Roberts Nora - Niebieski diament 02 - Schwytana gwiazda.pdf

(666 KB) Pobierz
NORA ROBERTS
SCHWYTANA GWIAZDA
ROZDZIAŁ 1
Gotów był niemal zabić za jedno piwo. Za wielki oszroniony kufel napełniony
ciemnym importowanym piwem, W tej chwili smakowałoby mu dużo bardziej niż pocałunek
pociągającej kobiety. Piwo w jakimś mrocznym, chłodnym pubie, w towarzystwie paru
innych siedzących na stołkach bywalców, śledzących przebieg meczu baseballowego na
ekranie telewizora.
Nie spuszczając z oka mieszkania, które obserwował, Jack Dakota dla zabicia czasu
puszczał wodze fantazji.
Piana na kuflu, zapach drożdży, pierwszy łakomy haust dla ochłody i ugaszenia
pragnienia. A potem powolne smakowanie, łyk za łykiem, aż w końcu doszedłby do
przekonania, że na świecie wszystko byłoby w porządku, gdyby politycy i prawnicy
debatowali nad rozwiązaniami nieuniknionych konfliktów przy kuflu zimnego piwa w
miejscowym pubie, a tymczasem pałkarz szykowałby się do decydującego odbicia.
Było tuż po pierwszej po południu, ciut za wcześnie na drinka, ale upał tak dawał się
we znaki, że cała lodówka pełna puszek z zimnymi napojami nie sprawiłaby takiej frajdy jak
jedno , zimne piwo z pianką.
Jego stareńki oldsmobile nie miał takich luksusów jak klimatyzacja. Prawdę mówiąc,
jedynym luksusem była kosztowna, rozdzierająca uszy wieża, zainstalowana w obłażącej
desce rozdzielczej pokrytej imitacją skóry. Zestaw stereo był wart dwa razy tyle co samochód,
ale Jack nie potrafił żyć bez muzyki. Podczas jazdy lubił nastawiać sprzęt na pełną moc i
śpiewać na całe gardło z Beatlesami czy Stonesami.
Solidny, ośmiocylindrowy silnik pod powyginaną brudnoszarą maską, wyregulowany
jak szwajcarski zegarek, zawoził Jacka wszędzie, gdzie ten chciał, i to szybko. Teraz silnik
odpoczywał, a Jack, dostosowując się do atmosfery spokojnej dzielnicy w północno -
zachodniej części Waszyngtonu, nastawił cicho odtwarzacz CD i mruczał do wtóru Bonnie
Raitt.
Była jedną z nielicznych uznawanych przez niego współczesnych wykonawczyń
muzyki rozrywkowej.
Jack często myślał, że urodził się w niewłaściwej epoce Może nawet byłby z niego
niezły rycerz Okrągłego Stołu. Oczywiście na czarnym koniu. Odpowiadała mu prosta
filozofia prawa pięści. Wspierałby króla Artura, dumał, bębniąc palcami o kierownicę, jednak
w Camelot rządziłby na swój własny sposób. Trzymanie się ustalonych reguł powoduje
niepotrzebne komplikacje.
Mógłby też żyć na Dzikim Zachodzie i na przykład pokiwać na bandytów. Żadnej
nonsensownej papierkowej roboty. Po prostu chwytałby ich i dostarczał, dokąd trzeba.
Żywych lub umarłych.
W dzisiejszych czasach bandyci wynajmowali adwokata albo zapewniało im go
państwo, a rozprawy sądowe sprowadzały się do przepraszania ich za kłopoty.
„Bardzo nam przykro, sir. To. że pan gwałcił, rabował i mordował, nie usprawiedliwia
zabierania pańskiego cennego czasu i naruszania pańskich praw”.
Tak przedstawiała się smutna rzeczywistość.
Był to jeden z powodów, dla których Jack Dakota nie został policjantem, choć jako
nieopierzony dwudziestolatek przez jakiś czas się nad tym zastanawiał. Sprawiedliwość nigdy
nie była dla niego pustym słowem. Ale sprawiedliwość to jedno, a regulaminy i przepisy to
drugie.
Właśnie dlatego w wieku trzydziestu lat Jack Dakota trudnił się chwytaniem zbiegłych
przestępców.
Tropił złych facetów, ale sam określał swój czas pracy, płacono mu za wykonanie
zadania i nie musiał zajmować się upiorną papierkową robotą.
Tu też obowiązywały jakieś przepisy, ale bystry facet wie, jak je obchodzić. A Jack
zawsze był bystry.
W kieszeni miał dokumenty dotyczące tropionego właśnie obiektu. Tego ranka o
ósmej zadzwonił do niego Ralph Finkleman z nowym zadaniem. Dziwny facet z tego Ralpha,
zamyślił się Jack. Wiecznie się czymś martwi, a z drugiej strony jest optymistą. Ciekawa
kombinacja, ale pewnie typowa dla poręczyciela. On osobiście nie był w stanie zrozumieć
idei pożyczania pieniędzy nieznajomym - skoro potrzebowali poręczenia, tym samym
ujawniali swoją niewiarygodność.
Ale w grę wchodziły niezłe pieniądze, a pieniądze to wystarczająca motywacja
większości działań.
Jack dopiero co wrócił ze zbiegiem, którego tropił aż do Karoliny Północnej. Kiedy
przyholował głupiego jak but wiejskiego chłopaka, który próbował wzbogacić się, okradając
całodobowe sklepy na stacjach benzynowych, Ralph Finkleman wprost nie wiedział, jak mu
dziękować. Wyłożył za niego kaucję, uznawszy, że chłopakowi do głowy nie przyjdzie, żeby
uciekać.
Jack mógłby mu powiedzieć, prosto z mostu, że dzieciak jest na tyle nierozgarnięty, że
nie rozumie, czym grozi ucieczka.
Ale nie płacono mu za udzielanie rad.
Zamierzał przez kilka dni odpoczywać, może obejrzeć parę meczów na Camden
Yards, zadzwonić do którejś ze swych przyjaciółek, by pomogła mu przepuścić zarobione
pieniądze. Właściwie chciał odesłać Ralpha z kwitkiem, ale chłopisko tak skamlało, tak się
usprawiedliwiało, że nie miał serca odmówić.
No więc wpadł do jego firmy i wziął papiery na niejaką O'Leary, która najwyraźniej
postanowiła nie stawiać się w sądzie z wyjaśnieniami, dlaczego postrzeliła swego żonatego
kochanka.
Doszedł do wniosku, że ona również jest głupia jak but. Niebrzydka kobieta - a sądząc
z fotografii i opisu, można było tak o niej powiedzieć - z paroma szarymi komórkami na
swoim miejscu, mogła z łatwością przekonać sędziego i ławę przysięgłych, że taki drobiazg
jak postrzelenie niewiernego księgowego nie powinien podlegać zbyt surowej karze.
Robota wydawała się jak kaszka z mlekiem, ale Ralph był okropnie nerwowy. Jąkał
się bardziej niż zwykle, a oczy latały mu jak błędne.
Jack nie miał jednak ochoty analizować zachowania Ralpha. Chciał szybko zakończyć
pracę, napić się piwa i zacząć się cieszyć zarobioną forsą.
Pieniądze z tej ekstra roboty oznaczały, że może pozwolić sobie na pierwsze wydanie
„Don Kichota”. Zależało mu na nim od dawna. Dla czegoś takiego można znieść spływanie
potem w samochodzie przez parę godzin.
Nie wyglądał na mężczyznę, który poluje na białe kruki czy rozsmakowuje się w
filozoficznych rozprawach o naturze ludzkiej. Brązowe włosy z jaśniejszymi od słońca
pasemkami nosił związane w krótki kucyk - co wynikało raczej z jego nieufności do
fryzjerów niż chęci hołdowania modzie. Gładka fryzura uwydatniała jego pociągłą, wąską
twarz o ostro zarysowanych szczękach i zapadniętych policzkach. Nad płytkim rowkiem w
brodzie rysowały się pełne, stanowcze wargi sprawiające wrażenie rozmarzonych, gdy nie
wykrzywiał ich szyderczy uśmiech.
Jego stalowoszare oczy przybierały odcień dymu na widok pożółkłych stron
pierwszego wydania Dantego bądź ciemniały z zachwytu na widok ładnej kobiety w cienkiej
letniej sukience. Lekko demoniczne wygięcie brwi uwydatniała biała blizna idąca po skosie
lewej, skutek zetknięcia ze scyzorykiem zabójcy, który nie zamierzał pozwolić, by Jack
odebrał swoje pieniądze.
Jack odebrał pieniądze, a zbieg zarobił złamaną rękę i pokiereszowany nos, który już
nigdy nie będzie taki jak przedtem, chyba że państwo zafunduje mu operację plastyczną.
Co wcale by Jacka nie zaskoczyło.
Były też inne blizny. Jego smukłe, mocne ciało nosiło ślady licznych walk. Kobiety to
uwielbiały.
Jack nie miał nic przeciwko temu.
Wyciągnął przed siebie długie nogi, rozluźnił ramiona i medytował, czy nie otworzyć
kolejnej puszki napoju i czy znowu nie udawać, że to piwo.
Kiedy obok przeleciał ze świstem MG z opuszczonym dachem i włączonym na cały
regulator radiem, pokręcił głową. Głupia jak but, powtórzył w myśli, choć w pełni aprobował
jej muzyczny gust. Pęd samochodu poruszył papierami, a szybkie zerknięcie na kobietę
siedzącą za kierownicą potwierdziło jego przypuszczenia. Krótkie rude włosy rozwiewające
się na wietrze zdradzały ją bez pudła.
Zaparkowała tuż przed nim. Obserwując, jak wydostaje się z małego samochodu,
pomyślał, że to ironia losu, iż kobieta z takim wyglądem może być tak żałośnie głupia.
Nie, nie nazwałby jej milutką. Wyglądało na to, że nie ma w mej nic łagodnego, ale on
miał słabość do długonogich, niebezpiecznych kobiet. Była wysoka. Wąskie chłopięce biodra
oblepiały spłowiałe dżinsy starte na szwach do białości i rozdarte na kolanie. Podkoszulek
wciśnięty w dżinsy był zwyczajny, z białej bawełny, a jej małe, nie skrępowane stanikiem
piersi odznaczały się wyraźnie pod miękką tkaniną.
Wyciągnęła torbę z samochodu i przed Jackiem odsłonił się miły dla oka widok
jędrnego damskiego tyłeczka. Uśmiechnął się szeroko do siebie i poklepał po sercu. Nic
dziwnego, że jakiś kretyn zdradził z nią swoją żonę.
Miała buźkę tak kanciastą jak ciało. Choć delikatna, mlecznobiała cera harmonizowała
z płomiennymi włosami, nie było w mej nic z niewinnego dziewczątka. Ostro zarysowany
podbródek i wyraźne kości policzkowe tworzyły upartą, zmysłową twarz, którą dopełniały
pełne, wrażliwe usta.
Nosiła ciemne, przylegające do twarzy okulary, ale z dokumentów wiedział, że ma
zielone oczy. Ciekawe, czy przypominają mech czy szmaragdy.
Z olbrzymią torbą zarzuconą na jedno ramię i torbą ze sklepu spożywczego opartą o
biodro ruszyła w stronę domu. Pozwolił sobie na jedno westchnienie na widok tego
sprężystego, zamaszystego kroku.
Stanowczo lubił długonogie kobiety.
Wysiadł z samochodu i poszedł za nią. Uznał, że nie sprawi mu kłopotu. Najwyżej
trochę podrapie i pogryzie. Nie wyglądała na kogoś, kto rozpuści się w błagalnych łzach.
Naprawdę nie lubił, kiedy do tego dochodziło.
Jego plan był prosty. Mógł dopaść ją na ulicy, ale nie znosił publicznych pokazów,
jeśli sprawę można było załatwić inaczej. Postanowił, że wedrze się za nią do mieszkania,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin