Bard 1 Zamek Zludzen A5.doc

(1520 KB) Pobierz
Zamek złudzeń




Mercedes Lackey & Josepha Sherman

Zamek złudzeń

Cykl: Opowieści Barda Tom 1

 

 

Tłumaczenie: Marta Koniarek

Tytuł oryginału: Castle of Deception

Wydanie oryginalne 2002

Wydanie polskie 2005

 

 

Kiedy Kevin został uczniem barda, sądził, że jego no- we życie będzie wypełnione podniecającymi przygodami. Jego rozczarowanie nie miało granic, gdy okazało się, że pierwsze zadanie, jakie powierzył mu mistrz, polega na zwykłym przepisywaniu rękopisu w zamku hrabiego Vo- lmara. Kiedy jednak siostrzenica hrabiego zostaje por- wana przez elfy i hrabia prosi Kevina o pomoc w jej ocaleniu, bard jest przekonany, że przygoda, której tak pragnie wreszcie znalazla się w zasięgu jego ręki.


Rozdział I.

Brzdęk!

Struna lutni pękła, uderzając Kevina w rękę. Krzyknął i o mało nie upuścił lutni. Odłożył jednak instrument delikatnie na pryczę, a potem podniósł do ust piekącą dłoń. Niech to piorun trzaśnie, zabolało! I nic dziwnego. Powinien wiedzieć, że nie wolno tak mocno naciągać struny. W końcu był młodym bardem, bardem uczniem, przez - jak mu się wydawało - całe swoje niemal szesnaście lat.

Czerwona pręga wreszcie przestała piec. Kevin podniósł się, wzdychając niecierpliwie. Naprawdę nie miał nic przeciwko ćwiczeniom, w końcu ich rygorom musieli poddawać się wszyscy bardowie, nawet jego mistrz. Nie przeszkadzało mu też, że tkwił w tym małym, ciasnym pokoiku. Gdyby tylko wiedział, że to do czegoś prowadzi!

Jeśli wkrótce coś się nie wydarzy, coś naprawdę ekscytującego...

Przeszedł ostrożnie pomiędzy stosami ubrań i zwojów nut, którymi usiana była podłoga, po czym wyjrzał przez jedyne okienko na brukowany kocimi łbami podwórzec Błękitnego Łabędzia. Jakiś kupiec wsiadał właśnie na wspaniałego, gniadego konia, a jego szaty podróżne lśniły głębokim fioletem w wiosennym świetle słońca. Wraz z nim jechała jego świta, dwóch mężczyzn oraz kobieta w prostej, skórzanej zbroi. Trzymali się prosto, czujni niczym sokoły, a ich dłonie nigdy nie opuszczały głowni wiszących im u pasa mieczy. Kevin westchnął z zazdrością. Pewnie nie byli postaciami z legendy, tylko najemnikami, a czekająca ich podróż mogła się okazać zwykłą wycieczką do miasta, ale oni przynajmniej coś robili! Podczas gdy on...

- Niech to piorun trzaśnie! - zaklął pod nosem.

Nie zniesie tego ani chwili dłużej. Tupiąc głośno, zbiegł po drewnianych schodach gospody, pospiesznie przemknął przez główną izbę - pustą o tak wczesnej porze - i wyszedł na podwórzec. Tam jednak zatrzymał się gwałtownie. Na co liczył? Kupiec i jego towarzysze już znikli mu z oczu, jadąc starym Północnym Traktem biegnącym tuż za bramą gospody, a dziś pewnie nie będzie już więcej podróżnych. Zniechęcony Kevin odwrócił się i przechodząc ciemnym korytarzem gospody, wyszedł tylnymi drzwiami i skierował się do miasteczka.

Ha. Ładne mi miasteczko.

Bracklin stanowiło zaledwie zbiorowisko kilkunastu małych, krytych słomą domów skupionych wokół gospody. Było schludnym, ślicznym i uporządkowanym miejscem, w którym nic się nigdy nie działo i dziać się nie będzie.

A tutejszym ludziom się to podobało!

Kevin oparł się o drewnianą ścianę gospody, która chłodziła mu plecy, podczas gdy słońce ogrzewało mu twarz. Każdego dnia, odkąd pamiętał, marzył o tym, by zostać bardem, śpiewać cudowne pieśni i podróżować do ciekawych krain, a może nawet posługiwać się rzadką, potężną magią bardów, uzdrawiać ludzi muzyką albo wypędzać demony. Jak to się stało, że skończył w takiej dziurze...

- Dzień dobry Kevinie - zawołał radosny kobiecy głos z drugiej strony niewybrukowanej ulicy.

Młody bard drgnął.

- Och, dzień dobry, Ado.

- To podobne do was, bardów. Zawsze chodzicie z głową w chmurach.

Ada była krągłą, pucołowatą kobietą w średnim wieku. Brązowe włosy miała zawiązane w nieporządny kok, a rękawy prostej białej bluzki podwinęła ponad łokcie, bo wypełniała balię wodą z mydlinami.

- Przyszedłeś po ubrania mistrza Aidana, prawda? Powiedziałam ci, że nie będą gotowe przed popołudniem. Wczoraj przez cały dzień spierałam kurz po podróży z szat Hisa Nibsa. - Wskazała głową w kierunku kupca, który odjechał. - Ech, nie będę sarkać. Zapłacił mi co do ostatniej monety i jeszcze coś dorzucił. - Jej błyszczące czarne oczy przyjrzały się Kevinowi badawczo. - Co z tobą, chłopcze?

- Nic.

- Och, nie opowiadaj mi tu, że nic. O co chodzi?

Kevin westchnął.

- Pamiętasz, Ado, jak przybyłem tu po raz pierwszy? Kobieta uśmiechnęła się ciepło.

- Jakbym mogła nie pamiętać. Byłeś takim niedużym chłopaczkiem, niemalże za małym na lutnię, z oczami rozwartymi ze zdziwienia... I cały czas trzymałeś kurczowo rękę swojej nauczycielki muzyki.

- Pani Malen była bardzo miła.

- No pewnie! Wyobraź sobie, co czuła, kiedy po latach nauczania kupieckich dzieciaków bez śladu talentu, natknęła się na kogoś takiego jak ty, obdarzonego prawdziwym słuchem! Nie, nie rumień mi się tak. Wiesz, że to prawda. - Wrzuciła do balii koszulę i zaczęła ją trzeć. - Słuchaj, chłopcze. Zanim pani Malen odeszła, opowiedziała mi o tobie wszystko: że brzdąkałeś na strunach starej rodzinnej lutni, jak tylko skończyłeś dość lat, by ją utrzymać, i wymyślałeś własne melodyjki... Właściwie nie mieli wyboru, musieli cię przyjąć.

Kevin nie zdołał powstrzymać uśmiechu. Pani Malen była cudowną nauczycielką, o niewyczerpanej cierpliwości wobec swego pełnego zapału ucznia. Była też na tyle uczciwa, by przyznać, że jego talent wykracza poza jej możliwości kształcenia. Nadal pamiętał dreszcz, jaki przeszedł mu po plecach, gdy powiedziała: „Masz w sobie zadatki na barda, chłopcze, prawdziwego barda”.

Śmiech Ady sprawił, że wrócił do rzeczywistości.

- I tak oto przybyłeś - ciągnęła praczka. - Biedne pisklę, stojące na podwórcu Błękitnego Łabędzia, przepełnione zdumieniem i troszeczkę przestraszone. I nie dziwota, bo zostałeś uczniem mistrza Aidana, barda i w dodatku jeszcze bohatera!

Kevin zerknął w górę na okno izby swego mistrza.

- Pamiętasz, jak to było, prawda? - zapytał Adę. - Kiedy mistrz pomógł królowi Amberowi utrzymać tron.

- Zlituj się, dziecko, myślisz, że jestem aż taka stara? To było dobre trzydzieści lat temu! Wtedy sama byłam pisklęciem, o wiele młodszym od ciebie. - Zamilkła, pogrążając się w myślach. - Ale pamiętam, jak wtedy świętowano. O tak! Ludzie nie mogli przestać gadać o tym, że to bard, twój bard, posłużył się magicznymi pieśniami, aby powstrzymać wiedźmę, niedoszłego uzurpatora.

- Księżniczkę Carlottę.

- Och, może i ta kreatura była księżniczką, ale też czarownicą o czarnym sercu! Zmieniła naszego dobrego króla w kamień... W kamień, wyobrażasz sobie! I gdyby nie mistrz Aidan, król nie wróciłby już do żywych. Fuj! Dobrze jej tak, powiadam, i chwała mistrzowi Aidanowi za to, że ją powstrzymał.

- To musiały być cudowne czasy... - westchnął Kevin.

- Cudowne!? To były bardzo niebezpiecznie czasy i wszyscy marzyli, żeby się już skończyły! I nie winię twego mistrza za to, że po wszystkim tu przybył. Jeśli ktoś zasłużył sobie na trochę ciszy i spokoju, to właśnie on!

Nie to Kevin chciał usłyszeć. Na początku każdy dzień spędzony z mistrzem wydawał mu się szalenie ekscytujący. W końcu jeśli uczył go bard bohater, dlaczego on sam nie miałby dokonać wspaniałych czynów! Ale szybko się przekonał, że mistrz jakoś zapomniał o przygodach.

- Całe życie mieszkałaś tu, w Bracklin, prawda, Ado? - zagadnął.

- Wiesz, że tak. Nigdy nie opuszczałam miasteczka. Nigdy nie czułam takiej potrzeby!

- Nie masz ochoty poznać nowych ludzi?

- Przecież ich poznaję! Do gospody przybywa dość podróżnych.

- Nie o to mi chodzi. Czy nigdy się nie nudzisz? Nie chcesz zobaczyć nowych miejsc, spróbować czegoś nowego?

Ada spojrzała na niego, jakby oszalał.

- A dlaczego miałabym chcieć czegoś tak głupiego? Mam ładny dom, dobrą, stałą pracę. Rety, chłopcze, myślę, że wiosna uderzyła ci do głowy. - Przegoniła go niecierpliwym gestem mokrych dłoni. - Zmykaj, Kevinie. Mam mnóstwo roboty.

Młody bard powędrował dalej do końca jedynej ulicy Bracklin. Nie zajęło mu to zbyt wiele czasu. Zatrzymał się i spojrzał na pola leżące za skrajem miasteczka, starannie zaorane spłachetki ziemi, jeden podobny do drugiego, i wzdrygnął się ze zgrozą. Wracając z powrotem do Błękitnego Łabędzia, uprzejmie odpowiedział na powitania piekarza, krawcowej i rzeźnika. Uświadomił sobie, że każde z nich w spokoju zajmowało się własnymi obowiązkami, tak jak wczoraj, przedwczoraj i wiele dni temu. I żadnemu z nich to nie przeszkadzało! Nagle Kevin zapragnął krzyknąć z rozpaczy. Zamiast tego pospieszył jednak z powrotem do gospody i swojej izdebki. Przynajmniej nauczy się jakiejś nowej pieśni!

Z pokoju mistrza nie dobiegał żaden dźwięk. Oczywiście, że nie. Stary bard tkwił pewnie z nosem w starych manuskryptach, jak zawsze gdy nie grał lub nie dawał mu lekcji muzyki - jak niemal przez cały czas, odkąd zajął się Kevinem.

Wiem, że szuka czegoś ważnego. Ale nie chce mi powiedzieć, o co chodzi! A podczas gdy on przedziera się przez te zakurzone księgi, ja tkwię w Bracklin razem z nim. Nie jestem już dzieckiem! To mi nie wystarcza do szczęścia!

Młody bard porwał swoją lutnię i zagrał na niej kilka akordów. Z zerwaną struną instrument był prawie bezużyteczny.

- Niech to piekło pochłonie! - zaklął.

Szperał w rzeczach rozrzuconych na podłodze i na stole, aż znalazł zapasową strunę. To śmieszne! Wystarczyłoby, żeby mistrz Aidan szepnął choć słowo, a król Amber z przyjemnością uczyniłby go królewskim bardem. Mogliby teraz mieszkać w królewskim pałacu.

Czyż to nie byłoby świetne? Kevin wyobraził sobie mistrza w eleganckich szatach barda, otoczonego ludźmi, którzy kłanialiby mu się z szacunkiem. Byłby znaczącą osobistością. A jego dzielny, młody uczeń z pewnością też by na tym skorzystał.

- Pewnie - wymruczał Kevin. - Srali muszki, będzie wiosna.

Mistrz miał ogromny talent muzyczny, nie było co do tego wątpliwości, zwłaszcza gdy brał w ręce mocno wysłużoną mandolinę i pokazywał chłopakowi, jak należy grać jakąś pieśń. Kevina przebiegał wtedy lekki dreszczyk zdumienia, a zaraz potem cisnęła mu się na usta modlitwa: ach, proszę, proszę, pozwól, abym kiedyś tak grał z takim wdziękiem, tak... wspaniale! Ostatnio zaczął mieć nadzieję, że jego modlitwy zostały wysłuchane. Przecież nawet Ada twierdziła, że mistrz Aidan był także adeptem magii bardów...

Nie pojmuję tego! Gdybym ja miał taki dar, umiałbym z niego korzystać i na pewno nie skrywałbym go na jakimś zadupiu!

O tak, gdybym go miał, pomyślał smętnie Kevin. Nie każdy bowiem bard miał wrodzony talent do magii bardów. Mistrz Aidan zdaje się uważał, że Kevin został nim obdarzony i raz po raz go zapewniał, że u niektórych młodych bardów talent ten rozwijał się dość późno. Z pewnością jednak, gdyby miał się w nim objawić ślad magii, do tej pory już by się tak stało. W końcu był niemal mężczyzną! Jednakże jak do tej pory nie poczuł nawet najlżejszego drgnienia mocy, i to bez względu na to, jak bardzo się starał. Potencjalnie magiczne pieśni, jakich nauczył go mistrz, pozostały dla niego tylko pieśniami, i niczym więcej.

Młody bard niecierpliwym ruchem brzdąknął na lutni, a potem się skrzywił. Fuj! Struny bardzo łatwo ulegały rozstrojeniu.

Gdy je nastrajał, przyznał sam przed sobą, że czerpał ogromną radość z tworzenia muzyki, a kompozycje rodziły się w jego głowie dość łatwo. Jednak co miał poza muzyką? Oczywiście, to prawda, że muzyk rzadko znajdował czas na coś innego; jeśli miał odnieść sukces, musiał całkowicie oddać się swojej sztuce. Kevin potrafił to zaakceptować. Ale czy reszta jego życia musiała być taka... mdła? Bo co właściwie robił? Dzień po dniu załatwiał sprawy mistrza jak mały chłopczyk, odkurzał stare manuskrypty, zwiedzał nudne miasteczko i spotykał jego równie nudnych mieszkańców.

Równie dobrze mógłbym być uczniem... piekarza!

- Kevinie - zawołał znużony głos z przeciwległej strony korytarza i młody bard się wyprostował, nasłuchując. - Przyjdź tu, proszę.

- Tak, mistrzu.

Co tym razem? Może ma zamówić u karczmarza kolację? Albo iść i dowiedzieć się od Ady, kiedy skończy pranie? Kiedy jednak młody bard zobaczył bladą twarz mistrza, jego niecierpliwość znikła, zastąpiona troską. Znał swego nauczyciela jako starca o białej brodzie, jednak z pewnością nigdy nie widział, by wyglądał na tak zmęczonego. Tak... kruchego.

To dlatego, że nigdy nie wychodzi na dwór, przekonywał sam siebie Kevin. Zaszył się tutaj z książkami i nigdy nie wychodzi na światło słoneczne.

- Mistrzu? Czy... Czy coś się stało?

- Nie, Kevinie. Niezupełnie. - Jednak w zmęczonych niebieskich oczach mężczyzny błysnął ognik i Kevin zesztywniał, odczuwając tak szaleńczą nadzieję, że niemal krzyknął z radości.

- Znalazłeś to, czego szukałeś!

- Niestety nie.

- Zatem... o co chodzi? Czy się gdzieś wybieramy? - Och, proszę, proszę, powiedz, że tak!

- My? Nie, chłopcze. Ty.

Kevin poczuł, jak serce wali mu w piersi. Tak! Wreszcie się coś wydarzy!

- Nie b-będziesz tego żałował! - wyjąkał. - Tylko powiedz mi, co to za wyprawa, a ja...

- Obawiam się - stary bard zaśmiał się lekko - że nie jest to żadna wyprawa, mój młody bohaterze, a raczej niewielkie zlecenie. Zajmie dłużej niż zwykle i trzeba będzie pojechać dalej niż zazwyczaj, ale tak czy owak to drobiazg.

- Och. - Kevin starał się nie okazywać rozczarowania. Powinienem był wiedzieć, kolejna błahostka.

- Chcę - ciągnął bard - abyś udał się do zamku hrabiego Volmara...

- I przekazał wiadomość od króla? - Przynajmniej w tym będzie choć trochę dramatyzmu!

- I skopiował dla mnie pewien manuskrypt - poprawił mistrz, spoglądając ponad długim nosem na młodego barda. - Masz go przepisać, dokładnie, i przywieźć mi kopię.

Kevin ledwie zdusił jęk.

- Czy jest bardzo długi?

- Tak sądzę.

I pewnie także nieznośnie nudny.

- Ależ, mistrzu - spytał z desperacją Kevin - dlaczego po prostu nie poprosisz, by przysłano ci ten manuskrypt?

- Nie! Jest zbyt cenny, by go przewozić.

No tak, oczywiście.

- Jeśli chcesz, by go dokładnie skopiowano - zaczął Kevin, starając się zachować swobodny ton - dlaczego nie wynajmiesz wykwalifikowanego skryby...

- Nie! - Przez chwilę oblicze barda przybrało wyraz takiego uporu, że Kevin niemal uwierzył w heroiczne opowieści, jakie krążyły na jego temat. Potem jednak chwila minęła, a przed nim znów siedział znużony starzec. - Wydałem ci polecenie. Manuskrypt, który masz skopiować, znany jest pod nazwą „Studium starożytnej pieśni”. Ma długość mniej więcej trzech dłoni i szerokość półtorej, oprawiony jest w zwyczajną ciemnobrązową skórę, która, jak sądzę, musi być teraz mocno wytarta. Nie wiem, czy tytuł widnieje na grzbiecie, lecz powinien być wyraźnie wypisany na okładce. - Zamilkł. - Krótko mówiąc: manuskryptu nie wolno wynosić z biblioteki hrabiego. I tylko ty masz prawo go kopiować. Dlatego też codziennie musisz chować to, co już skopiowałeś. Nie wolno ci tego nikomu pokazywać. Czy to jasne?

Kevin zmarszczył brwi. Czy staremu bardowi pomieszało się w głowie? Czy też, co było bardziej prawdopodobne, próbował nadać temu nudnemu zadaniu choćby pozory dramatyzmu?

- Tak, mistrzu - wymruczał, schylając głowę z rezygnacją.

- Dobrze. A to jest list polecający ode mnie dla hrabiego. Powinien rozpoznać moją pieczęć. Schowaj go bezpiecznie w sakiewce u pasa; wielmoże są podejrzliwi i jeśli nie będą wiedzieć, że naprawdę przybywasz ode mnie, nie wpuszczą cię za bramy zamku.

Kevin posłusznie wsadził pergamin do sakiewki. No cóż, postara się wyciągnąć z tego, ile się da. W każdym razie zlecenia oznaczało, że na kilka dni wydostanie się z tej nudnej, starej gospody. I jeszcze zatrzyma się w zamku. Może nawet otrze się o arystokrację!

Młody bard ukrył uśmiech, wyobrażając sobie siebie na dworze, gdzie ogromnym talentem uda mu się zapewne zjednać sobie kogoś ważnego, być może samego hrabiego.... Kto to wie? Jeśli mu się rzeczywiście poszczęści, będzie miał okazję się wykazać. Może nawet zostanie uznany za prawdziwego barda! A jeśli mu się nie powiedzie... Cóż, skończy uwięziony w bibliotece hrabiego.

- Kevinie? Kevinie! Słuchaj mnie, chłopcze - denerwował się mistrz. - Musisz się pośpieszyć. Znalazłem sposób, byś bezpiecznie dotarł do hrabiego... moi przyjaciele będą tędy przejeżdżać... ale nie ma wiele czasu. Chłopak w twoim wieku nie może podróżować samotnie.

- Wybacz, mistrzu- młody bard wyprostował się, urażony - ale nie jestem dzieckiem. Poradzę sobie, nie martw się.

- To nie o ciebie się martwię, chłopcze, tylko o to, co może cię spotkać po drodze. Jesteś uczniem barda, a nie wyszkolonym wojownikiem.

- Potrafię posługiwać się mieczem!

- Ale nie będziesz tego robił - rozkazał mu bez ogródek bard. - Muzykowi nie wolno ryzykować, że odniesie rany dłoni.

- Cóż, tak, oczywiście, ale...

- Powtarzam, nie jesteś wyszkolonym wojownikiem. Gdyby ktoś cię zaatakował, nie zdołałbyś się obronić.

- Mam prawie szesnaście lat! - rzucił zapalczywie Kevin. - Sam się o siebie zatroszczę!

Jednak bard już go nie słuchał. Przekrzywiwszy głowę, wymruczał:

- Słyszysz to?

- Śpiew? - upewnił się zaskoczony Kevin. Kto w tym cichym miasteczku stałby się nagle tak frywolny, by śpiewać? I to jeszcze tak hałaśliwie!

- Zastanawiam się - wymruczał bard. - Czy możliwe, że... tak wcześnie?

Podszedł powoli do okna. Kevin podążył za nim, wyglądając ponad ramieniem mężczyzny na roześmianą grupę ludzi na koniach wjeżdżającą ze stukotem kopyt na podwórzec i otaczającą dwa wozy w krzykliwych czerwono-niebieskich barwach. Płaszcze i tuniki jeźdźców trzepotały na wietrze, a różnorodne kolory materii były tak jaskrawe, że mógłby przysiąc, że wycięto je z kawałków tęczy. Powożący pierwszym wozem mężczyzna, który wydawał się ich przywódcą, nosił szatę lśniącą niczym słońce.

- To tylko grupa minstreli - zaczął Kevin, lecz jego mistrz już wolał przez okno:

- Beraku!

Przywódca spojrzał w górę, a na jego obliczu o ostrych rysach i zielonych oczach odmalowała się nagle czujność.

- Było to więc twoje wezwanie, staruszku! - odkrzyknął w odpowiedzi. - Widzę, że dobrze się trzymasz! - Kevin wciągnął głośno powietrze, lecz jego mistrz tylko się roześmiał.

- A ty ciągle masz taką niewyparzoną gębę! Wejdź na górę.

Berak sprowadził ze sobą całą swoją trupę, dwudziestu mężczyzn i kobiet oraz ich dzieci; wszyscy mieli opalone twarze o ostrych rysach i jasne, rozbiegane oczy. Paplając i śmiejąc się, wypełnili niewielką izdebkę niemal po brzegi, a ich jaskrawe ubrania sprawiły, że wyglądała ona jeszcze nędzniej niż zwykle.

Berak uniósł dłoń, prosząc o ciszę.

- Czego sobie życzysz, stary bardzie? - spytał, wykonując przed mężczyzną fantazyjny ukłon.

Starzec nie zwracał uwagi na zaciekawione spojrzenia.

- Chciałbym, żebyś oddał mi przysługę, Beraku, jeśliś łaskaw. Mój uczeń, obecny tu młody Kevin, musi się udać do zamku hrabiego Volmara...

- To daleka droga dla takiego dzieciaka - wymamrotała jakaś kobieta, a Kevin obrzucił ją gniewnym spojrzeniem.

- Ano właśnie - przytaknął mistrz. - Wątpię, żebyście wy, ulotne motyle, zatrzymali się tu dłużej niż na jedną noc.

- Nie w tym nudnym miasteczku!

- Zatem, skoro wasza droga pewnie i tak prowadzi Północnym Traktem, czy moglibyście zawitać do zamku hrabiego i zabrać ze sobą Kevina?

Na chwilę oczy barda spotkały się ze spojrzeniem błyszczących zielonych oczu Beraka.

Prawie tak, pomyślał Kevin, odczuwając nagłą konfuzję, jakby wymieniali jakieś sekretne informacje. Jednak Berak zaraz się roześmiał i wykonał kolejny ze swych wymyślnych ukłonów, a Kevin nakazał sobie zachować rozsądek. Ten mężczyzna był zwykłym minstrelem.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin