Sylf 01 Walka Sylfa A5.pdf

(2558 KB) Pobierz
L.J. McDonald
Walka Sylfa
Cykl: Sylfy Tom 1
Przełożyła Katarzyna Przybyś-Preiskorn
Tytuł oryginalny: The Battle Sylph
Rok pierwszego wydania: 2008
Rok pierwszego wydania polskiego: 2011
Śmiertelna dziewczyna i magiczny wojownik, który przekracza
portal do naszego świata oczarowany jej urodą...
Są obdarzeni niszczącą siłą i nieodpartym męskim urokiem.
Lecz każdy z nich marzy tylko o jednym: aby znaleźć tę jedyną -
swoją królową...
Sylf to potężna magiczna istota. Lecz człowiek może zmienić
go w niewolnika mrocznym rytuałem - ofiarą z życia młodej
kobiety.
Ale siedemnastoletnia Solie nie zamierza pokornie przyjąć
wyznaczonej jej roli. Sama przejmuje władzę nad sylfem, dla
którego miała być przynętą - młodym jak ona i niesamowicie
pociągającym. Lecz od tej chwili razem z Heyou nie są bezpieczni
ani w świecie sylfów, ani ludzi...
-2-
Prolog.
Kobietę, która miała być poświęcona na ofiarę, przywieziono
tylną bramą, przed świtem, kiedy na ulicach panowała pustka, a
na drogach gęsty mrok. Światła paliły się tylko w zamku i na
wewnętrznym dziedzińcu, bo w czasie chłodów ogniowe sylfy
dbały przede wszystkim o to, aby ogrzać budynek. Oświetlenie
ulic poza jego murami liczyło się mniej.
Ze swojego stanowiska na blankach wysokiego zamku Devon
obserwował, jak wnoszą ją do środka. Mimo grubego płaszcza
dygotał, gdy czekał na statek. Szczerze mówiąc, nie miał
pewności, że omotana płótnem postać, którą przywieziono na
drewnianym wózku pod strażą trzech zbrojnych, jest przynętą.
Wiedział tylko, że się poruszała, a w zamku szeptano, że wkrótce
zostanie wezwany kolejny wojowniczy sylf. Książę był już
dorosły, a żaden zwyczajny sylf go nie zadowalał.
Devon westchnął, rad, że wezwanie jego sylfki przynajmniej nie
wiązało się z niczyją śmiercią. Czuł jej bezcielesną obecność.
Czekała jak on. Mogła przybierać ludzką postać, jeśli chciała, tak
jak wszystkie sylfy, ale wolała być niewidzialna i tańczyć w
powietrzu, które potrafiła kontrolować. Została wezwana przez
jego dziadka, potem odziedziczył ją ojciec i przekazał Devonowi
w zamian za dar muzyki. Teraz byli związani na resztę jego życia.
Sylfce to specjalnie nie przeszkadzało. W zakamarkach swojego
umysłu Devon odczuwał jej zadowolenie, choć podobno ludzie
związani z wojowniczymi sylfami czuli tylko ich nienawiść.
Będąc w ich pobliżu, każdy to zauważał.
Lodowaty, przenikliwy wiatr zwiastował śnieżycę. Devon,
zmarznięty, schował się przed nim za załomem muru.
- Hej, Airi! - zawołał, dzwoniąc zębami. - Jest strasznie zimno.
Mogłabyś coś zrobić z tym wiatrem?
-3-
Jej obecność stała się bardziej konkretna; w powietrzu
uformowała się twarz.
- To duży statek - przypomniała.
- Wcale nie potrzebujesz aż tak dużo energii, żeby uratować
mnie przed śmiercią z przemarznięcia - powiedział. Po chwili
wokół niego powstała cicha, spokojna przestrzeń; powietrze nie
było zbyt ciepłe, ale i nie lodowate. - Dziękuję.
W odpowiedzi zabrzmiał srebrzysty śmiech. Devon otrząsnął
się, poprawił płaszcz i spojrzał do góry. Obok rozpościerało się
przestronne lądowisko dla statków. Handlowe transportowce
zazwyczaj zawijały do portów za dnia, ale ten był wyjątkowy.
Podobno służył za przynętę dla piratów. Do tej pory bandyci
napadli na trzy statki. Zabrali cały ładunek, załodze darowali
wolność. Nikt nie wątpił, że król nie puści tego płazem.
Powiadano, że na tym statku są aż dwa wojownicze sylfy.
Nie wyjaśniono, co ich tam spotkało; ważne, że wracali mocno
poturbowani. Devonowi nakazano, aby jego Airi pomogła przy
lądowaniu Huraganowi, powietrznemu sylfowi, na stałe
przydzielonemu do statku. Nie powiedziano mu tylko, kiedy
statek przybędzie, więc czekał na niego pół nocy.
Westchnął, bo wiedział, że nie odważy się zaprotestować
przeciwko takiemu traktowaniu. Nie zamierzał też pytać o
przyczyny zniszczeń ani o wóz, którego przyjazd obserwował
przed chwilą. Sylfy powietrzne zdobywało się łatwo, sylfy
ziemskie, ogniowe i wodne zresztą też. Gdyby zaczął zadawać
zbyt wiele pytań, po prostu by się go pozbyli. Nie takie rzeczy już
się zdarzały, szczególnie wtedy, gdy chodziło o wojownicze sylfy.
Na szczęście te były naprawdę rzadkie. Devon wolał nie myśleć o
ich niszczącej sile.
Choć wiedział, że to nierozsądne, i choć właśnie powtarzał
sobie, że jego życie nie ma żadnej wartości dla jego przełożonych,
-4-
popatrzył w dół na wóz, który właśnie znikał w zamku. Wysłali na
wabia statek z dwoma wojowniczymi sylfami?! Przywieźli
kobietę, by złożyć ją w ofierze podczas ceremonii wezwania
wojowniczego sylfa dla księcia? Takie zdarzenia wywracały do
góry nogami świat, w którym Devon nie musiał martwić się o nic
poza swoją pracą i Airi. Cieszył się, że włada sylfem powietrza.
Nie interesowało go nic oprócz tego. Tylko trochę szkoda mu było
tej dziewczyny, skazanej na śmierć.
- Wyczuwasz już Huragana? - zapytał.
- Nie.
Westchnął i oparł się o mur. Przynajmniej już nie marzł.
Postanowił zdrzemnąć się trochę. Jutro czeka go długi dzień pracy
i nikt nie zapyta, czy był na służbie do późnej nocy, czy nie.
Wiedział, że Airi obudzi go, gdy tylko ktoś się pojawi. Sylfy
rzadko sypiają.
***
- Już są.
Spojrzał w górę. Widocznie długo drzemał, bo zaczynało
świtać. Na horyzoncie rysował się kształt nadlatującego statku.
Był ogromny, o opływowym kadłubie, jak morski statek, tyle że
dno miał płaskie, a żagle umocowane do burt. Nigdy nie płynął po
morskich falach, poruszały nim powietrzne sylfy. Najważniejszy z
nich, Huragan, posiadał o wiele większą moc niż mała Airi.
Devon trochę zazdrościł jego panu, kiedy obserwował
majestatyczny, bezgłośny ślizg statku.
- Jestem jeszcze młoda - powiedziała Airi.
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin