Tait Vanessa - Dom po drugiej stronie lustra.pdf

(878 KB) Pobierz
Vanessa Tait
Przekład
Krzysztof Cieślik, Klementyna Wohl
Rozdział 1
Oczekiwania związane z przyjęciem były o wiele większe niż sama impreza; pokój muzyczny
wypełniało napięcie. Bezustannie słychać było dzwonek do drzwi, a chłopcy posyłani przez właściciela
winnicy przynosili skrzynie z winem i słodkim kanaryjskim chardonnayem, by potem układać
je głośno jedne na drugich na kredensie. Służąca sporo czasu spędziła na kolanach przy kominku,
dopóki ogniste kule buchające z piecyka nie zaczęły odbijać całego pokoju w rozedrganej miniaturze.
Stół zagracony był srebrnymi kasetkami, pani Liddell haftowała postać kupidyna, a skórzany fotel
dziekana zapadał się pod ciężarem naukowych rozpraw. Tego wieczoru pani Liddell wydawała
komendy zza jego biurka.
Na kredensie stanęła wielka waza z ponczem, w którym dryfowały
kawałki pomarańczy i cytryn. Obok wazy były zimne przekąski: tarta z ozorkami falującymi
na powierzchni niczym wzburzone, różowe morze, minaret z nadziewanych skowronków
w kieszonkach oraz trzy wieżyczki trzęsącej się galarety z krewetkami.
Z góry docierał odgłos kroków. Przez sufit i w dół, schodami. Gdy tylko otworzyły się drzwi,
płomienie świec zamigotały, a zdobiący tapetę bluszcz zakołysał się. Do środka weszła kobieta,
popychając przed sobą trzy dziewczynki. Ona sama ubrana była na czarno, dziewczynki zaś w bieli
i każda z nich trzymała w ręku kosz z kwiatami.
– Jesteśmy w dżungli, patrzcie na tapetę! Rusza się! – zawołała Alicja.
– W Anglii? – odparła guwernantka. – Choć właściwie trudno sobie wyobrazić coś bardziej
odległego od dżungli niż przyjęcia twojej matki. Niczego nie dotykajcie. – Maria już na piętrze zaczęła
wydawać polecenia i nadal nie wychodziła z roli. – Nie dotykajcie, nie pogniećcie sukienek. Ręce przy
sobie. Nie bawcie się! Zwłaszcza włosami.
Odzywajcie się tylko wtedy, kiedy ktoś sam się do was zwraca. Dbajcie o wygląd. Bądźcie miłe.
Dziewczynki ustawiły się przed guwernantką. Trzy głowy, jedna obok drugiej, wedle wzrostu. Ina,
która miała trzynaście lat, była najładniejsza; jej naturalnie proste włosy skręcono i związano do tyłu
fioletowymi wstążkami. Dziesięcioletnia Alicja nosiła fryzurę z prostą grzywką i wyraźnym
przedziałkiem na środku. Edyta, najmłodsza z nich, miała lat dziewięć i rude, kręcone włosy
do ramion. Maria schyliła się, żeby założyć jej za ucho jeden z loków. Edyta była nieśmiała; nie
powinna chować się za włosami.
Maria tak długo rozczesywała swoje pukle, aż krew odpłynęła jej z nadgarstków, a kosmyki opadły
na kark lśniącą kaskadą. Potem zebrała je w gruby ogon i upięła w kok. W lustrzanym odbiciu widać
było, że w ustach ma mnóstwo spinek. Dzięki nim uformowała fryzurę, a następnie umieściła
pozostałe wokół, tak by żaden kosmyk nie mógł się uwolnić. Zabezpieczyła wszystko dużymi
spinkami, żeby upięcie dobrze się trzymało. Użyła klipsów, by ciasno związane włosy mieć pod
kontrolą. Na koniec uszczypnęła się w policzki tak mocno, że łzy napłynęły jej do oczu.
Ogień buchnął, strzelając iskrami, a w powietrze wzbił się zapach goździków i dymu. Kołnierz
nowej sukni Marii zdążył już się skurczyć.
Obróciła głowę w drugą stronę, żeby sobie ulżyć, ale mimo to wpijał jej się w szyję.
Drzwi otworzyły się znów na oścież, powodując przeciąg, i do pokoju wkroczyła matka
dziewczynek w feerii szkarłatu: we włosy na całej długości powpinane miała rubiny, szyję zaś zdobiły
diamenty, odbijające światło w całym pokoju.
– Moje kochane, moje najsłodsze, wyglądacie olśniewająco! – Pani Liddell przycisnęła rękawiczki
do swych piersi. – Jestem z was taka dumna! Teraz wszystkie będziecie bardzo, bardzo grzeczne,
prawda? Dla mnie, dla waszej mamusi. Och, panno Prickett, proszę nie stać obok przystawek, nie jest
to odpowiednie tło dla dziewczynek. Za dużo tu różu. Proszę stanąć przy komodzie.
Maria zarumieniła się.
– Tak, proszę pani.
Pod szorstkim materiałem sukien dzieci wydawały się wątłe niczym ptaszki.
– Są już pierwsi goście, słyszałem powóz – powiedział dziekan Liddell, wkraczając do pokoju
i otrzepując sobie rękawy. –
A spodziewałem się jeszcze chwili spokoju. – Stanął tuż obok żony, ściskając w irytacji długie palce
wystające spod mankietów marynarki.
Zabrzęczał dzwonek. Maria wzięła głęboki wdech. Fiszbiny gorsetu ścisnęły jej żebra. Teraz się
zacznie, pomyślała. Jej życie.
– Pan i pani Farquar – rozległ się głos kamerdynera.
Do tej pory życie Marii nie było takie, jak się tego spodziewała albo jak mogłaby oczekiwać
po lekturze pewnych książek. Teraz jednakże wzięto ją na posadę do najbardziej
prestiżowego domu w
Oksfordzie, jej życie zaś miało nabrać znaczenia i ruszyć z miejsca, od razu z kopyta. To przyjęcie było
właśnie zapowiedzią owych zmian.
Diamenty, które zwisały z uszu pani Farquar, były na tyle ciężkie, że omal ich nie rozerwały. Pan
Farquar w przyciasnej marynarce wyglądał jak tłusty, świecący żuk w skorupie.
Maria zacznie od dziś poznawać zupełnie innych ludzi, może już
od tej chwili. Może – myślała o tym całą noc, dopóki nie zdołała wreszcie zasnąć w tym obcym łóżku
– uda jej się przeprowadzić krótką, lecz istotną rozmowę. Może zrobi na kimś wrażenie, skoro już
tu jest?
Ona, która przez całe życie próbowała znaleźć swoje miejsce na ziemi.
Zdarzało się tak przecież w książkach, mogło więc zdarzyć się i w życiu.
No i, oczywiście, królowa. Postać z bajki. To ona była powodem tego wszystkiego. Maria, prosta,
uboga, nieistotna i nieduża, miała dziś okazję wdychać to samo powietrze, co królowa i jej dwór,
i poznać księcia Walii, który bawił na audiencji w Christ Church.
Przeglądając się w lustrze w sali muzycznej, Maria stwierdziła, że mimo całego jej wysiłku twarz
nad kołnierzykiem nadal przypomina talerz wieprzowiny z ziemniakami. Jej zbyt wydatne usta
wystawały zza wysokiego, czarnego żabotu. Maria wydęła wargi, próbując ułożyć je w dzióbek.
Wyglądała jednak koszmarnie, jakby ją ktoś pobił, rozluźniła więc usta. Od zawsze pytano, czy coś jej
Zgłoś jeśli naruszono regulamin