Czarna śmierć Historia epidemii 1345-1730 A5 ilustr.doc

(7709 KB) Pobierz
Czarna śmierć:




William Naphy & Andrew Spicer

Czarna śmierć:

Historia epidemii z lat 1345-1730

Cykl: Rodowody cywilizacji

 

Przełożyła: Agnieszka Dębska

Tytuł oryginalny: The Black Death and the History of Plagues 1345-1730

Rok pierwszego wydania: 2000

Rok pierwszego wydania polskiego: 2004

 

W połowie XIV stulecia na przeludnioną i nękaną klęskami głodu Europę spadła jeszcze groźniejsza plaga: straszna zaraza, która uśmierciła blisko jedną trzecią jej mieszkańców, a potem, powracając cyklicznie, siała śmierć i spustoszenie aż do XVIII wieku. Książka Czarna śmierć zwięźle i zarazem przejmująco opisuje dzieje epidemii, która okazała się cezurą w historii całego kontynentu i której dalekosiężne konsekwencje wywarły trwały i istotny wpływ na demografię, ekonomię i obyczajowość Europy. Książka przedstawia również dzieje metod walki z morem, najwcześniej wypracowanych we Włoszech i stopniowo przejmowanych przez inne kraje, oraz analizuje pewne skutki epidemii, które - obecne w psychice zbiorowej - do dziś jeszcze niekiedy dają znać o sobie.

William Naphy i Andrew Spicer są historykami specjalizującymi się w dziedzinach demografii i ruchów religijnych nowożytnej Europy.


Spis treści:

Rozdział pierwszy. Odległe echa. Choroby epidemiczne przed Czarną Śmiercią.              4

Rozdział drugi. Śmierć staje u wrót.              19

Rozdział trzeci. Taniec ze śmiercią. Zrozumienie przyczyn dżumy. Metody walki z epidemią.              54

Rozdział czwarty. Krąg śmierci.              82

Rozdział piąty. Akord końcowy. Wielka zaraza w Londynie (1665).              109

Rozdział szósty. Śmierć daje występ na bis. Dżuma w Marsylii (1720).              138

Rozdział siódmy. Różne oblicza śmierci.  Inne plagi.              168

Rozdział ósmy, Pokłosie śmierci. Piętno dżumy w świadomości ludzi Zachodu              194


Rozdział pierwszy. Odległe echa. Choroby epidemiczne przed Czarną Śmiercią.

Tak mówi Pan. Bóg twego praojca Dawida: Ponieważ (...) doprowadziłeś Judę oraz mieszkańców Jerozolimy do wiarołomstwa (...), oto Pan uderzy cię wielką klęską, jakiej dozna twój naród, twoi synowie, twoje żony i cały twój majątek.

(2 Krn 21,12-14)[1]

 

W październiku 1347 roku flotylla genueńska płynąca znad Morza Czarnego zawinęła do sycylijskiego portu Mesyna. Niektórzy z członków je j załogi byli chorzy (jedni z nich już zmarli, inni konali) na nieznaną jakoby, przerażającą, zesłaną przez Boga zarazę, która miała później porazić trzecią część ludzi. Cała Europa Zachodnia - uczeni, lekarze, duchowieństwo, władze, kupcy, ubodzy - głowiła się nad wyjaśnieniem przyczyny tej straszliwej plagi, która spadła na nią. na jej społeczności, kulturę, w sumie na cały ówczesny świat.

Wskazywano na znaki astrologiczne, koniunkcje planet, pojawienie się komet. Wielu napomykało o trzęsieniach ziemi i wybuchach wulkanów, kiedy to rozstępował się grunt i ziały z niego trujące opary. Samo nawet powietrze wydawało się skażone, a wszystko naokoło - tknięte zarazą. Późniejsi komentatorzy, kronikarze i historycy podkreślali, że epidemia budziła grozę główcie wskutek nagłego nadejścia i swej zupełnej nowości oraz niezdolności ludzi średniowiecza do zrozumienia czegoś wcześniej im nieznanego.

Sąd taki krzywdzi jednak krańcowo i całkiem niezasłużenie mężczyzn i kobiety, którzy stanęli twarzą w twarz z katastrofalną pandemią, jaką w rezultacie okazała się Czarna Śmierć. Sięgnęli przecież i do kronik, i do Pisma Świętego w nadziei, że znajdą tam opisy dawniejszych zaraz oraz dowiedzą się, jak zapobiec szerzeniu się tej nowej i jak ją leczyć. W przeszłości wybuchały bowiem rozmaite plagi, dotykające na równi elitę społeczną i prostych ludzi. Co więcej, ówcześni chrześcijanie dysponowali materiałem interpretacyjnym umożliwiającym zrozumienie czy nawet zwalczenie przyczyn choroby.

Rzecz jasna. Europejczycy z połowy X IV stulecia zwrócili się przede wszystkim ku Biblii. W końcu lud Izraela oszczędziły liczne plagi zesłane na faraona i Egipcjan za ich fałsz i za to. że nie dali wiary słowom Boga głoszonym przez Jego proroka, Mojżesza. Biblia często też wspomina o pladze trądu. Mogła ona dotyczyć zarówno osób. jak rzeczy (zwłaszcza domostw), a dotknięci nią ludzie stawali się pod względem rytualnym nieczyści (co oznaczało, że nie mogli stanąć przed Bogiem i że należało ich wykluczyć spośród Jego ludu). Izraelitom ciągnącym przez pustynię do Ziemi Obiecanej nieraz zagrażały (lub spadały na nich) plagi zsyłane przez Boga. Kasta kapłanów odpowiadała za to, by lud wybrany mógł stanąć przed Bogiem oczyszczony przez pokutę, co chroniło go od zarazy. Gdy zaś miał już dość żywienia się manną, a wysyłani do Ziemi Obiecanej zwiadowcy wracali z pesymistycznymi (i pełnymi zwątpienia w Boga) wieściami, gdy wichrzycielscy prowodyrzy knuli spiski przeciw Mojżeszowi i Aaronowi, wtedy Bóg zsyłał mór jako karę za niegodne postępki. Kiedy zaś Jego lud zaczął nawiązywać niedozwolone kontakty seksualne z kobietami niewiernych zaraza uśmierciła 24 000 ofiar (Lb 25.1.9).

Oczywiście wszyscy rozumieli, że plagi te ściągało nieposłuszeństwo i grzech. Gniew Boży spadał na dzieci Izraela, kapłani zaś upominali je, nawołując do pokuty. Gniew Pański, który obrócił się przeciw ludowi Bożemu za splugawienie Jego świątyń idolami i wstrętnymi Mu praktykami, sprawił, że trzecia część Żydów wyginęła od moru albo głodu. Echo tych groźnych słów odezwie się później w apokaliptycznych tekstach Nowego Testamentu, gdzie św. Jan przepowiada nadejście straszliwych jeźdźców: od tych trzech plag została zabita trzecia część ludzi, od ognia, dymu i siarki... (Ap 9.18).

Pobożni chrześcijanie mogli też zastanowić się nad przykładem plagi, którą Bóg zesłał na Filistynów za zrabowanie Arki Przymierza i umieszczenie jej w świątyni Dagona, jednego z ich bóstw. Gdy zaś obstawali przy pozostawieniu jej tam. mimo że statuę Dagona ciągle znajdowano leżącą na ziemi. Bóg poraził ich dwiema plagami, guzów i myszy (1 Sm 5-6). Guzy te były hemoroidami (tekst hebrajski) lub też nabrzmiałościami w pachwinach (przekład grecki). Kolejną plagą okazały się myszy, niszczące zboże w spichrzach i na polach. W rezultacie wielu Filistynów zmarło, zarówno wskutek choroby, jak i głodu. Nie ma powodu sądzić, że Biblia nawiązuje tu do wybuchu dżumy dymieniczej. Tekst Wulgaty, różniący cię od interpretacji Septuaginty, jest na tyle jasny, że nie sposób utożsamiać nabrzmiałości u Filistynów z powiększeniem gruczołów chłonnych występującym podczas dżumy dymieniczej. W każdym razie najciekawszym elementem biblijnej opowieści nie jest podobieństwo objawów do dżumy, lecz przyczyny plagi. Nic można też wyciągać stąd wniosku, że ludzie średniowiecza obwiniali o szerzenie zarazy szczury, gdyż kojarzyły się im one z myszami. Plaga myszy była wyraźnie czymś innym, skoro pleniły się wszędzie bez przeszkód (wybuch dżumy dymieniczej poprzedziłoby masowe wymieranie szczurów). Na Filistynów spadły zatem dwie różne plagi - choroby i głodu spowodowanego przez myszy.

Innymi słowy, średniowieczni chrześcijanie nie dopatrywali się w Biblii historycznego źródła diagnozy ani nie usiłowali doszukiwać się w jej tekście symptomów zarazy czy leż metod leczniczych. Plagi biblijne miały natomiast kluczowe znaczenie dla zrozumienia przyczyn epidemii. Czemuż ludzie umierali tak licznie? Pismo Święte oferowało tu jasny model interpretacyjny. Bóg, rozgniewany na swój lud i kapłanów, zasyłał plagi nie na poszczególne jednostki za ich konkretne grzechy, lecz na cały lud za jego bezbożność, zwłaszcza zaś za wykroczenia przeciw nakazom religii. Bałwochwalstwo, krzywoprzysięstwo, odstępstwo były grzechami i tylko ukorzenie się (czyli zmiana zachowań i przekonań) zdolne było plagę odwrócić lub jej zapobiec. Znaki niebieskie, takie jak trzęsienie ziemi czy wybuch wulkanu, mogły zapowiadać lub przyspieszać jej nadejście, lecz przyczyną był gniew, który w Bogu wzbudziły grzechy i bezbożność Jego ludu.

 

 

Kroniki i traktaty medyczne świata starożytnego były w sensie czysto praktycznym, użyteczniejsze. Nie należy jednak zapominać, że umysłowość średniowieczna mniejszą wagę przykładała do trafnego rozpoznania objawów, terapii i profilaktyki niż do zrozumienia religijnych i duchowych źródeł (a zatem i metod zwalczania) epidemii. Świat starożytności klasycznej sporo wiedział o chorobach epidemicznych i zarazach. Tukidydes (ok. 460-400 p.n.e.) pozostawił szczegółową relację o tej z nich. która nawiedziła Ateny podczas wojny ze Spartą. Mimo wielu dociekań, nawet i dziś nie ma zgodnej opinii co do jej charakteru. Wiadomo jednak, że miała się zacząć w Etiopii i stamtąd, za pośrednictwem Egiptu, dotarła do Aten. Lekarze byli wobec niej bezradni i masowo umierali, zarażając się od chorych. Nie działał na nią żaden lek, to bowiem, co pomagało jednym, szkodziło drugim. Z pewnością była za to zaraźliwa, a ci, którzy zdołali ją przeżyć, zyskiwali odporność. Reguły współżycia społecznego rozprzęgły się tak dalece, że zwłoki pozostawały bez pogrzebu albo też płonęły na cudzych stosach. Co gorsza. Tukidydes zaobserwował, że ludzie, nie zważając na honor, prawa i bogów, chcieli prędko i przyjemnie poużywać sobie, uważając zarówno życie, jak pieniądze za coś krótkotrwałego. Hasłem każdego było: jedz, pij i wesel się, bo jutro pomrzemy. I chociaż sam Tukidydes wspomina, że zaraza przybyła z Etiopii, a tym samym przyczyny jej były naturalne , to podaje też, że według niektórych spowodowało ją zatrucie studzien przez wrogów Ateńczyków - Spartan. Sam jednak napisał. O chorobie tej niechaj mówi każdy - czy to lekarz, czy laik - według swego uznania, niech mówi o jej prawdopodobnym pochodzeniu i podaje przyczyny, jakie jego zdaniem zdolne są wywołać tak straszne zmiany: ja ograniczę się do opisu jej przebiegu.[2] Zaraza tak osłabiła Ateńczyków. że uważa się ją za jeden z powodów ich ostatecznej klęski w- wojnie ze Spartą.

Nie oznacza to. że lekarze nic potrafili zidentyfikować objawów kojarzonych z epidemią. Tukidydes, choć uchylił się od podania przyczyn i nazwy choroby, opisał jednak jej symptomy. Rufus z Efezu (98-117 n.e.) cytował słowa Dioskoridesa (I w. n.e.) i Posejdoniosa z Apamei (ok. 135-51 p.n.e.). że zarazie cechującej się obrzmieniem gruczołów chłonnych towarzyszy wysoka gorączka, dotkliwe bóle. prostracja fizyczna i majaczenie. Autorzy jeszcze dawniejsi, zwłaszcza zaś Hipokrates (ok. 460-377 p.n.e.), a za jego pośrednictwem Galen (ok. 130 - ok. 201 n.e.), nauczali, że epidemie (jak też większość chorób) powoduje zatrucie powietrza przez miazmaty. Obecny w nim jad zakłóca bowiem równowagę humorów cielesnych, czego następstwem staje się choroba, a nawet śmierć. Większość tekstów medycznych odrzucała ideę, że schorzenie takie mogło być zakaźne. Nie zawsze jednak można z nich było wysnuwać podobne wnioski. Miazmaty potrafiły bowiem zakażać nie tylko powietrze, ale i rzeczy (wełnę, ubranie), które je z niego wchłaniały. Mimo to uważano za coś oczywistego, że choroba nie może się przenosić z jednego człowieka na drugiego. W tym sensie żadna więc nie była zaraźliwa.

Choć traktaty antyczne nie dawały odpowiedzi na wszystkie kwestie, jakie mogliby tu podnieść współcześni czytelnicy (na przykład: jak należycie zdiagnozować daną chorobę), to inne teksty oraz Biblia obrazowały ich średniowiecznym odbiorcom w sposób metaforyczny, co powoduje epidemię.

Źródłem zarazy miały być strzały godzące w ludzi z niebios. Według Iliady

 

Ozwał się dźwiękiem straszliwym srebrzysty łuk Apollona. (...)

Potem jął ostre pociski miotać na ludzi śmiertelnych,

Stosy bez przerwy płonęły żałobne nieprzeliczone.[3]

 

Niezależnie od słów Tukidydesa: O chorobie tej niechaj mówi każdy - czy to lekarz, czy laik - według swego uznania, ostateczne wyjaśnienie wydawało się oczywiste (Boży gniew), artyści zaś zyskiwali odpowiedni motyw ikonograficzny (strzały).

Odległa przeszłość oraz Biblia dostarczyły więc zdesperowanym ludziom z 1347 roku ramy interpretacyjnej umożliwiającej zrozumienie, jaka to choroba kosi ich całymi tysiącami, Ostateczną przyczyną był Boży gniew wzniecony przez grzechy Jego ludu, a niemoc szerzyła się za pośrednictwem (metaforycznych) strzał godzących w chorych. Medycyna wyjaśniała ją działaniem zatrutego powietrza. Przed zarazą można się więc było ratować pokutą za grzechy i oczyszczaniem powietrza - albo też ucieczka ze skażonych miazmatami miejsc.

 

 

Na podstawie powyższych wywodów można by się zastanawiać, czy ludzie średniowiecza w ogóle mogli zrozumieć przyczyny jakiejkolwiek choroby zakaźnej o charakterze epidemicznym, skoro nie potrafili określić natury konkretnego schorzenia siejącego spustoszenie w ich społeczności. Oznaczałoby to jednak ignorowanie pewnego ważnego elementu dziejów Europy Zachodniej. Czarna Śmierć i jej nawroty w ciągu następnych czterech wieków były bowiem w istocie drugą wielką pandemią. Nie tylko inne epidemiczne choroby nawiedzały niegdyś większą część Europy, lecz sama dżuma już się w niej wcześniej pojawiła.

Nim zaczniemy mówić o pierwszej wielkiej pandemii, warto przypomnieć, że większość Europejczyków oswojona była z innymi chorobami zakaźnymi, jak na przykład ospą i odrą. W 1347 roku stanowiły one głównie przypadłości wieku dziecięcego (ci, którzy je przeżyli, zyskiwali trwałą odporność). A jednak w czasach, gdy po raz pierwszy zaatakowały świat śródziemnomorski i Europę Zachodnią, cechował je przebieg równie ostry, jak w przypadku dżumy. Ospa pojawiła się zapewne w latach 165-180. Według dzisiejszych oszacowań zabiła wówczas jedną czwartą lub jedną trzecią ludności Italii. Niespełna sto lat później (251-260) Cesarstwo Rzymskie nękała plaga Antoninów (przypuszczalnie odra). Ówczesne relacje mówią, że podczas największego nasilenia epidemii w' Rzymie umierało na nią codziennie około 5000 osób. Choroby te nabrały później charakteru endemicznego. Ci, którzy nie zetknęli się z nimi wcześniej (np. dzieci), zarażali się w młodszym wieku i licznie umierali. Choć jednak śmiertelność wśród dzieci była bardzo wysoka, to ogólny jej współczynnik sytuował się na poziomie bardzo niskim. W dodatku epidemie takie wybuchały stale. Innymi słowy, ospę i odrę uważano raczej za choroby niż za zarazy. a ponieważ po wyzdrowieniu odporność na nie utrzymywała się przez całe życie, nie uśmiercały zbyt wielu osób w szerszej skali. Wcale nie stały się jednak łagodniejsze. Kiedy zawleczono je do Ameryki, śmiertelność wśród indiańskich plemion półkuli zachodniej osiągnęła zawrotnie wysoki poziom, wahając się od 50% całej populacji, co określano jako niski, do 80%, a nawet więcej.

Zaraza, która nawiedziła świat śródziemnomorski w roku 541, była czymś innym. To właśnie ją. mór Justyniana'’, ochrzczono mianem pierwszej wielkiej pandemii. Przez ponad dwa stulecia (mniej więcej do 760 roku) basen Morza Śródziemnego pustoszyły jej cykliczne nawroty. Rezultaty zarówno początkowej epidemii, jak i nawrotów okazały się wręcz tragiczne. Jeśli się uważa Czarną Śmierć oraz inne epidemie dżumy z doby średniowiecza i początku ery nowożytnej za wydarzenia o znaczeniu przełomowych progów (jak sądzi ogromna większość historyków), to mór Justyniana w podobny sposób położył się cieniem na epoce późnej starożytności. Cesarstwo Wschodnie pod rządami Justyniana właśnie odwojowywało wówczas utracone prowincje Cesarstwa Zachodniego (chociaż nie udało mu się odzyskać Galii i Brytanii). Persja, odwieczny przeciwnik Bizancjum, borykała się z innymi wrogami. Właśnie wtedy nastąpi! wybuch zarazy. Szacuje się. że stolica imperium, Konstantynopol (dziś Stambuł), utraciła wówczas 40% mieszkańców (200 000 osób). Podczas nawrotu (599-600) zmarło 15% ludności Italii i dzisiejszej południowej Francji. Rezultatem była zapaść demograficzna: spadek liczby ludności w ciągu dwóch pokoleń ocenia się na blisko 50-70%.

Cesarstwo Wschodnie musiało wycofać wojska z zachodniej części świata śródziemnomorskiego, żeby bronić się przed atakami barbarzyńców. Również Persja uległa ogromnemu osłabieniu. Handel praktycznie zanikł, bo mieszkańcy miast uciekli na wieś albo wymarli. W miarę szerzenia się zarazy pustoszały wsie i majątki ziemskie. Gospodarka podupadła z powodu wyludnienia. Zarówno Bizancjum, jak i Persja były konglomeratem scentralizowanych wspólnot miejskich, żyjących z handlu. Szkody wyrządzone przez zarazę ułatwiły koczowniczym plemionom arabskim, świeżo nawróconym na islam, zagarnięcie rozległych terenów obydwu imperiów.

Aby uzmysłowić rozmiary zniszczeń i zapaści cywilizacyjnej, przytoczymy garść wymownych faktów. Do tej pory jeszcze można się w Syrii natknąć na ruiny opustoszałych bizantyńskich wsi, willi, klasztorów i pomniejszych miast. Niegdyś otaczały je pola uprawne, dzisiaj są to skąpo zaludnione pastwiska. Przed nadejściem pierwszej pandemii na pustyni Negew istniały liczne wspólnoty zakonne, utrzymujące się dzięki starannie uprawianym i nawadnianym okolicznym gruntom. Kiedy klasztory porzucono, pola ponownie zmieniły się w pustynię i pozostawały w tym stanie aż do schyłku XIX wieku. Gospodarstwa drobnych właścicieli ziemskich, którzy dzięki ekstensywnej uprawie zbóż żywili całą Italię, licznie niegdyś pokrywały Afrykę Północną, zwłaszcza Libię. Dżuma zniszczyła je, rujnując cały system irygacyjny, po czym ziemie te również obróciły się w pustynię. Nie tylko główne szlaki handlowe całego Cesarstwa załamały się z powodu wyludnienia miast, lecz intensywnie przedtem uprawiane grunty legły odłogiem, przeobrażając się w pastwiska lub. co gorsza pustynniejąc Wiele prac naukowych postuluje, że Bliski Wschód, Egipt i Afryka Północna zdołały odzyskać poziom cywilizacyjny sprzed 540 roku dopiero pod koniec XIX wieku. Nadrobienie strat ludnościowych dotyczyło jednak tylko miast, natomiast wieś pozostaje nadal tak samo słabo zaludniona (a jej ziemie w małym stopniu uprawiane), jak piętnaście stuleci wcześniej.

Mimo że Cesarstwo Wschodnie oraz imperium perskie dotkliwie osłabły i w rezultacie utraciły wiele terenów na rzecz rodzącego się islamu to ich cywilizacje zachowały dostatecznie dużo żywotności, by przetrwać. Prawda, że ziemia leżała odłogiem, wsie się wyludniły, a miasta znacznie zmniejszyły, lecz handel zdołał się podnieść z upadku, a warstwa urzędnicza pozostała w sumie nienaruszona. Tak więc struktury cywilizacyjne późnego antyku nie uległy zagładzie. Z czasem zaszły w nich pewne zmiany, lecz współczesne badania archeologiczne wykazują, że nawet pod presją islamu społeczeństwo i kultura przetrwały prawie bez uszczerbku. Pomiędzy pierwszą a drugą pandemią we wschodniej części świata śródziemnomorskiego nie było żadnych wieków ciemnych. W wielu wypadkach zmieniło się otoczenie, z pewnością też zmalał w dramatyczny sposób obszar Cesarstwa, lecz zachowały się struktury społeczne i normy kulturowe. Ciągłość ta jest czymś niezwykle ważnym, gdyż oznacza, że pod wieloma względami historia przygotowała ludność śródziemnomorskiego Wschodu do drugiej pandemii. Gdy zaraza nadeszła, okazała się czymś już znanym.

Pisarze chrześcijańscy i muzułmańscy udokumentowali szlaki, wzdłuż których szerzyła się dżuma, począwszy od Etiopii, poprzez Egipt i dalej, na obszarze całego basenu Morza Śródziemnego. Choć z pewnych powodów można podejrzewać, że owo pierwotne miejsce narodzin zarazy ma swoje historyczne i literackie źródła w dziele Tukidydesa, to jednak tak zapewne wyglądała prawda. Również przyjmowane powszechnie oceny, że zmarła wtedy trzecia część ludzkości , odpowiadają zarówno stanowi taktycznemu, jak konwencji literackiej. Można by nawet mówić o zaniżonym oszacowaniu rzeczywistej liczby ofiar pierwszej pandemii. Ważniejszą rzeczą były jednak nawroty choroby, na Wschodzie występujące co 5-10 lat (źródła zachodnioeuropejskie mówią tu o okresach 9-12 lat) aż do połowy VIII wieku. W odczuciu chrześcijaństwa zachodniego wielkie znaczenie miał atak dżumy z 590 roku. Powszechnie bowiem wiedziano o cudownym ocaleniu Rzymu przez archanioła Michała. Papież Grzegorz Wielki przeszedł wtedy na czele ogromnej procesji przez całe miasto, po czym mór przestał się srożyć. Cudowne ukazanie się św. Michała, chowającego do pochwy miecz po zwalczeniu przezeń zarazy, upamiętnia dziś statua u czci tego wydarzenia, zdobiąca szczyt mauzoleum Hadriana. Zamek Św. Anioła, jak je później nazwano, był potem cytadelą, a obecnie jest to muzeum, lecz figura św. Michała wciąż przypomina o cudownym ocaleniu miasta 1400 lat temu.

 

 

Jak wyjaśnić odmienne reakcje Wschodu i Zachodu na zarazę z 1347 roku? Zbytnim uproszczeniem byłaby sugestia, że wynikało to z różnic wyznaniowych między islamem a chrześcijaństwem. Na wielkich obszarach Wschodu podczas drugiej pandemii chrześcijanie wciąż przeważali pod względem liczebnym, a islam przejął bez większych zmian medyczny i filozoficzny dorobek późnego (chrześcijańskiego) antyku. Chodzi tu raczej o różnicę poziomu cywilizacyjnego. Wschód nadal pozostawał zurbanizowany, kosmopolityczny i pluralistyczny, gdy tymczasem Zachód był bardzo zacofanym, rolniczym i krańcowo dewocyjnym społeczeństwem. Pojawienie się ideałów krucjaty jeszcze bardziej zawęziło jego mentalność, mimo że powracający ze Wschodu rycerze przenieśli wiele z jego kultury do swych rodzinnych krajów. W dodatku ludzie Zachodu wyraźnie utracili poczucie więzi społecznej i kulturowej ze światem moru Justyniana. podczas gdy cywilizacja i kultura na Wschodzie nie zmieniła się w istotny sposób od czasów późnego antyku. Zachód dopiero z nadejściem renesansu miał odkryć na nowo ten dawny świat wraz z jego architekturą, rzeźbą, literaturą, historią i wyrafinowaną kulturą, czyli cywilizację klasyczną. Wschód wcale tego nie potrzebował, gdyż nadal tam ona istniała - obojętne, czy w szacie islamu, czy chrystianizmu - choć zaszły w niej istotne zmiany.

Pisarze i lekarze Wschodu, chcąc dociec przyczyn drugiej wielkiej pandemii, mogli się więc odwoływać nie tylko do Pisma Świętego, lecz i do swojej własnej historii. Tukidydes, Galen, Hipokrates, Arystoteles, Platon, Rufus z Efezu i kronikarze czasów Justyniana byli dla nich częścią tych samych dziejów. Nie poszli w zapomnienie, nie czytywano ich w wyciągach, wciąż należeli do istniejącego, choć w zmienionej postaci, społeczeństwa i jego kultury. Muzułmanie zaś mogli się cofnąć w czasie do roku 540 i stwierdzić, że ich historycy mówią nie o jednej, lecz o pięciu kolejnych epidemiach (Czarna Śmierć była tu szóstą). Po Zarazie z Szirawajh (627-628) nadeszła bowiem Zaraza z Amwas (638-639), Gwałtowna Zaraza (688-689), Zaraza Dziewic (706) i Zaraza Dostojników (716-717). Brak epidemii pomiędzy połową VIII a połową XIV wieku nie miał, jak sądzono, nazbyt dużego (historycznego) znaczenia. Czymże bowiem było nędzne sześć stuleci wobec potężnego prądu dziejów całej cywilizacji?

Gdy zaraza nie powróciła w IX i X wieku, wielkie muzułmańskie kultury Bliskiego Wschodu, Afryki Północnej i Półwyspu Iberyjskiego nie dopuściły, by pamięć o niej się zatarła. Przeciwnie, nastąpiła wtedy istna eksplozja przekładów antycznych traktatów medycznych oraz towarzyszących im komentarzy na arabski, w zbiorowym wysiłku wiodącym do zrozumienia przyczyn choroby oraz poznania metod jej leczenia, w razie gdyby miała powrócić. Kiedy chrześcijański Zachód wreszcie odkrył na nowo kulturę klasyczną i w obliczu drugiej wielkiej pandemii zwrócił się ku pismom medycznym doby antyku, wiele zawdzięczał temu okresowi muzułmańskich dociekań, dzięki któremu przetrwały i same teksty, i wiele z kultury starożytnej jako takiej.

 

 

Co jednak można rzec o świecie stojącym nad brzegiem otchłani, którą okazała się Czarna Śmierć? Historia wspominała o przykładach różnych zaraz. Wszystkie te relacje - obojętne, muzułmańskie czy chrześcijańskie - zgodnie twierdziły, że każda śmiercionośna epidemia spada na ludzi z woli Bożej. I w jednych, i w drugich przetrwały hipotezy antyczne, które opowiadały się za wpływem miazmatów na niekorzyść zakaźności. Inaczej mówiąc, rozległa strefa wspólnych poglądów na choroby epidemiczne rozciągała się od Gibraltaru po Zatokę Perską i od Skandynawii po Saharę. Mimo to pomiędzy Wschodem a Zachodem oraz islamem a chrześcijaństwem istniały w tej mierze także zasadnicze różnice.

Najoczywistsze z nich rzucają się w oczy przy porównaniu wniosków wyciąganych z pierwszej wielkiej pandemii przez chrześcijan i przez muzułmanów. Choć i jedni, i drudzy uważali za sprawcę zarazy Boga, to motywy Jego działania pojmowali odmiennie. Religijni przywódcy muzułmanów udzielali im specyficznych nauk. Przede wszystkim nie było po co uciekać z terenu dotkniętego dżumą czy choćby oddalać się od niego. Skoro chorobę zsyłał sam Bóg, to nikt nie mógł uniknąć skutków Jego woli i nie powinien był nawet podejmować prób przeniesienia się w bezpieczne miejsce. Zarazę należało przyjąć z rezygnacją, z pokorą, a także - był to drugi podstawowy dogmat - z radością. Islam bowiem nauczał też, że wierni, którzy umrą na dżumę, znajdą się od razu w raju. W gruncie rzeczy zgon na dżumę nie różnił się od śmierci poniesionej podczas świętej wojny czy krucjaty. Zaraza była jednak radosną, zesłaną przez Boga łaską wyłącznie względem wiernych, natomiast względem niewiernych - karą i sądem. W sumie myśl islamu całkowicie i kategorycznie odrzucała ideę zakaźnego charakteru moru. Bóg zsyłał go przecież celowo i świadomie na każdego z osobna.

Chrystianizm zapatrywał się na źródła zarazy w sposób mniej konkretny i indywidualistyczny. Dżuma stanowiła zbiorową karę zesłaną na wszystkich z powodu grzechów. Chrześcijanie Wschodu woleli z kolei widzieć w niej konsekwencję negatywnych cech pluralistycznego, kosmopolitycznego świata, w którego obrębie żyli. Na Wschodzie bowiem istniały liczne odłamy chrześcijaństwa (uznające wszystkie inne za heterodoksyjne i heretyckiej.

W dodatku zwycięstwo islamu (często uważanego przez prawosławnych za heretycką odmianę chrystianizmu) również miało być kolejną plagą, zesłaną na wschodnie chrześcijaństwo w charakterze kary i przestrogi. Inaczej mówiąc, powinna ona była. dzięki sile ich własnego konserwatyzmu, dać im do zrozumienia, że w inni być jeszcze bardziej ortodoksyjni w kwestii wiary. Woleli więc uważać upadek Cesarstwa, zarazę i klęskę za coś w rodzaju gromkiego sygnału nawołującego do żarliwszej wiary, do duchowości, mistycyzmu i prawowierności, niż zwątpić w swoje dogmaty.

Interpretacja chrześcijan Zachodu miała bardziej złożony charakter. Kontrolowana przez katolicyzm wiara była tu w ręcz monolityczna. Oni sami uważali się za prawowiernych w porównaniu ze skłóconym, heretyckim, innowierczym światem Wschodu. Ten zaś znalazł się w stanie upadku (albo i gorzej) oraz popadł we władzę niewiernych. Jeżeli Zachód miał stanowić ostatni bastion prawdziwej wiary, jakże można to było pogodzić z faktem, że gniew Boży w tak oczywisty sposób dotknął go zarazą? A jeśli Grzegorz Wielki, jeden z największych przedstawicieli zwierzchności papieskiej i katolicyzmu, zdołał położyć pladze kres, to czemu powróciła?

W czymże pobłądziło zachodnie chrześcijaństwo? Myśl islamu mogła uważać dżumę za łaskę zesłaną wiernym, chrześcijanie Wschodu mogli się w niej dopatrywać ostrzeżenia przeciw ustępstwom w nieustannej walce z herezją i z islamem. Chrześcijanie Zachodu musieli natomiast dojść do wniosku, że dżuma to kara za jakiś głęboko skrywany, nie ujawniony grzech. Tym samym podobne, zbliżone z historycznego i teologicznego punktu widzenia poglądy na charakter chorób epidemicznych mogły (i zdołały) doprowadzić różniące się mocno od siebie kultury śródziemnomorskiego Wschodu i Europy Zachodniej do innego rozumienia Czarnej Śmierci i reagowania na nią w odmienny sposób.


Rozdział drugi. Śmierć staje u wrót.

O szczęsna potomności! Ty, nie doświadczywszy tak bezbrzeżnej niedoli, weźmiesz naszą o niej opowieść za czczą bajkę.

Francesco Petrarca

 

Współczesnemu czytelnikowi, z jego ugruntowaną świadomością, czym była Czarna Śmierć, z trudem przyjdzie zrozumieć społeczno-kulturową mentalność Europy Zachodniej w stuleciu poprzedzającym nadejście zarazy. Jeśli jednak mamy sobie uświadomić, jak niesłychanym szokiem się okazała, zarówno pod względem czysto konkretnym, jak i psychologicznym, musimy też wyobrazić sobie i zrozumieć świat, który nic o niej nie wiedział. Ów stojący nad brzegiem otchłani, zagrożony katastrofalną zapaścią demograficzną świat chłopstwa oraz miejskiego kupiectwa spokojnie wiódł życie codzienne w zgodzie z cyklicznym rytmem natury, nieświadomy przerażających kataklizmów, jakie mogła nieść ze sobą. Społeczność ta pozostawała obojętna i głucha na wznoszący się chór kolejnych lamentów, który towarzyszył nieprzerwanemu pochodowi Czarnej Śmierci w stronę Zachodu.

Historycy zgodnie sądzą, że w latach 1300-1340 Europę Zachodnią cechowała względna stabilność, choć nękało ją wiele poważnych problemów. Wraz ze stopniowym odtwarzaniem się populacji po pierwszej pandemii ludzie Zachodu zaczęli potrzebować coraz więcej ziemi ornej, obojętne jakiej. W dodatku niemal wszystkie grunty przeznaczano pod zasiew zboża, tylko ono bowiem mogło zaspokoić najbardziej podstawową ze wszystkich potrzebę chleba. Wkrótce ludność osiągnęła maksymalną liczebność, przy której mogła wyżyć z areału rolnego, jakim dysponowała. Mnóstwo ludzi (może nawet większość) niewątpliwie musiało borykać się z widmem śmierci głodowej, a mogły o niej przesądzić jedne niepomyślne żniwa. Badania wykazały, że równolegle nastąpiło wówczas pogorszenie się ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin