Waldorff Jerzy - Za bramą wielkiej ciszy. Dwieście lat dziejów Powązek (2021).pdf

(896 KB) Pobierz
Z a bramą w ielkiej cisz y...
JERZY
WALDORFF
ZA BRAMĄ WIELKIEJ CISZY.
DWIEŚCIE LAT DZIEJÓW POWĄZEK
BIBLIOTEKA NARODOWA
0001
Projekt okładki: Artur Wandzel
ISBN 978-83-8259-212-2 (mobi)
ISBN 978-83-8259-213-9 (epub)
ISBN 978-83-8259-214-6 (pdf)
Biblioteka Narodowa
al. Niepodległości 213
02-086 Warszawa
www.bn.org.pl
Sfinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu
w ramach programu wieloletniego Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa. Priorytet 4.
Losy Warszawy między stolicami Europy Środkowej – od Bukaresztu, Bu-
dapesztu i Pragi, aż po Kopenhagę – budzić muszą u skrupulatnych bada-
czy grozę, współczucie i nareszcie podziw. Grając rolę jak gdyby karczmy
trudnej do obrony na międzypaństwowym rozdrożu, stolica nasza palona,
grabiona i poniewierana była przez maszerujące stuleciami armie bez prze-
rwy. Zaczęło się od „potopu”, gdy Szwedzi parokrotnie ogołacali miasto ze
wszystkiego, co tylko się z niego wywieźć dało. Carska Rosja czyniła to wol-
niej, bo czas miała, więc łupy dobierała staranniej. Biblioteka króla Stanisła-
wa Augusta wraz z szafami znalazła się w Kijowie. Wywieziono bezcenny
zespół gobelinów zapisanych testamentem przez króla Zygmunta Augusta
Rzeczypospolitej. Po udekorowaniu koronacji Stanisława Augusta były zło-
żone w pałacu Rzeczypospolitej, skąd powędrowały na północ, aby zdobić
carskie rezydencje. Także pierwszą wielką publiczną bibliotekę warszawską,
ufundowaną przez braci Załuskich, tuż po trzecim rozbiorze wywieziono
do Petersburga, tamże bibliotekę i zbiory Warszawskiego Towarzystwa Przy-
jaciół Nauk po 1831 roku. Namiestnik książę Paskiewicz zrabował obrazy
Canaletta, a kiedy uwalniał od siebie Warszawę osławiony złodziejstwami
generał Hurko, kazał wyrąbać w Zamku Królewskim nawet z cennego drew-
na ułożone posadzki i zabrał. Wreszcie Niemcy i rok 1944...
Warszawa przecie, z rozpaczą skazańca aż do ostatniej chwili czepiające-
go się życia, odbudowywała się po klęskach, umiała nawet zmartwychwstać
po II wojnie światowej i znów odwiedzający turyści mogą wędrować salami
Zamku, Łazienek, Wilanowa; nie znaleźliby oni tylko najważniejszych dla
historii miasta świadectw bytu kolejnych pokoleń jego mieszczaństwa, gdyby
nie cmentarz Starych Powązek.
Należy zwrócić uwagę na jego wyjątkowość i jedyność: każdy miejski
cmentarz jest kontynuacją życia, które pulsuje obok nadal, płynie ulicami,
tutaj – między grobami – jak gdyby tylko zatrzymane i cichsze, zgodnie
z tym, co powiedział Kamil Cyprian Norwid, że „wczoraj, to jest dziś, jeno
od nas w przeszłość odsunięte”. Powązki natomiast są pozostałością mia-
sta, które obok istnieć przestało, zamordowane i obrócone w ruinę przez
BIBLIOTEKA NARODOWA
1
Z a bramą w ielkiej cisz y...
hitlerowców. To prawda, że możemy znowu mieszkać w całym zespole
domów, ulic i placów, będącym stolicą kraju, i że on zwie się dalej „War-
szawą”, a większość jego arterii nosi te same, co ongiś nazwy. Ale to już
nie jest przedwojenna, XVIII- i XIX-wieczna Warszawa, po której zostały
jeno przekazy ikonograficzne, pamięć coraz mniej licznej grupy leciwych
obywateli, a jedynie kompletny, wszechstronny zapis jej codziennego by-
towania ocalał na Powązkach. Zresztą gwałtownej, wielkiej przemianie
uległo wszystko: mury odbudowane od fundamentów, nowocześniej, cza-
sem ładniej, ale wewnątrz pozbawione nawarstwień tradycji, w starych
meblach, dokumentach, konterfektach właścicieli, bo i ci się zmienili na
ludność całkiem różną, od zewnątrz tutaj przybyłą, a się teraz rządzącą
innymi prawami, w odmiennym ustroju, obyczaju i poszanowaniu dla no-
wymi hasłami uformowanych wartości.
Historię Powązek wyprzedzić należy kilkoma chociaż zdaniami o dzie-
jach dawniejszych cmentarzy i sposobach grzebania zmarłych w Warszawie.
Najpierw ciała szanownych obywateli winne były spoczywać w podziemiach
kościelnych, a jedynie co biedniejszych chowano wokół murów Św. Jana,
Panny Marii na Nowym Mieście i Św. Krzyża u wylotu Krakowskiego Przed-
mieścia, gdy Żydzi mieli własny kirkut. Obok tych cmentarzy powszechnych
istniały jeszcze klasztorne dla mnichów i szpitalne dla zmarłych chorych,
z największym Dzieciątka Jezus, który znajdował się w okolicy dzisiejszego
placu Powstańców Warszawy, zaś kostnica jego przedpogrzebowa miała być
tam, gdzie teraz Filharmonia:
qualis mutatio rerum!
Jakkolwiek, z upływem czasu i rozrostem grodu przemienionego w sto-
licę, przybyło jeszcze parę kościelnych podziemi i wokół poletek grzebalnych,
ścisk zaczął się robić na nich ogromny. Zmarłych kładziono prawie jednych
na drugich, niezamożnych byle jak, byle taniej, więc jęło się przytrafiać,
że do szczątków chowanych płytko pod ziemią dobierały się koty, dla któ-
rych ogrodzenia znaczyły bardzo mało. W końcu od cmentarzy fetor bił do-
okoła, one zaś, wespół z brakiem wodociągów i kanalizacji, stawały się coraz
częściej groźną przyczyną epidemii.
Dopiero jednak w roku 1770 dbały o publiczne sprawy marszałek wielki
koronny, Stanisław Lubomirski, wystąpił z propozycją założenia cmenta-
rzy poza miastem i jednocześnie wydania zakazu grzebania
intra muros.
Projekt ten wszakże spotkał się z nieoczekiwanie gwałtownym oporem
BIBLIOTEKA NARODOWA
2
Z a bramą w ielkiej cisz y...
społeczeństwa, gdy w całą rzecz wplątała się polityka. Konfederacja Barska
mianowicie skorzystała z okazji, aby racjonalne chowanie zmarłych prze-
mienić w zarzut przeciwko królowi, że oto znowu chce spotwarzać religię
i najświętsze uczucia narodu przez wyrzucanie prawych nieboszczyków-
-katolików za mury, jak psie padło.
Musiało jeszcze minąć lat bez mała dwadzieścia i dojść do śmierci
biskupa Gabriela Wodzyńskiego, który testamentem kazał się pochować
„w polu”, u księży misjonarzy na cmentarzu Świętokrzyskim, żeby opór
konserwatywnego społeczeństwa przełamany został i wraz starosta klo-
nowski Melchior Korwin-Szymanowski ze swej jurydyki we wsi Powązki
ofiarował miastu na nowy „smętarz” trochę gruntu, aliści i ta ofiara Panu
Bogu diabłem była podszyta.
Korwin-Szymanowscy mianowicie sąsiadowali z należącym do książąt
Czartoryskich folwarkiem Powązkowskim, gdzie księżna Izabella, żona
generała ziem podolskich Adama Kazimierza, urządziła sobie prześliczny,
romantyczny ogród uciech wiejskich, opiewany przez nadwornego poetę
Stanisława Trembeckiego. Niecny przeto starosta klonowski, że z Czarto-
ryskimi toczył kilka sporów o różne grunta warszawskie, postanowił zalać
sadła za piękną skórę księżnej takim sposobem, żeby w przejeździe do we-
sołego ogrodu posępne oglądała włóki cmentarne. Zresztą czas wszystko
uładził po swojemu: ogród wielkiej damy wycięło i zryło wojsko pruskie
przy zdobywaniu od tej strony Warszawy, po upadku Powstania Kościuszki,
i śladu po nim dziś nie ma, zaś cmentarz-dar starosty, rozrastając się coraz
bardziej i bardziej, trwa nieporuszony w swej martwej chwale.
Początki miał skromne lecz dostojne. Na urządzenie piaszczystego
odłogu złożyli się rozmaitymi sumami król Stanisław August, brat jego
prymas Michał Poniatowski, tudzież książę Adam Czartoryski i jeszcze
paru innych, tak że wystarczyło na budowę przez architekta królewskiego
Dominika Merliniego kościoła pod wezwaniem Św. Karola Boromeusza
i katakumb, gdzie ostatnie schronienie znaleźli potem i prymas, i ten Do-
minik, wsławiony najpiękniejszym bodaj z letnich pałacyków w Europie,
pomyślanym i wzniesionym „na wodzie” w Łazienkach.
Pierwszy kościół był mały: we fronton płasko wkomponowane po dwa
pilastry, między nimi po schodkach wejście, nad którym okno i wyżej
skromny tympanon, na nim krzyż. We wnętrzu główny ołtarz dostał z daru
BIBLIOTEKA NARODOWA
3
Zgłoś jeśli naruszono regulamin