6 Mortimer Carole - Konferencja we Włoszech.pdf

(542 KB) Pobierz
Carole Mortimer
Konferencja we Włoszech
PROLOG
Włochy, kurort narciarski, 2006 rok
- Twoi przyjaciele cię zostawili?
Annie stała na szczycie góry, spoglądając w dół i zastanawiając się, czy zjechać
czarną trasą, czy raczej zawrócić. Męski głos, który usłyszała za plecami, nie ułatwił jej
podjęcia decyzji.
Odwróciła się i spojrzała na stojącego powyżej mężczyznę. Wysoki, ubrany w
czarny skafander przypominał jednego z modeli, z którymi pracowała jej siostra Bella.
Ponieważ miała założone ciemne gogle, nie była w stanie dostrzec, jakiego koloru
są jego oczy, ale zdecydowanie mogła powiedzieć,
że
prezentował się oszałamiająco.
Spod wełnianej czapki wystawały mu ciemne włosy, a twarz była opalona i miała zdecy-
dowane rysy.
Uśmiechał się do niej, odsłaniając białe zęby.
- A może zmieniłaś zdanie i nie chcesz zjeżdżać tą trasą?
Było dokładnie tak, jak powiedział. Annie pierwotnie w ogóle nie miała zamiaru
przyjeżdżać tu ze swoimi znajomymi z uczelni, którzy postanowili spędzić na nartach
trochę czasu, zanim się zaczną przygotowywać do końcowych egzaminów. Ku jej zdu-
mieniu okazało się jednak,
że
doskonale się bawi. Pogoda była fantastyczna, narty wspa-
niałe, a przyjaciele ze studiów przemili.
Do końca wyjazdu zostały im zaledwie trzy dni i właśnie musiała się zdecydować,
czy po raz pierwszy w
życiu
chce zjechać czarną trasą, czy nie. Jej znajomi pomknęli już
w dół,
żeby
się napić gorącej czekolady, a ona wciąż się wahała.
- Odpoczywam sobie - wyznała, nie do końca zgodnie z prawdą.
- W takim razie może zjedziemy razem?
Pomyślała,
że
przyjęcie tej propozycji byłoby nierozważne. Z drugiej jednak stro-
ny, co miała do stracenia? Raz w
życiu
może zrobić coś szalonego, nie zastanawiając się
nad tym, czy to wypada, czy nie.
- Bardzo chętnie! - Odepchnęła się kijkami i zaczęła ostrożnie zjeżdżać.
L
T
R
Mężczyzna po chwili ją wyprzedził, demonstrując swoje umiejętności, które bez
wątpienia były daleko lepsze niż jej własne. Annie nie mogła oderwać od niego wzroku.
Zjeżdżał z taką swobodą i elegancją,
że
samo patrzenie na niego sprawiało jej wielką
przyjemność. Kiedy wreszcie znaleźli się na dole, była zarumieniona z wysiłku, a jej
oczy błyszczały jak dwie gwiazdy.
- Ale było przyjemnie!
- To prawda - odparł, zdejmując okulary i prezentując najciemniejsze brązowe
oczy, jakie zdarzyło jej się widzieć.
- Masz ochotę zjechać jeszcze raz? - spytała pełna entuzjazmu, bo nie chciała,
żeby
nieznajomy tak po prostu zostawił ją i zniknął.
- Na dziś już skończyłem jeżdżenie. Teraz marzę tylko o tym,
żeby
się znaleźć w
domu i napić grzanego wina.
Oczy dziewczyny pociemniały, a na jej twarzy pojawił się wyraz rozczarowania.
- Och.
- Może miałabyś ochotę się do mnie przyłączyć? - spytał, spoglądając na nią pyta-
jąco.
- Czy ja wiem? - Annie nie kryła zaskoczenia. - Chociaż, dlaczego nie?
- Luc. - Mężczyzna zdjął rękawicę i wyciągnął rękę,
żeby
się przestawić.
- Annie - odparła, podając mu swoją drobną dłoń.
Luc mieszkał w tym samym domu co oni i choć trzymał się na uboczu, zwrócił
uwagę na grupę studentów, którzy co wieczór wesoło się bawili. Dostrzegł też,
że
ta
dziewczyna różni się nieco od swych kolegów. Była od nich zdecydowanie cichsza i
mniej gadatliwa. Nie sposób było nie zauważyć jej gęstych kasztanowych włosów i błę-
kitnych oczu. Figurę też miała niczego sobie i nawet kombinezon narciarski nie był w
stanie tego ukryć.
Cóż, być może w jej towarzystwie choć na chwilę zapomni o całym zamieszaniu,
jakie pozostawił za sobą w Rzymie.
- Poczekam tu,
żebyś
mogła powiedzieć swoim przyjaciołom, dokąd idziesz.
- Tak, oczywiście.
L
T
R
Dotknął lekko jej kremowego policzka. Zauważył, jak się przy tym zarumieniła, a
jej oczy gwałtownie pociemniały.
- Tylko nie każ mi czekać długo - dodał lekko schrypniętym głosem.
Annie nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Ten mężczyzna był niesamowity.
Po raz pierwszy w
życiu
poczuła ochotę, by zrobić coś zupełnie nieprzemyślanego i zwa-
riowanego.
I niech diabli porwą konsekwencje.
L
T
R
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Włochy, Lake Garda, czerwiec 2010 rok
- Będę w domu za kilka dni, skarbie - powiedziała do telefonu Annie, przemierza-
jąc przestronny hotelowy hol i kierując się w stronę sali konferencyjnej. - Ja też cię ko-
cham, Oliver. Och! - Zatrzymała się nagle, ponieważ wpadła na jakiś nieruchomy obiekt.
Nieruchomy, mocno umięśniony i bardzo męski.
Annie podniosła wzrok i zaniemówiła.
To nie mogła być prawda. Przecież to nie mógł być Luc!
Czy to możliwe,
żeby
stojący przed nią mężczyzna był tym samym, którego pozna-
ła
cztery i pół roku temu na nartach i z którym spędziła gorącą noc?
Ten mężczyzna miał krótkie włosy i był ubrany w szyty na miarę garnitur i je-
dwabną koszulę. Jednak jego oczy były takie same jak kiedyś: ciemne i aroganckie. Z
jego spojrzenia domyśliła się,
że
właściciel tych oczu nie rozpoznał jej.
Annie instynktownie postąpiła krok do tyłu. Ona wiedziała, kogo ma przed sobą.
-
Scuse, signore...
- Potrafię mówić po angielsku,
signorina
- przerwał jej.
Dobry Boże, ten głos...
L
T
R
Pamiętała, jak w miłosnym uniesieniu szeptał jej najczulsze zaklęcia, prowadząc ją
na sam szczyt. To był Luc.
Ale jakże inny od tego, którego zapamiętała. Zimny, wyniosły, pewny siebie.
Wtedy miał dwadzieścia sześć lat i wszystko, co robił, było pełne pasji i niesłycha-
nej energii. Tym właśnie ją zachwycił i zdobył. Teraz też widać było w nim tę energię,
tyle tylko,
że
poddał ją całkowitej kontroli, a uczucia, jakie
żywił,
zostały skrzętnie ukry-
te. Patrzył na nią chłodno, a na jego twarzy nie sposób było dostrzec
żadnych
emocji.
Luc nigdy nie należał do cierpliwych ludzi, teraz jednak pokłady jego cierpliwości
zdecydowanie się wyczerpały. Ta kobieta patrzyła na niego, jakby zobaczyła ducha. Nie
do takich reakcji był przyzwyczajony.
- A może raczej
signora?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin