Isabelle Broom - Moje greckie lato.pdf

(1434 KB) Pobierz
Isabelle Broom
Moje Greckie Lato
Mamie
Jeżeli uwięzisz prawdę i zakopiesz ją pod ziemią, urośnie i nabierze takiej
mocy, że przebije się na powierzchnię, niszcząc wszystko po drodze.
Emil Zola
Prolog
Dziewczynka podciągnęła kolana pod brodę i zanurzyła bose stopy w
mokrym piasku.
Fala pędziła do brzegu i zatrzymała się tuż przed czerwonym wiaderkiem i
łopatką, które mama i tata kupili jej rano. Były czerwone, żeby pasowały do
nowego kostiumu kąpielowego w białe kropki. Jej siostra miała taki sam,
ale niebieski. To głupie, uznała Jenny. Każdy wie, że niebieski jest dla
chłopaków, a chłopaki śmierdzą. Za to czerwony to kolor, który noszą
królowe, kolor, na który nie można nie zwrócić uwagi. Jenny kojarzył się ze
skrzynkami pocztowymi w Kent i z budką telefoniczną na rogu ich ulicy.
Jej ulubiony kolor.
Wyciągnęła nogi przed siebie i zachichotała, kiedy pienista grzywa kolejnej
zawziętej fali połaskotała ją w podeszwy stóp. W oddali widziała siostrę,
która w jednej ręce ściskała żółte wiaderko, a drugą zbierała muszelki.
Trochę bez sensu, pomyślała Jenny, bo mama nigdy nie pozwoliłaby zabrać
im ze sobą do Kent tych cuchnących drobiazgów. Myśl o domu ją
zasmuciła.
Nie chciała wracać tam, gdzie codziennie pada, a uciekające z pola krowy
zostawiają wielkie płaskie placki na ulicach – chciała zostać tutaj, na tej
wyspie, gdzie słońce migocze na powierzchni morza jak gwiezdny pył i jest
tak gorąco, że można jeść lody na śniadanie, jeżeli tylko ma się ochotę.
Wpatrując się w dal ponad oceanem, zauważyła, że jedna z wynurzających
się z wody wysp wygląda zupełnie jak żółw. Żółwiowa wyspa!
– Sandy! – krzyknęła, zrywając się z przejęcia na równe nogi. – Patrz tam!
Zanim dobiegła do siostry, Sandra też zauważyła wyspę i już chciała
namawiać mamę i tatę, żeby wypożyczyli łódkę i je tam zabrali.
– To może być najfajniejsze miejsce na całym świecie – powiedziała do
Jenny, która natychmiast zrobiła najsurowszą minę, jaką mogła.
– Nie bądź głupia – ofuknęła ją.
Lekka bryza podwiała wszystkie kosmyki, które wysmyknęły się z
warkocza Sandy, i zarzuciła je jej na twarz. Jenny się roześmiała, bo siostra
wyglądała jak wariatka.
– To na pewno jest najfajniejsze miejsce na świecie – powiedziała
poważnym tonem jak mama, kiedy była zła. – Jak dorosnę, przyjadę tu i
zamieszkam na zawsze.
– Ja też – powiedziała Sandy, łapiąc ją za rękę. – Możemy mieszkać tu
razem.
Rozdział 1
List przyszedł w środę.
Był maj i Londyn z trudem otrząsał się ze śladów wyjątkowo wilgotnego
kwietnia. Niebo było zasnute szarymi chmurami jak owcze runo i turyści
musieli kupować foliowe peleryny po zawyżonej cenie w sklepach z
pamiątkami, którymi oblepione były nabrzeża Tamizy. Wszystko
wskazywało na to, że dzień będzie nijaki, że przemknie niezauważony, jak
pusta kartka wśród innych zapisanych stron.
List jednak sprawił, że ten dzień miał triumfalnie otwierać listę dni
najważniejszych.
Holly czekała, aż jej wzrok powoli oswoi się z ciemnością. Wiedziała, że
jest późno, bo odgłosy ruchu ulicznego przycichły, tylko od czasu do czasu
przejeżdżający autobus albo ciężarówka wprawiały w drgania wieszaki w
jej szafie. Niektórzy nazywali to godziną duchów –
porę między trzecią a piątą nad ranem, kiedy czysta, bezwzględna ciemność
pochłania miasta, miasteczka i wioski, wdzierając się w szpary i pod drzwi.
Ale to był Londyn, tutaj nigdy nie było zupełnie ciemno. Holly leżała w
ciszy na poduszce i widziała, jak stłumione światło latarni wyciąga swoje
blade palce przez szparę w zasłonach i sięga do niej przez kołdrę. Rupert
poruszył się obok niej, światło się załamało i rozproszyło. Odwrócił głowę
w jej stronę, widziała zarys jego pełnych warg i ciemny wzór włosów
poprzyklejanych bezładnie do czoła.
W jej mieszkaniu zjawił się sporo po północy, oparł się o dzwonek i
wyśpiewywał bzdury przez domofon. Znów wybrał się na drinka z
kumplami z biura, ale Holly nie miała mu tego za złe. Właściwie cieszyła
się, że zajął jej myśli, gdy zataczając się po drodze na górę, złożył
niezdarny wilgotny pocałunek w pobliżu jej warg. Odkąd wróciła z pracy,
wiedziała, że dziś nie będzie mogła zasnąć.
Na bezsenność cierpiała, odkąd skończyła kilkanaście lat, i zaczęła ją
traktować jak jakąś istotę – podobną do trolla postać, która zgarbiona siedzi
po turecku na piersi, zanurza lodowate palce w jej wnętrzu i ściska za serce.
Bezsenność brała się z niepokoju, a niepokój karmił się bezsennością,
tworząc błędne koło męczarni. Ciężko było ją pokonać za pierwszym
razem, a teraz wróciła i rozgościła się na dobre. Sfrustrowana Holly czuła,
że sztywnieje. Kołdra nagle wydawała się ciężka i przygniatała jej ciało.
Rupert zaczął się lekko ślinić – bańka śliny nadymała się i spłaszczała w
kąciku jego otwartych ust. Holly wyczuła w jego oddechu
charakterystyczny metaliczny zapach częściowo strawionego alkoholu i
odwróciła twarz w stronę miejsca na podłodze, gdzie leżała jej torba; torba,
w której był list.
Metaforyczny ciężar tego listu i jego treści był tak wielki, że Holly
właściwie nie zdziwiłaby się, gdyby deski podłogowe pod dywanem się
zarwały i na środku Hackney powstał
lej, który wciągnąłby ją i Ruperta do kanalizacji. Widziała wystający róg
koperty, ciemnoszary w ciemnej sypialni, i pomyślała, jak niewinnie
wyglądała, kiedy na nią natrafiła, wciśnięta między rachunek za gaz i
reklamę taniej pizzy. To była koperta z przezroczystym foliowym
okienkiem z przodu, taka, jakich używają banki i szpitale, a jej nazwisko i
adres zostały wydrukowane na kartce w środku. Zagraniczny znaczek
pocztowy zauważyła dopiero, gdy ją otworzyła.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin