Alexandra Sodergran - Wielki cyrkowy numer (Opowiadanie erotyczne).pdf

(298 KB) Pobierz
Alexandra Södergran
Wielki cyrkowy numer - opowiadanie
erotyczne
Lust
Wielki cyrkowy numer - opowiadanie erotyczne
przełożył
Emil Chłabko
tytuł oryginału
Det stora cirkusnumret
Zdjęcia na okładce: Shutterstock
Copyright © 2018, 2019 Alexandra Södergran i LUST
Wszystkie prawa
zastrzeżone
ISBN: 9788726208580D
1. Wydanie w formie e-booka, 2019
Format: EPUB 2.0
Ta
książka
jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych
niż
do
użytku
własnego
jest dozwolone
wyłącznie
za
zgodą
LUST Egmont oraz autora.
Cyrk jeździł po całym królestwie zwanym niegdyś Europą, a tego lata
podążał wzdłuż zachodniego wybrzeża do cieplejszych
rejonów. To tutaj
można było spotkać najwięcej potomków dawnych
Amerykanów. Byli
ubogimi ludźmi, kiepsko płacili za wstęp, ale stanowili tego rodzaju
publiczność, którą dyrektor cyrku uwielbiał, więc i tak zawsze ich
wpuszczano. Trybuny były całkowicie wypełnione. Na samym końcu,
gdzie nie było żadnych ławek, ludzie cisnęli się do kolorowych, bardzo
zniszczonych ścian namiotu. Przez szpary zaglądały setki ciekawskich
oczu. Tam
z tyłu brakowało światła i w tych ciemnościach nikt do końca
nie
wiedział,
kto jest kim. To
była
jedna ludzka masa.
Wynędzniali, głodni
i
często posępni ludzie, którym takiego wieczoru jak ten dawano możliwość
zapomnienia o sobie samych i swoim plugawym życiu na tych kilka
wyjątkowych godzin, kiedy trwał
pokaz.
Dyrektor cyrku cenił amerykańskich imigrantów, ponieważ tak
bezgranicznie kochali jego cyrk. Oddawali jego pokazowi samych siebie z
całą swoją nabożnością, swoimi krzykami i wrzaskami, i swoim radosnym
śmiechem.
Amerykańscy uchodźcy byli też tą grupą etniczną w dawnej Europie,
która miała w swym kulturowym dorobku najwięcej opowieści o
starożytnej krainie po drugiej stronie Atlantyku. Były wśród nich zarówno
niezwykłe legendy republikańskie, jak i demokratyczne, a jedynym, co
miały ze sobą wspólnego, było przekonanie, że wszystko, co się
wydarzyło, to
ich wina.
Dyrektor cyrku przyswoił sobie wiele z tych opowieści, a potem
wykorzystywał je do przygotowania numerów z klaunami. Amerykańcy
imigranci wyjątkowo uwielbiali te właśnie numery, dlatego pozwalał
klaunom zajmować niemal całe wieczorne przedstawienie.
Istniał jednak inny pokaz, bardzo szczególny, którym kończył się każdy
wieczór. Był to pokaz, który sprawiał, że ta ogromna ludzka masa w
przepełnionym cyrkowym namiocie najpierw całkowicie milkła, a potem
stopniowo ożywała. Ciała zaczynały się rytmicznie poruszać. Niektórzy z
obecnych
zaczynali się onanizować. Wokół było słychać jęki rozkoszy.
Dyrektor cyrku sam lubił traktować te wieczory jako erotyczne
spektakle, teatr uwodzenia, rodzaj rytualnych orgii, podczas których
publiczność i aktorzy mogli ostatecznie zjednoczyć się we wspólnej
zbiorowej świadomości poprzez udział w akcie najświętszym i najbardziej
pierwotnym ze wszystkich.
A faktem było, że już w połowie tego ostatniego numeru wiele osób z
publiczności pozwalało ubraniom opadać albo dyskretnie wymykało się na
bok, gdy wszyscy stali w ścisku na swoich miejscach. To się działo w
ciemności, najczęściej w tłumionym milczeniu. Tak, że wiedzieli tylko ci,
którzy stali najbliżej. Ale już w nocy było słychać ciężkie, głośne
postękiwania i mokre plaśnięcia łączących się ciał, gdy spółkowano dziko
w lasach i na łąkach.
Liczni potomkowie pierwszej fali imigrantów często mogli słyszeć, że
zostali poczęci podczas gorącej letniej nocy, gdy cyrk odwiedził okolicę.
Niewielu wiedziało, kto jest ich ojcem. A prawdopodobieństwo, że go
spotkają, było znikome. Europa była duża.
W każdym razie tak mówiono. Ale dyrektor cyrku doszedł do wniosku,
że wielu widzów, którzy przychodzili na jego pokazy, musiało mieć, jak się
wydaje, tego samego ojca. Dyrektor sam stał zawsze przy wejściu,
gdy
przybywali widzowie. Dawało mu to dobrą sposobność, aby dokładnie się
przyjrzeć, z jakiego rodzaju ludzi składa się jego publiczność. A z biegiem
lat tylko utwierdzał się w swoim przekonaniu. Było to nie jedno, ale dwa
pokolenia posiadające twarze o
tym samym wyrazistym orlim nosie,
brązowych oczach i czarnych, kręconych włosach. Amerykańscy uchodźcy,
najbardziej niecywilizowany i uczuciowy lud, jaki kiedykolwiek dyrektor
cyrku napotkał podczas wszystkich swoich podróży, wierzyli, że
przypominają siebie nawzajem dlatego, że są potomkami rdzennych
Amerykanów i że mają te same geny pochodzące z innego kontynentu. Ale
on wiedział lepiej. Obserwował ewolucję, jaka zachodziła już przez blisko
dwa dziesięciolecia.
Łączyły ich geny od jednego i tego samego
mężczyzny,
a mężczyzną
tym był
Zakorov. Ten,
którego co wieczór było widać w całej okazałości
podczas głównego cyrkowego numeru nagich
akrobatów.
„Na zdrowy
rozum więcej osób musi widzieć tu związek, tylko nie mówią tego głośno.
Doprawdy,
wszyscy jesteśmy aktorami
w Wielkim
Cyrkowym Namiocie”,
pomyślał dyrektor i poczuł się trochę jak filozof. Stał za połą namiotu i
uśmiechał się szeroko do każdego, kto zjawiał się u stóp jego przybytku.
Dyrektor był korpulentny i
dumny, o wyprostowanych plecach niczym
stary
generał
na emeryturze.
Wąsy wciąż miał
tak samo czarne jak dawniej.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin