Maynard Janice - Niechciana namiętność.pdf

(465 KB) Pobierz
Janice Maynard
Niechciana Namiętność
tytuł oryginału The Maid's Daughter
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wilgotne pożółkłe liście kleiły się do lśniącej od deszczu krętej drogi. Devlyn Wolff pewnym ruchem
wchodził w każdy kolejny zakręt. Zabytkowy model astona martina doskonale spisywał się w
wietrzne, październikowe popołudnie. Powoli zapadał zmrok. Devlyn włączył światła, wystukując
palcami na kierownicy rytm starego przeboju rockowego, którego dźwięki płynęły z głośników
samochodowych marki Bose.
Pędził przed siebie, a i tak nie mógł uciec od dziwnego niepokoju. Spędził na Wolff Mountain
zaledwie tydzień, a ojciec i stryj Vick zaczynali już mu grać na nerwach. Dwa lata wstecz oni sami
mianowali go prezesem rodzinnej korporacji Wolff Enterprises. Twierdzili, że mają do niego pełne
zaufanie, a teraz ciągle usiłowali się wtrącać.
Łatwiej znosił ich ingerencję, przebywając w swoim luksusowym biurze w Atlancie. Tam dwaj
seniorzy mogli go jedynie nękać przez pocztę elektroniczną lub telefon.
Z drugiej strony Devlyn doskonale rozumiał, że trudno im było całkowicie wycofać się z kierowania
firmą. Starał się, żeby byli przekonani, że nadal mają wiele do powiedzenia, dlatego często wpadał
do rodzinnego domu.
Usłyszał pisk opon, które traciły przyczepność z wiejską szosą. Devlyn doskonale znał lokalne
boczne drogi. Na jednej z nich, jakieś trzy kilometry od miejsca, w którym się w tej chwili
znajdował, rozbił o drzewo swój pierwszy samochód. Z tego właśnie powodu zdjął nogę z gazu.
W tym samym momencie oślepił go blask świateł samochodu nadjeżdżającego z
przeciwka, który ściął zakręt i zdawał się jechać prosto na niego. Na szczęście nie stracił
panowania nad kierownicą i udało mu się uniknąć zderzenia. Drugi pojazd miał znacznie mniej
szczęścia.
Mała granatowa honda sedan przemknęła obok niego, następnie uderzyła w słup telefoniczny. Devlyn
zjechał na pobocze i ruszył w kierunku rozbitego samochodu. W tym
samym momencie kobieta o twarzy bladej jak kreda otworzyła drzwi i usiłowała wydostać się na
zewnątrz.
Widocznie nogi odmówiły jej posłuszeństwa, bo osunęła się na ziemię. W mgnieniu oka Devlyn
pochylił się nad nią.
- Nic ci nie jest? - spytał.
- Omal mnie nie zabiłeś - odparła, szczękając zębami.
- Ja? - Zmarszczył czoło. - Wjechałaś nagle na mój pas.
- Jeżdżę bezpiecznie - upierała się.
- Ale nie tym razem - zauważył.
Jej ciałem wstrząsnął dreszcz i Devlyn zdał sobie sprawę, że to nie był odpowiedni czas i miejsce na
taką wymianę zdań.
- Zadzwoniłem na pogotowie. Już wyjechali, ale my ruszymy im naprzeciw. Tak będzie szybciej.
- Zdecydowany Devlyn Wolff... Co cię tu sprowadza z Atlanty?
- Uśmiechnęła się przez zaciśnięte zęby.
- Miałem wcześniej przyjemność cię poznać?
- Znał, przynajmniej z widzenia, większość mieszkańców tej części Blue Ridge Mountains, ale
napływali tu nowi przybysze. Jednak miał wrażenie, że już kiedyś spotkał tę kobietę.
- Raczej nie.
Devlyn spojrzał z niecierpliwością na zegarek. Za dwie godziny miał spotkać się w
Charlottesville z jednym z inwestorów. Nie mógł jednak zostawić rannej kobiety na takim odludziu.
- Zaniosę cię do samochodu. Uraz może być znacznie poważniejszy, niż się wydaje na pierwszy rzut
oka.
- To bardzo miłe z twojej strony, ale czy nie pokrzyżuje ci planów?
- Podniosła się z ziemi i lekko zachwiała.
- Mogę je zmienić. - I prawdopodobnie stracić dwadzieścia milionów dolarów.
Od ponad roku starał się zdobyć zaufanie tego potentata. Pieniądze to rzecz nabyta, pomyślał. W
studenckich czasach widział wiele kontuzji i wiedział, że wszelkie urazy głowy to poważna sprawa.
Wziął ją na ręce. Jej włosy pachniały różami. Przez sekundę wyobraził sobie, że są
razem w łóżku.
Podczas jazdy ignorowała jego obecność, wtulona w miękkie, skórzane siedzenie.
- Możesz podwieźć mnie do domu mojej mamy - odezwała się wreszcie.
- Nie chcę ci zabierać czasu.
- Kto się tam tobą zajmie?
- Dobrze się czuję. Nie potrzebuję pomocy. Rano mama wróci z Orlando.
- Nie bądź śmieszna... - Odpowiedź Devlyna zagłuszył ostry pisk hamulców.
Prawdziwym cudem udało mu się uniknąć zderzenia z jeleniem.
- Zawsze wydawało mi się, że członkowie twojej rodziny jeżdżą limuzynami z kierowcą. Jestem
zaskoczona, że sam prowadzisz. - Ponownie przerwała ciszę.
- Lubię mieć wszystko pod kontrolą - wyjaśnił.
Wyczuwał w jej głosie niechęć, a może nawet wrogość, jakby obwiniała go o wypadek, który się jej
przytrafił. Znacznie bardziej niepokoiło go jednak to, że zdawała się wiedzieć o nim znacznie więcej,
niż on o niej. Czuł się trochę dziwnie, bo zazwyczaj to kobiety usilnie zabiegały o jego względy.
W tym momencie nadjeżdżający z przeciwnej strony ambulans zjechał na pobocze.
Devlyn zahamował i zrobił to samo. Tajemnicza nieznajoma, nie czekając na jego pomoc, wysiadła i
ruszyła w stronę karetki.
Devlyn podążył za nią. Gdyby zdecydowano, że trzeba zabrać ją do szpitala, miałby jeszcze szansę
zdążyć na umówione spotkanie.
Kiedy dołączył do nich, ratownicy położyli kobietę na noszach i przeprowadzali
podstawowe badania.
- Czy to coś poważnego? - spytał.
- To się dopiero okaże - padła odpowiedź.
W trakcie badania zadawali pacjentce rutynowe pytania. ; - Imię i nazwisko.
Devlyn nadstawił uszu, a tajemnicza kobieta spojrzała prosto na niego. Ich oczy przez moment się
spotkały.
- Imię i nazwisko - padło powtórnie. Tym razem z pewnym zniecierpliwieniem.
Devlyn obserwował jej walkę wewnętrzną i końcową kapitulację.
- Gillian Carlyle - powiedziała głośno i wyraźnie.
Gillian Carlyle. Zabrzmiało to dziwnie znajomo, chociaż nie przypominał sobie tej
kobiety. A może jednak kiedyś ją spotkałem, przemknęło mu przez głowę.
Devlyn analizował dalej nurtującą go zagadkę. W wyglądzie Gillian nie było nic
szczególnego. Jasna szatynka o ciemnych oczach, bladej cerze i nieco kanciastej, szczupłej sylwetce.
Miała na sobie kremowy sweter z angory, brązową sztruksową spódnicę i sięgające kolan kozaczki.
Strój ten nie był w najmniejszym stopniu prowokujący.
- Nie była w jego typie. Stąd miał pewność, że nie spotykał się z nią jako nastolatek. A jednak coś go
w niej intrygowało.
- Dziękuję. Czuję się zupełnie dobrze - odezwała się Gillian, kiedy ratownicy pozwolili jej usiąść.
- Powiedziała, że to ty zatrzymałeś się, żeby wezwać pomoc. Odwieziesz ją do domu?
- Jeden z nich zwrócił się do Devlyna, pakując sprzęt medyczny i zbierając się do odjazdu.
- Nie ma poważniejszych urazów oprócz siniaków i stłuczeń, ale nie powinna zostać tej nocy bez
opieki. Rano musi zgłosić się do lekarza.
Devlyn westchnął w duchu. Nawet gdyby wsiadł do helikoptera, nie miał już najmniejszych szans
zdążyć na umówione spotkanie.
- Oczywiście, zajmę się nią - odparł z wymuszonym uśmiechem.
Prowadząc interesy, potrafił działać bez skrupułów, ale w życiu był zupełnie innym
człowiekiem.
Czekał, aż Gillian załatwi niezbędne formalności związane z ubezpieczeniem. Następnie objął ją
wpół i poprowadził z powrotem do samochodu. Była krucha, ale wysoka.
Sięgała mu głową do ramienia.
- Możesz zadzwonić do kogoś i poprosić, żeby czuwał przy tobie tej nocy?
- Nie, ale poradzę sobie sama. - Odwróciła głowę.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin