Różewicz Tadeusz - Echa leśne (2021).pdf

(689 KB) Pobierz
TADEUSZ
RÓŻEWICZ
ECHA LEŚNE
Projekt okładki: Artur Wandzel
ISBN 978-83-8259-161-3 (mobi)
ISBN 978-83-8259-162-0 (epub)
ISBN 978-83-8259-163-7 (pdf)
Biblioteka Narodowa
al. Niepodległości 213
02-086 Warszawa
www.bn.org.pl
Sfinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu
w ramach programu wieloletniego Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa. Priorytet 4.
Wstęp
Był sierpień roku 1943.
To nie do wiary, a jednak minęło czterdzieści lat od tego dnia, kiedy się
spakowałem i ruszyłem na miejsce postoju Oddziału. Rozkaz otrzymałem
za pośrednictwem „Michała” – ale nie jestem pewien. Moje wyposażenie
nie było bogate: chlebak, w chlebaku dwie pary onucek, szczotka i proszek
do zębów, ręcznik, mydło, aparat do golenia (i chyba jedna żyletka „Ger-
lacha”), zeszyt, ołówek; furażerkę z orzełkiem też wpakowałem do chleba-
ka. Na nogach miałem sfatygowane duże kamaszki, a na sobie granatowy
„dress”, taki do gimnastyki, który mi na razie zastąpił mundur, a w którym
potem tkwiłem przez trzy miesiące...
Oddział stał niezbyt daleko, jakieś dziesięć, może dwanaście kilome-
trów od miasta, w mocno już przerzedzonych sosnowych lasach i porę-
bach, przetykanych brzozami, prześwietlonych niewielkimi polankami,
pociętych leśnymi duktami, ścieżkami i piaszczystymi drogami. Zgłosiłem
się na punkt przerzutu u gajowego: na umówione hasło otwierały się nie
tylko drzwi domów, ale i serca gospodarzy. Mimo terroru, ciągłego spraw-
dzania przez niemiecką służbę leśną nasze leśniczówki i gajówki spełniały
niezastąpioną rolę w łączności oddziałów z „terenem” (i odwrotnie).
Jeśli sobie dobrze przypominam, miejsce postoju Oddziału nazywało
się tym razem „Wysokie Sosny”...
Czy to ja stoję na baczność i melduję się „posłusznie” i „na rozkaz”?...
Dowódca Oddziału szczupły, wysoki patrzy na mnie przenikliwie. Widzę
jego twarz, potem coś jakby, przyjazny uśmiech, cień uśmiechu. Podał mi
rękę... i powiedział:
– Po tym, co czytałem w „Czynie Zbrojnym”, myślałem, że się okazalej
prezentujecie... Marnie wyglądacie, marnie się w mieście odżywiacie... mu-
sicie coś zjeść, a potem porozmawiamy...
BIBLIOTEKA NARODOWA
1
Echa leśn e
Sen i czuwanie, sen i jawa to dwa bieguny ludzkiej kondycji. Spałem
w dużym szałasie, na szerokiej wspólnej pryczy –Szef kompanii, „Sierżant
Szczapa”, Zastępca Dowódcy Oddziału, „Robotnik”, gospodarczy „Mars”
i ja – potem doszedł stary sierżant „Grzmot”, który był raczej rezydentem,
żołnierzem bez przydziału i broni, jakby partyzanckim rencistą; był to
człowiek trunkowy, więc wszyscy się nim po trosze opiekowali...
Są żołnierze, są ludzie, którzy żyją wspomnieniami, zamiast żyć przy-
szłością. Oczywiście to dobrze, że są tacy starzy ; żołnierze, którzy przeka-
zują młodym swoją prawdę i swoje widzenie wojny. Ludzie młodzi, i nie
tylko młodzi, są jak dzieci, jeśli nic nie wiedzą o przeszłości, jeśli jej nie
znają, jeśli nie czerpią tej wiedzy z wielu źródeł. Nie lubię roli „wiaru-
sa”, który opowiada i opowiadając koloryzuje. Może dlatego przez wiele
lat wstrzymywałem się z wydaniem tej książeczki, która swój tytuł wzięła
z Żeromskiego, swoją treść z partyzanckiego życia, a swoją formę?! To już
pozostawiam Czytelnikowi...
Była jesień. Padały deszcze, w szałasach zrobiło się zimno; uszczelnia-
liśmy dachy mchem, trochę gałęziami, ale powoli trzeba było myśleć o zie-
miankach lub o solidniejszych pomieszczeniach niż szałasy. Oddział szy-
kował się do Święta 11 Listopada, wiadomo było, że będzie Msza święta,
będą goście z terenu, z Obwodu, z pobliskich leśniczówek, kucharze szy-
kowali lepszy obiad, złożony z dwóch dań, liczono się, że goście zjadą ze
swoim alkoholem, bimbrem czy też innym samogonem – w Oddziale też
było zawsze trochę wódki, która była wydawana przy specjalnych oka-
zjach na rozkaz Komendanta...
Na kilka dni przed Świętem Komendant wezwał mnie do siebie i po-
wiedział, że trzeba by jeszcze coś dla ducha:
– No więc widzicie, „Satyr”, trzeba pójść po rozum do głowy i coś napi-
sać – jakieś wierszyki, humoreski... Papier macie? Jakieś kajety są przecież...
no i ołówek... a reszta to już wasza głowa. Chodzi o to, że – widzicie – jest
słowo i tylko słowem da się tych ludzi skleić w jedną całość, a humor też nie
zawadzi, bo wiecie, że nastroje nie są tęgie... Jesień, idzie zima...’
No więc zacząłem myśleć i gryzmolić różne rzeczy... Ale na czym tu
powiesić te gryzmoły, przecież nie można przybić do sosny... Z pomocą
przyszedł mi „Robotnik”, i to z pomocą wszechstronną – przede wszystkim
zbił, sklecił z kilku deseczek tablicę, na której z łatwością dały się przyszpilić
BIBLIOTEKA NARODOWA
2
Echa leśn e
karteczki, część tekstu przepisał na maszynie (a jakże, w „sztabie” Oddzia-
łu była zdobyczna maszyna do pisania), zrobił własnoręcznie stronę tytu-
łową... tytuł nie był ani patetyczny, ani wyszukany: „Głos z Krzaka”... tro-
chę dwuznaczny i realistyczny. „Robotnik” wyrysował Orła przy pomocy
kredek i wypisał dużymi literami tytuł „gazetki”... Był to pierwszy i ostatni
egzemplarz tej ściennej gazetki... A, zapomniałem! „Robotnik” z właści-
wym sobie ironicznym i czarującym uśmiechem powiedział, że da mi do
gazetki wierszyk własnego pióra – no i dał, była to fraszka
Na Satyra...
A trzeba wiedzieć, że „Robotnik” to był prawdziwy wilk wśród partyzan-
tów, wspaniały, niezwykły, jedyny w swoim rodzaju człowiek.
Była Msza, były przemówienia, byli goście, przyszedł oddział AL –
zdaje się pod dowództwem „Sokoła” – słuchali Mszy w dwuszeregu obok
naszego Oddziału (uzbrojenie mieli podobnie jak my dość marne). God-
nie z nami świętowali, jedli i pili, a potem odmaszerowali w swoją stro-
nę.... niezbyt pewnym krokiem. Goście się rozjechali, zapadł listopadowy
wieczór... Był rok 1943 i nasze oddziały żyły jeszcze jak dobrzy sąsiedzi,
potem zaczęło się psuć, ale to już inna historia. „Głos z Krzaka” miał po-
wodzenie u czytelników i wywoływał żywiołowe reakcje – od śmiechu aż
po: „Zastrzelę tego s... syna Satyra”, powiedziane pół żartem, pół serio. Ale
jak się okazuje, słowo jest trwalsze od deski, od ludzi, bo po czterdziestu
latach przyszedł do mnie list ze wsi Korytno koło Radomska – a w tym
liście dawniejszy „celowniczy” ckm, sierżant „Lis” (było dwóch „Lisów”,
ten drugi był bardzo przystojny i błyskał w uśmiechu złotą koronką...),
pisał do mnie:
Korytno, dnia 26 05 1980 r.
Drogi Kolego i Towarzyszu Broni!
Po tylu latach naszej rozłąki pragnieniem naszym jest, żebyśmy
mogli się spotkać z naszymi Towarzyszami Broni, cośmy przeży-
wali ciężkie czasy w lasach Maluszyńskich, Kobielskich, Ewina,
Rędziny itd. Żebyśmy mogli się spotkać, organizujemy w Bąkowej
Górze Jubileusz 70-lecia urodzin naszego byłego Komendanta,
Profesora Floriana Budniaka, pseud. „Andrzej”, i Dr Nieradzki Sta-
nisławy, ps. „Kora”.
BIBLIOTEKA NARODOWA
3
Zgłoś jeśli naruszono regulamin