ciało? - odpowiedział mężczyzna. - Sięgnął ręką do prawej kieszeni i szybko wyciągnął z niej berettę.
Blake, którego zmysły wyostrzyły się przez lata pracy
w niebezpiecznym zawodzie, momentalnie skulił się za barierką. Usłyszał dwa głuche, wytłumione strzały, poczuł uderzenie, potem ból w prawym barku i wpadł w ciemną i brudną portową wodę. Przepłynął pod łodzią, zawadzając plecami o kil, i wynurzył się po jej drugiej stronie. Silnik nadal pracował. Zobaczył, że nieznajomy stoi na rufie i strzela w wodę. Gdy skończyły mu się naboje, wyjął pusty magazynek i sięgnął do kieszeni po następny. Za jego plecami Blake wdrapał się na pokład i cicho wślizgnął do sterówki. Otworzył schowek w panelu sterowania, wyjął z niego smith & wessona kaliber 38 i odwrócił się. Mężczyzna w kapturze, gdy zorientował się w sytuacji, spanikował, co utrudniło mu szybkie załadowanie magazynka.
-	Zostaw to. I tak już po tobie - powiedział Blake.
Jego słowa nie zrobiły na tamtym żadnego wrażenia.
-	Czekaj! - krzyknął i podniósł rękę z pistoletem, ale Blake był szybszy. Strzelił mu w głowę, a bezwładne ciało wpadło przez reling do wody.
* * * *
Wokół było pusto i cicho, bo o tej porze roku rzadko ktoś tu bywał. Nawet pobliska mała kawiarnia była zamknięta, więc Blake, zdany tylko na siebie, w tej sytuacji mógł zrobić jedno. Wyłączył silnik, zszedł z pokładu, przycumował łódź i ruszył nabrzeżem. Przestrzelony bark bardzo go bolał. Usiadł na ławce, wyjął specjalny kodowany telefon i zadzwonił. Po chwili usłyszał w słuchawce znajomy głos jednego z agentów
służb specjalnych prezydenta.
-	Clancy Smith.
-	Clancy, tu Blake. Słuchaj, wpłynąłem właśnie do portu i okazało się, że czekał na mnie jakiś facet z berettą.
-	Co ty mówisz, Blake! Co się stało?
-	Załatwiłem go, ale dostałem w ramię. - Zakręciło mu się w głowie. - Cholera, Clancy. Tu nikogo nie ma, wszystko zamknięte.
-	Czekaj tam, zaraz przyjedzie policja. Trzymaj się, Blake, niedługo zadzwonię.
Blake wyłamał zamek w drzwiach od zaplecza kawiarni, znalazł na półce w barze butelkę starej brandy, otworzył ją i pociągnął spory łyk.
-	„Trzymaj się” - wymamrotał. - Łatwo mu mówić. - Łyknął ponownie i zemdlał.
* * * *
W tym czasie w Londynie była jedenasta wieczorem, a w klubie Garrick kończyła się właśnie kolacja dla dwudziestu ministrów z krajów Brytyjskiej Wspólnoty Narodów. Generał Charles Ferguson, ku swojemu niezadowoleniu, został poproszony o wygłoszenie mowy na temat skutków ekonomicznych terroryzmu we współczesnym świecie i teraz nie mógł doczekać się końca przyjęcia.
Cała impreza miała skończyć się o dziesiątej, a było już sporo po jedenastej. Wszystko z powodu przedłużającej się sesji pytań i odpowiedzi, w której, ku własnej irytacji, musiał również uczestniczyć. Trzy razy dzwonił po swoją limuzynę
i trzy razy przekładał jej przyjazd, aż wreszcie ta nudna impreza dobiegła końca. Wyszedł najszybciej, jak tylko mógł, podszedł do czekających samochodów i ze zdumieniem zauważył, że jego wozu nie ma. Ulubiony daimler Fergusona zepsuł się, dlatego przysłano po niego inną limuzynę i kierowcę o nazwisku Pool, który zbliżał się właśnie do niego, nie ukrywając swojego zniecierpliwienia.
-	Co to ma znaczyć? Gdzie samochód? - zaczął dopytywać się Ferguson zdenerwowanym głosem.
-	Bardzo przepraszam, panie generale, ale ochrona zaczęła nas przeganiać. Zaparkowałem dwie przecznice dalej, na Venable Row. - Mówił cockneyem i przez nos, czego Ferguson szczerze nie znosił.
-	Na miłość boską, człowieku, zaprowadź mnie tam natychmiast. Chcę jak najszybciej wrócić do domu.
Pool ruszył przed siebie. Ferguson westchnął, że to taki gamoń, ale nic nie mógł na to poradzić. Gdyby chociaż wieczór był przyjemniejszy! Gdy Pool doszedł do końca ulicy, zza rogu, prosto w ogromną kałużę, wyskoczyła furgonetka, ochlapując szofera od stóp do głów. Ten nie zatrzymał się, tylko, odwróciwszy głowę, krzyknął za samochodem:
-	Ochlapałeś mnie, ty gnoju! - Odwrócił się do Fergusona. - Przepraszam bardzo, panie generale. - I zniknął za rogiem.
-	Co tu się, do cholery, dzieje? - zapytał sam siebie Ferguson i skręcił w Venable Row. Po jednej stronie ujrzał plac przygotowany pod budowę i ogrodzony siatką. W środku pracowało paru robotników. Plac był oświetlony tylko światłami latarń. Zaledwie kilka metrów za budową stała
zaparkowana limuzyna, a przy niej Pool.
-	Jesteśmy, proszę pana.
Gdy Ferguson podszedł bliżej, Pool zrobił ruch, jakby chciał uciec. W tym samym momencie daimlerem wstrząsnęła eksplozja, rozeszła się echem po ulicy, uruchamiając alarmy we wszystkich samochodach. Podmuch rzucił Fergusona na ziemię. Przez chwilę leżał, zastanawiając się, czy jest ranny, ale gdy stwierdził, że chyba nie, wstał i bezradnie patrzył na płonący wóz. Widać było, że wybuch miał swoje źródło w bagażniku, przy którym w tym momencie znajdował się kierowca. Generał podszedł do leżącego Poola, ten powoli otworzył oczy.
-	Spokojnie, synu, wydobrzejesz - powiedział Ferguson. -Pomoc już nadchodzi.
Głos Poola był bardzo słaby.
-	Wszystko zawaliłem. To moja wina.
-	Nie - odpowiedział mu spokojnie Ferguson. - Winny jest ten, kto podłożył bombę w samochodzie. - Pool przestał oddychać, a generał, ogromnie przygnębiony, klęczał przy nim, trzymając go za rękę. Po chwili usłyszał syreny nadjeżdżającej policji i karetki. Czuł, jak ręka Poola staje się coraz chłodniejsza. - To nie twoja wina, synu - powtórzył cicho. - Nie twoja wina. - Podniósł się, gdy na ulicę wjechał radiowóz.
* * * *
Tymczasem Harry Miller i Sean Dillon siedzieli i popijali drinki w Barze Dębowym nowojorskiego hotelu Plaza,
w którym mieli wspólny apartament.
-	Bardzo lubię to miejsce - powiedział Dillon. - Cały ten edwardiański splendor. Podobno był to drugi dom Marka Twaina, a dla mnie był to pierwszy bar, w którym gościłem na amerykańskiej ziemi.
Dillon, niewysoki Irlandczyk, ubrany był w czarne sztruksowe spodnie i czarną koszulę od Armaniego, co kontrastowało z jego jasnymi, prawie białymi włosami. Siedział spokojny i zrelaksowany, na twarzy błąkał mu się uśmieszek człowieka, który nie traktuje świata tak do końca poważnie.
-	IRA musiała mieć niezły budżet reprezentacyjny. Pewnie byłeś na tropie jakiegoś zdrajcy, który uciekł z Belfastu?
-	Rzeczywiście tak było - przytaknął Dillon, nadal się uśmiechając. - Chcesz jeszcze jednego?
- Pewnie, ale potem idź się przebrać. W końcu reprezentujesz na forum ONZ brytyjski rząd. Ja w tym czasie przejdę się i odetchnę świeżym powietrzem.
Miller miał prawie sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, szare oczy, ciemnokasztanowe włosy i bliznę na lewym policzku. Ubrany był w elegancki, stalowoszary garnitur, na fotelu obok leżał szarobłękitny...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin