Laisen Artur - Pieśń Żywiołów.pdf

(520 KB) Pobierz
1
Redakcja: Dawid „Fenrir” Wiktorski
Korekta: Matylda Zatorska
Projekt okładki: Marcin Kot
© Artur Laisen 2016
2
Prolog – Epizod na płaskowyżu
Sim
Adiutant postanowił obudzić
mistiego
zaraz po tym, gdy utracono
łączność z Trzecim Obozem, ale hałas zbliżającego się kataklizmu
go
uprzedził. Był to dziwny dźwięk
przypominał raczej brzęczenie, na pozór
delikatne,
lecz jednocześnie w jakiś niepokojący sposób wszechogarniające;
nie ogłuszający huk, i wściekłe dudnienie, które przyzwyczajeni do trzęsień
ziemi i wojen Suhaszu nauczyli się utożsamiać z nadchodzącą zagładą.
Misti
Lugaldalu zerwał się z posłania i wypadł przed namiot, mijając
osłupiałych wartowników, z których żaden nie wyprężył się na baczność na
jego widok i nie złożył mu żołnierskiego znaku poddania.
Misti
nie zwrócił
na to uwagi. Stanął pośród przemieszanego bezładnie tłumu swoich ludzi,
tak jak oni zwracając oczy na zachód.
Od strony płaskowyżu spływała na obóz fala widzialnej nicości.
Przybrała postać różowego morza ni to mgły, ni to magmy. Postać czegoś,
co wymykało się doświadczeniom i możliwościom opisu, jakie przywieźli ze
sobą z Akasz. Pochłonęła już pierwsze posterunki i zmierzała właśnie w
kierunku lądowiska, gdzie spanikowani piloci usiłowali naprędce uruchomić
swe
maszyny. Było oczywiste, że w przeciągu kwadransa zaleje całą dolinę.
Adiutanci przyprowadzili
mistiemu
Ganmę. Po raz pierwszy
Lugaldalu dostrzegł szczerość w oczach kobiety Namów.
– Mów! –
rozkazał, choć wiedział już, jaką usłyszy odpowiedź.
– To
muhtim,
Opary Różowego Jeziora. Zawsze schodzą w dół, gdy
kin wieje dłużej niż dwa dni. Umrzecie wszyscy, Najeźdźco, i nie będzie to
lekka
śmierć.
Pośród zgromadzonego przed kwaterą wodza tłumu rozległ się
gniewny pomruk.
To ty je sprowadziłaś, wiedźmo!
– wycedził
ktoś z najbliżej
3
stojących, nie bacząc na to, że za takie nieproszone odezwanie się w
obecności
mistiego
normalnie zapłaciłby głową.
– Nie –
zaprzeczyła zaklinaczka.
Ja jedynie usypiałam waszą
czujność w nadziei, że
kin
nie ustanie zbyt prędko. Nikt nie ma takiej władzy
nad Żywiołami, nawet najpotężniejsi z nas. Pokonaliście mój lud, ale one
zgotują wam zemstę.
Zawróć
to,
a daruję ci życie i pozwolę odejść do swoich
powiedział
misti,
starając się zachować spokój.
Kobieta roześmiała się.
– Niemal
żałuję, że nie potrafię tego uczynić, gdyż wtedy z tym
większą radością mogłabym ci odmówić.
Lugaldalu skrzywił się i skinął na jednego z tych, którzy stali obok.
Żołnierz w srebrzystej zbroi wyszarpnął miecz
z pochwy.
Głowa kobiety
Namów potoczyła się po piasku, pośród kolejnego gniewnego pomruku
tłumu.
Misti
przyglądał się temu bez cienia satysfakcji, zdając sobie sprawę,
że prawdopodobnie właśnie oszczędził zdrajczyni cięższej śmierci. Niemniej,
w imię zasad, które nawet teraz powinny były zostać zachowane,
Ganma
musiała zginąć z jego rozkazu.
Nikt nie uciekał
nie było dokąd. Setki Suhaszu, synowie ginącego
świata, którzy wyruszyli jako awangarda swego narodu na podbój tej ziemi,
niepokonani jak dotąd pogromcy tubylczego ludu Namów, teraz byli w
stanie
jedynie gapić się z bezwolną fascynacją na nadchodzącą zagładę.
Muhtim
dotarły już do pierwszych namiotów. Lugaldalu widział
uciekające sylwetki w srebrzystych zbrojach, wchłonięte przez sunącą
miarowo ścianę Oparów; żaden dźwięk, krzyk ani skarga nie przedostały się
na jej drugą stronę.
To koniec,
pomyślał z wściekłością. Koniec.
Fala
muhtim
była już tylko o sto kroków przed nimi.
Nagle usłyszeli huk. Dochodził gdzieś z daleka, jak gdyby
zza
4
atakującego ich Żywiołu. Pośrodku różowej płaszczyzny nieoczekiwanie
pojawiła się ciemna plama. Gęstniała i rosła, aż w końcu wystrzeliła na
zewnątrz. Eksplodowała fioletem, który momentalnie rozlał się na wszystkie
strony, zagradzając drogę Oparom.
Muhtim
zatrzymały się.
Stali z wybałuszonymi oczami, nie pojmując żadnego
z kolejnych
aktów rozgrywającego się przed ich oczami widowiska.
– Ten zapach –
wyszeptał ktoś obok
mistiego.
– Ten zapach...
Z góry spłynęły czarne chmury i przydusiły do ziemi różową
substancję. Nagła eksplozja dudniącego światła miłosiernie ogłuszyła
zmysły zdumionych i przerażonych Suhaszu.
Później żaden z nich nie potrafił dokładnie opisać tego, co się
wydarzyło, choć w ich sprzecznych relacjach wielokrotnie powtarzało się
słowo
„burza”.
Wszyscy byli zgodni jedynie co do tego, że gdy walka
żywiołów wreszcie ustała, a ciężki wicher odleciał na południe, porywając
ze sobą ostatnie strzępy
muhtim,
zza zasłony fioletu wyłoniła się samotna
sylwetka. Ruszyła w ich stronę, stopniowo przybierając ludzką postać.
Spodziewali się ujrzeć boga lub demona,
a ze zdumieniem zobaczyli
młodego mężczyznę, tak jak oni wysokiego i
szarowłosego,
i tak jak oni
odzianego w srebrzystą zbroję. Zamiast broni miał przy sobie jedynie długą
drewnianą laskę, która płonęła w jego dłoniach. On jednak wydawał się tym
zupełnie nie przejmować. Jego twarz promieniowała radością i triumfem.
Stanął naprzeciwko oniemiałego Lugaldalu i złożył mu wojskowy ukłon.
Znam cię
wykrzyknął ze zdumieniem któryś z adiutantów
mistiego.
Byliśmy pewni, że zginąłeś. Ty jesteś Talgasz... Talgasz
Ram...
Przybysz lekko się uśmiechnął.
– Jestem
Władcą
Burz –
odparł.
***
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin