Carin Gerhardsen - Conny Sjöberg 1 - Domek z piernika.pdf

(1151 KB) Pobierz
Carin Gerhardsen
Domek z piernika
Przełożyli
Anna Krochmal i Robert Kędzierski
Dom Wydawniczy REBIS
Już osiem długich lat tęsknię za domem.
A tęsknotę tę czuję już nawet we śnie.
Za miejscem, gdzie się udam, tęsknię i za domem
– lecz za ludźmi nie! I tęsknię za tą ziemią
i za kamieniami, gdzie bawiłem się.
Verner von Heidenstam
[fragment wiersza Ur Ensamhetens tankar z tomu Vallfart och vandringsår]
Katrineholm, październik 1968
Brązowa willa z przełomu wieków prezentuje się okazale na szczycie
porośniętego trawą pagórka, otoczona wysokimi sosnami. Pomalowane na
biało narożniki i futryny okienne z łagodnie zaokrąglonymi kantami
roztaczają jakby bajkową poświatę, przez co dom wygląda zapraszająco.
Latem sosny dają cień bawiącym się wokół niego dzieciom, jednak teraz,
jesienią, drzewa wyglądają niemal groźnie, niczym prężący się strażnicy,
których zadaniem jest chronić przedszkole przed zimowym chłodem i innymi
nieproszonymi gośćmi. Pierwszy śnieg przykrył okolicę jak mokra tkanina
i nie zdążył jeszcze stopnieć. Jest całkiem cicho, tylko w oddali szczeka jakiś
pies.
Nagle drzwi się otwierają i ze środka wybiegają dzieci; rozkrzyczane, jedne
w zupełnie nowych ubraniach, inne w starych i podniszczonych, wysokie
i niskie, szczupłe i okrągłe, o blond i ciemnych włosach, z warkoczami,
z piegami, jedne w okularach, jeszcze inne w czapkach, dzieci, które
spokojnie idą, i takie, które podskakują, takie, które coś mówią, i takie, które
słuchają, dzieci biegnące przodem i takie, które idą za całą resztą.
Drzwi się zatrzaskują, lecz natychmiast otwierają się ponownie
i wychodzi z nich mała dziewczynka w białej, futrzanej czapce i czerwonej,
pikowanej kurtce. Tuż za nią pokazuje się chłopiec w ciemnoniebieskiej
ciepłej kurtce, z szalikiem i w czerwono-biało-czarnej czapce klubu KSK –
trzeba przecież kibicować KSK, przynajmniej w tej części miasta. Dzieci nie
rozmawiają ze sobą, a dziewczynka, której na imię Katarina, szybkim
krokiem schodzi z pagórka i dociera do dużej, czarnej, żelaznej furtki.
Z pewnym wysiłkiem udaje jej się otworzyć tę furtkę na tyle, by móc się
prześliznąć przez szczelinę, zanim zatrzaśnie się ponownie za jej plecami.
Tuż za nią idzie chłopiec, który ma na imię Thomas. Chłopiec, zanim otworzy
furtkę, by się przez nią przecisnąć, zatrzymuje się na chwilę i bierze głęboki
oddech.
Dalej, na chodniku, jego obawy się sprawdzają: wszystkie dzieci zebrały
się w grupkę na rogu po drugiej stronie ulicy. Widzi, jak Katarina, z pozoru
bez wahania, przechodzi przez ulicę, zmierzając prosto do jaskini lwa.
Thomas w mgnieniu oka podejmuje decyzję i zamiast również przejść przez
ulicę, skręca w lewo, by iść do domu okrężną drogą. Udaje mu się pokonać
zaledwie parę metrów, gdy dzieci rzucają się na Katarinę. Jedna z dziewcząt,
ta pomysłowa AnnKristin, zawsze złośliwie uśmiechnięta i z nieprzyjemnym
błyskiem w oku, zrywa jej z głowy czapkę i rzuca ją w stronę Hansa, króla
Hansa, przy akompaniamencie pełnych podziwu okrzyków i śmiechu innych
dzieci.
Thomas zatrzymuje się i rozważa, czy powinien spróbować pomóc
Katarinie, nim jednak zdążył się nad tym porządnie zastanowić, dzieci
zauważają również jego. Na sygnał Hansa najgorliwsze przebiegają przez
ulicę i rzucają się na Thomasa. Reszta dzieci podąża za nimi, jak żądne krwi
stado psów, a po drugiej stronie zostaje Katarina, zaskoczona i z uczuciem
ulgi: przecież tym razem to nie była jej kolej. Schyla się i podnosi swoją już
nie tak białą, futrzaną czapkę, mimo wszystko wkłada ją na głowę, a potem
również ona przechodzi przez ulicę, żeby z bliska przyglądać się widowisku.
Skąd się bierze cała ta pomysłowość? I ta niezawodna przyjaźń, która łączy
dwadzieścioro jeden dzieci, być może dwadzieścioro dwoje z grupy
dwudziestu trojga? I ten milczący, oczywisty autorytet Hansa, gdy połowa
z grupki dzieci nagle i z zapałem zaczyna przywiązywać skakankami
i szalikami przerażonego chłopca do słupa latarni, podczas gdy druga połowa
zbiera kamienie, żeby zrobić mu krzywdę?
Thomas, niezdolny się opierać, niezdolny krzyczeć, siedzi na mokrym,
zimnym asfalcie. Nieruchomy, cichy. W milczeniu patrzy na kolegów.
Niektórzy rzucają w niego kamieniami, w głowę, w twarz, w ciało. Ktoś stoi
przy nim i raz za razem wali jego głową o słup latarni, ktoś inny bije go
skakanką. Niektóre dzieci stoją i śmieją się, inne szepczą coś między sobą,
z pełnymi politowania i trochę cwaniackimi minami na swoich twarzyczkach,
jeszcze inne po prostu tylko stoją i przyglądają się temu obojętnie. O, tam stoi
Zgłoś jeśli naruszono regulamin