CC-Świąteczna.pdf

(1142 KB) Pobierz
Spis treści
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Epilog
Podziękowania
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Nie możesz mnie tak zostawić – moja najlepsza przyjaciółka szepcze
do telefonu naglącym i pełnym skrajnego przerażenia głosem. W tle słyszę
Lilliannę Cox, najgorszą szefową na świecie, która miota się w kolejnym
z legendarnych napadów szału.
– Ha! To jest przynajmniej jedna dobra rzecz w całej tej sytuacji. Ni-
gdy więcej nie będę musiała tego słuchać.
Nie taką odpowiedź chciała usłyszeć Cassie.
– Meghan Ann Julliard, natychmiast wsiadaj do samolotu i wracaj do
Nowego Jorku. Sama nie dam tu rady. Podobno każe nam pracować do
późna w Wigilię, a każdy, kto nie zjawi się na jej imprezie noworocznej,
zostanie obsmarowany. No i…
Nagle Cassie urywa, a telefon milknie. Domyślam się, że Lillianna ją
przyłapała. Prywatne rozmowy telefoniczne są w „Stitchu” zabronione,
a ponieważ jest to obecnie najpopularniejszy magazyn o modzie, wszyscy
stosują się do wszelkich reguł i godzą się na najgorszego szefa na świecie
tylko po to, żeby tam pracować. Osobiście przez cztery lata próbowałam się
tam dostać… I proszę bardzo! – niecałe sześć miesięcy później zostawiam
to wszystko za sobą.
Tak więc kiedy siedzę w pociągu i patrzę, jak rozmywa się panorama
Chicago, nie widzę wesołych świątecznych świateł, choinek ani zimowej
krainy czarów, którą zapewne cieszą oczy inni.
Widzę, jak moje nadzieje i marzenia spływają do kanału burzowego
wraz z błotnistą uliczną breją.
Opieram czoło o okno, chłód przenika moją skórę, a oddech zaparo-
wuje szybę.
Tak ciężko pracowałam, żeby dostać się do Lillianny i móc znosić jej
krzyki. Przynosiłam jej kawę, załatwiałam sprawunki, siedziałam do późna
w nocy, pisząc recenzje o
fluffy fashion
i użerając się z temperamentnymi
modelkami. Robiłam wszystkie te nudne rzeczy, których ostatecznym
celem było nawiązanie kontaktów, abym mogła kiedyś założyć własny dom
mody.
Wystarczyła chwila, ułamek sekundy, żeby serce taty przestało bić,
a cały mój świat się zmienił. Tęsknię za nim. I tęsknię za życiem w Nowym
Jorku. Tęsknię za własnymi marzeniami. Nawet jaskrawoczerwony świą-
teczny kubek kawy w mojej dłoni nie podnosi mnie na duchu.
Pociąg szarpie i zatrzymuje się, a ja szarpię za rączkę walizki. W tym
samym momencie wciskam wesoły kubek w klatkę piersiową z takim impe-
tem, że odpada pokrywka, a kawa rozlewa się jak gigantyczna brązowa
plama krwi na moim ulubionym zimowym białym płaszczu.
Pięknie!
– myślę sobie, ale nie mam czasu się nad sobą roztkliwiać, bo
za chwilę zamkną się drzwi, więc wychodzę na ulicę, ciągnąc za sobą
wielką, podróżną torbę.
Stoję na rogu Park and Westwood, oceniam zniszczenia i biorę głęboki
oddech.
Mój płaszcz jest prawdopodobnie zrujnowany. Moje życie jest prawdo-
podobnie zrujnowane.
Coś przeoczyłam?
Staję na krawężniku i zauważam, że biały but na koturnie mam popla-
miony błotem.
Buty też mam zniszczone. Świetnie!
Prostuję ramiona, nadal stoję na chodniku, zimny wiatr rozwiewa mi
włosy, a ja patrzę na wyblakły znak na budynku przede mną, budynku,
w który mój ojciec wkładał swoje serce i duszę przez ponad czterdzieści lat.
Parkview West.
Nie byłam tu od lat. Zbyt wiele smutnych wspomnień wiąże się z tym
miejscem i nie lubię o tym myśleć. Dlatego właśnie tata odwiedzał mnie
w Nowym Jorku dwa razy w roku przez ostatnie cztery lata. Nie nalegał,
abym przyjeżdżała. Na tyle mnie kochał.
Z westchnieniem wlokę walizkę przez ciężkie podwójne drzwi.
Lobby jest takie, jakie pamiętam. Wyblakłe jak reszta tego miejsca.
Wyblakłe beżowe meble, wyblakłe sztuczne kwiaty, nawet choinka w rogu
Zgłoś jeśli naruszono regulamin