Singh Nalini - Łowca Gildii 3.0 - Małżonka Archanioła [Archangel's Consort].pdf

(1229 KB) Pobierz
MAŁŻONKA
ARCHANIOŁA
Nalini Singh
Tłumaczenie:
clamare (rozdziały 1-31)
smok_z (rozdziały 32-35, epilog)
Dla wszystkich, którzy kiedykolwiek marzyli o lataniu 
I dla wszystkich tych, którzy lecieli ze mną.  
N. Singh  
-2-
1.
Spowity w jedwabnych cieniach najgłębszej nocy, Nowy Jork był taki sam… i jednocześnie
zmieniony ponad wszelkie porównanie. Kiedyś Elena obserwowała jak anioły zlatują z wypełnionej
światłem
kolumny Wieży, siedząc naprzeciw odległego okna swojego ukochanego mieszkania.
Teraz, była jednym z tych aniołów wysoko na balkonie bez poręczy, bez niczego co mogłoby
zapobiec
śmiertelnemu
upadkowi.
Poza tym, oczywiście,
że
teraz już nie spadnie.
Jej skrzydła były silniejsze. Ona była silniejsza.
Rozkładając je, wzięła głęboki oddech znajomego powietrza. Fuzja zapachów – przypraw i
dymu, człowieka i wampira, ziemski i wyrafinowany – uderzyła w nią z dziką gorączką
nadchodzącej burzy. Jej pierś,
ściśnięta
przez tak długi okres czasu, rozluźniła się, i rozciągnęła
skrzydła do ich ostatecznej szerokości. Nadszedł czas zbadać to znajome miejsce, które stało się
obce, ten dom który nagle stał się nowy.
Nurkując z balkonu, leciała na manhattańskich prądach powietrza ucałowanych chłodnym
śladem
wiosny. Jaskrawa zielona pora roku stopniała
śniegi,
które trzymały miasto w niewoli zimy,
przejmując stopniowo władzę. Lato nie stało się jeszcze choćby rumieńcem koloru brzoskwini na
horyzoncie. To był czas odrodzenia, rozkwitu i narodzin ptaków, jaskrawy i młody i kruchy, nawet
w gorączkowym pośpiechu miasta, które nigdy nie
śpi.
Dom. Jestem w domu.
Pozwalając by prądy powietrza prowadziły ją gdzie chcą nad wysadzanymi diamentami
światłami
miasta, testowała swoje skrzydła, sprawdzała swoją siłę.
Silniejsza.
Lecz wciąż słaba. Nieśmiertelny, ledwie co Stworzony.
Którego serce pozostało boleśnie
śmiertelne.
Nie zaskoczyło ją więc, gdy próbowała unosić się przed oknem swojego mieszkania. Nie
posiadała jeszcze umiejętności by wykonać ten manewr, wciąż spadała by znowu wzbić się do góry
szybkimi uderzeniami skrzydeł. Mimo to, i tak zobaczyła wystarczająco by wiedzieć,
że
podczas
gdy niegdyś rozbita szyba została naprawiona, to pokoje stały puste.
-3-
Na dywanie nie było nawet
śladu
po krwi by naznaczyć miejsce, gdzie przelała krew
Raphaela, gdzie chciała zatamować szkarłatną rzekę aż jej własne palce przyjęły taki sam
morderczy odcień.
Eleno.
Zapach wiatru i deszczu,
świeży
i dziki wokół niej, wewnątrz niej, a następnie silne ręce
Raphaela na jej biodrach trzymające ją bez wysiłku w pozycji pozwalającej jej patrzeć przez okno
jak długo chce, z dłońmi płasko opierającymi się o szkło.
Pustka.
Nie pozostał nawet
ślad
po domu jaki stworzyła kawałek po kawałku.
-Musisz mnie nauczyć jak się unosić – powiedziała, zmuszając się do rozmowy poprzez
uścisk straty. To było tylko miejsce. Tylko jakieś rzeczy. – Przydałoby się do szpiegowania
potencjalnych celów.
-Mam zamiar nauczyć cię wielu rzeczy – przysunął ją do swojego ciała, więżąc jej skrzydła
pomiędzy nimi, Archanioł Nowego Jorku złożył pocałunek na czubku jej ucha. – Jesteś pełna
smutku.
Kłamstwo byłoby instynktowne -po to by się chronić, lecz ich związek wykraczał już poza te
ramy. – W pewnym sensie, oczekiwałam
że
moje mieszkanie wciąż tu będzie. Sara nic mi nie
powiedziała, gdy przysłała mi moje rzeczy. – A jej przyjaciółka nigdy jej nie kłamała.
-Gdy Sara tu przyszła wyglądało tak jak je zostawiłaś – powiedział Raphael, odsuwając się na
tyle by mogła rozłożyć skrzydła i dopasować raz jeszcze ciało do prądów powietrza.
Chodź, chce ci
coś pokazać.
Słowa były w jej umyśle, razem z wiatrem i deszczem. Nie rozkazała mu by się wyniósł z jej
głowy – bo wiedziała,
że
w niej nie jest. To, ten sposób w jaki wyczuwała go tak głęboko i mogła
rozmawiać z nim z taką
łatwością,
było częścią tego co
łączyło
ich ze sobą… to
żywe,
dokuczliwie
zmienne uczucie rozrywające stare rany i tworzące nowe słabości w uderzeniu ognia na jej duszy.
Lecz gdy patrzyła jak frunie przez luksusowe czarne niebo, wysoko nad mieniącym się
miastem, jej archanioł ze swoimi biało-złotymi skrzydłami i oczami o nieskończonym i surowym
błękicie… nie
żałowała.
Nie pragnęła cofnąć czasu, nie chciała wrócić do
życia
w którym archanioł
nigdy nie trzymał jej w ramionach, gdzie nigdy nie czuła jak jej serce rozrywa się na strzępy i
-4-
kształtuje w coś silniejszego, zdolnego do takiej furii emocji,
że
czasami ją to przerażało.
Gdzie
mnie zabierasz, Archaniele?
Cierpliwości,
Łowczyni
Gildii.
Uśmiechnęła się, rozpacz spowodowana stratą mieszkania zagrzebana przez falę rozbawienia.
Nie ważne jak wiele razy orzekał,
że
jej lojalność należała teraz do aniołów, a nie do Gildii, to
wciąż zdradzał się z tym jak ją postrzega – jako
łowcę,
wojownika. Spiesząc za nim w dół,
zanurkowała, po czym uniosła się silnymi uderzeniami skrzydeł poprzez gryzącą
świeżość
powietrza. Mięśnie jej pleców i ramion zaprotestowały przeciw takiej akrobatyce, lecz za dobrze się
bawiła by się martwić – z pewnością zapłaci za to już za kilka godzin, ale teraz czuła się wolna i
chroniona przez mrok.
-Myślisz,
że
ktoś nas obserwuje? – spytała na bezdechu wynikającym z wysiłku, gdy po raz
kolejny znaleźli się obok siebie.
-Możliwe. Lecz na teraz ciemność zatai twoją tożsamość.
Jutro, wiedziała, gdy wstanie
świt,
rozpocznie się cały ten cyrk. Stworzony anioł… nawet
najstarsi z wampirów i same anioły były nią zaintrygowane. Nie miała wątpliwości jak zareaguje
populacja ludzka. – Może ich przestraszysz by trzymali się na dystans? – Jednak gdy to
powiedziała, wiedziała
że
to nie reakcji ludzi się obawiała.
Jej ojciec… Nie. Nie będzie myśleć o Jeffrey’u. Nie dzisiejszej nocy.
Gdy ona pozbywała się myśli o mężczyźnie, który się jej wyrzekł gdy miała ledwie
osiemnaście lat, Raphael przeleciał ponad rzeką Hudson, opadając tak szybko i gwałtownie,
że
krzyknęła nim zdołała się powstrzymać. Archanioł Nowego Jorku był cholernie dobrym lotnikiem –
leciał wzdłuż wody tak nisko,
że
mógłby zanurzyć palce we wzburzonym zimnie; następnie wzniósł
się gwałtownie do góry. Szpaner.
A robił to wszystko dla niej.
Co sprawiło,
że
jej serce straciło na wadze, a wargi wygięły się.
Zniżając lot by dołączyć do niego na niższej wysokości, obserwowała jak nocny wiatr smaga
tymi gładkimi, hebanowymi włosami po jego twarzy, jak gdyby nie mogły się powstrzymać przed
dotknięciem go.
W niczym by to nie pomogło.
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin