Zaginione cywilizacje A5 ilustr.doc

(13222 KB) Pobierz
Zaginione cywilizacje




Aleksander Kondratow

Zaginione cywilizacje

 

 

Przełożył Stefan Michalski

Tytuł oryginalny: Погибшие цивилизации

Wydanie oryginalne 1980

Wydanie polskie 1988

 

 

Spis rzeczy:

Przedmowa do wydania polskiego.              4

Odkrycie nowych światów.              5

W poszukiwaniu Atlantydy.              19

Tajemnica Sfinksa.              38

Śladami «Synów Słońca».              81

«Dary Wschodu».              113

Trzecia kolebka.              156

Tajemnica pod siedmioma pieczęciami.              183

Wyspa Minotaura.              210

Grecja przed Grekami.              239

Zadziwiający dysk z Phaistos.              282

Kim jesteście, Hetyci?              310

Etruskowie - zagadka numer jeden.              368

Europa jeszcze nie odkryta.              413

Czarna Atlantyda.              441

Trzecie odkrycie Ameryki.              469

Tajemnice kraju Hotu-matuy.              500

Poznanie tajemnic.              546


 

 

 

 

 

 

 

 

Pamięci moich Rodziców,

Michaiła Awdiejewicza Kondratowa

i Tamary Dmitriewny Chodorowej

na znak solidarności z Narodem Polskim

poświęcam


Przedmowa do wydania polskiego.

W r. 1971 ukazało się w przekładzie polskim pierwsze wydanie moich Zaginionych cywilizacji. Wydanie piąte różni się od poprzednich w sposób zasadniczy.

W oryginale Zaginione cywilizacje powstały przed piętnastoma laty Jest oczywiste, że w tym czasie dokonano nowych odkryć archeologicznych, pogłębiono wiedzę o dawnych językach Wyniki tych odkryć znalazły swoje miejsce w wydaniu obecnym. Uznałem za konieczne powiększyć objętość książki, poświęcić oddzielne rozdziały takim cywilizacjom, jak minojska, hetycka, etruska. Znacznemu poszerzeniu uległy rozdziały omawiające pisma starożytne, a zwłaszcza najbardziej zagadkowy tekst naszej planety - dysk zapisany hieroglifami, znaleziony w Phaistos na Krecie.

Mam nadzieję, że rozszerzone i na nowo opracowane wydanie mojej książki spotka się w Polsce z takim samym ciepłym przyjęciem, jak wariant poprzedni.

Aleksander Kondratow

Leningrad, 28.01.1980


Odkrycie nowych światów.

«ZIEMIA MA KSZTAŁT KUFRA...»

Ziemia ma kształt kufra...” - z powagą twierdził Kosmas Indikopleustes (tj. Pływający do Indii). Określił on ląd jako prostokąt podzielony dokładnie na trzy części: Europę, Azję i Afrykę. Prostokąt ten otaczają wody Oceanu Świata, za którym istnieje jeszcze jedna ziemia, tylko mniejsza. Na niej znajduje się Raj, z którego płyną pod oceanem, na naszą grzeszną wielką ziemię, cztery duże rzeki: Nil, Eufrat, Tygrys i Ganges. Ziemię otaczają kryształowe mury, na których spoczywa niebo podobne do przykrywającego wieka. Na noc słońce zachodzi za górę leżącą na dalekiej północy ziemi.

Kosmas Indikopleustes, kupiec bizantyjski, był w Turcji, Egipcie, a może i na Cejlonie. Wierzył jednak nie swoim oczom, ale Biblii. Na przekór własnemu doświadczeniu usiłował dopasować to, co widział, do biblijnego opisu budowy wszechświata. Przez długie lata dzieło Kosmasa[1] było źródłem wiedzy o świecie i zamieszkujących go ludach.

Czas jednak mijał, a z nim ulegały zmianom wyobrażenia o świecie.

Przez długi okres uboga Europa spoglądała zawistnie na bogaty arabski wschód, a kupcy Genui, Wenecji czy innych miast dawno ostrzyli sobie zęby na bogactwo i zyski przedsiębiorczych kupców arabskich, żydowskich, syryjskich czy tunezyjskich. Znalazł się powód do wyrównania rachunków. Pod panowaniem „nikczemnych muzułmanów” znajdowała się Jerozolima z Grobem Pańskim. Rozpoczyna się okres wypraw krzyżowych.

Na miejsce bredni o ludziach z uszami jak prześcieradła, o złotozębych rybach rosnących na drzewach i innych „cudach Wschodu” przychodzi prawdziwa wiedza.

Czas płynie. Rozszerzają się granice świata. Energiczni kupcy Wenecji i Genui odbywają dalekie i niebezpieczne podróże, przywożą do Europy wiadomości straszliwe i zadziwiające. Świat okazuje się wielki, rozciąga się tysiące kilometrów na wschód i południe od „centrum świata” - Jerozolimy[2]. Na bezkresnych przestrzeniach Azji Środkowej jest miejsce na niejedną „chrześcijańską” Europę.

 

KRWAWY BRZASK

Europa zrzuca okowy rozdrobnienia feudalnego. Królowie ograniczają wszechwładzę książąt i hrabiów, biskupów i opatów. Pomaga im w tym drobna szlachta i formująca się burżuazja.

Wkraczamy w czasy nowożytne.

Jedna za drugą wychodzą w morze karawele portugalskiego księcia Henryka o przydomku „Żeglarz”. Niebezpieczna i przerażająca jest droga na południe wzdłuż niegościnnych wybrzeży Afryki. Ogromnym sukcesem, i to dopiero po kilku próbach, stało się okrążenie osławionego przylądka Nie[3], uchodzącego według antycznej legendy za koniec świata. Kosztowne to były wyprawy, toteż książę nie cieszył się popularnością w Portugalii.

Ale oto przychodzi z dalekich brzegów Afryki wiadomość, która od razu zamknęła krytykom usta, a Henryka obdarzyła imieniem „nowego Aleksandra Macedońskiego”. „Martwa pustynia przeistacza się w okolice zaludnione” - głosiła po swym powrocie w r. 1441 wyprawa kapitana Nuño Tristão, a mieszkańcy Lizbony mieli nie lada sensację, oglądając czarnych niewolników z wełnistymi włosami, różniących się wyraźnie od ciemnoskórych Maurów. Zdarzenie to rozpoczyna haniebny okres handlu niewolnikami.

Po dwu latach Tristão przywozi nową partię niewolników, których sprzedaje w Lizbonie po wysokiej cenie. W następnym roku po zyskowny „żywy towar” wyrusza Lançarote, który otrzymał od Henryka Żeglarza licencję na handel w Afryce. W morze wychodzi sześć okrętów.

„Bóg, Pan nasz, nagradzający według zasług dobre uczynki, zapragnął, aby za trudy w Jego służbie otrzymali oni zadośćuczynienie i schwytali Murzynów, mężczyzn, kobiet i dzieci sto sześćdziesiąt pięć głów, nie licząc tych, którzy zmarli lub których zabito” - pisał kronikarz współczesny Henrykowi Żeglarzowi.

Wielu historyków Zachodu otoczyło imię księcia Henryka aureolą świętości. „Jego usta nie znały smaku wina i nigdy nie dotknęły ust kobiety. Nikomu z obrażających go nie zdarzyło się usłyszeć w odpowiedzi obelgi” - rozczulająco pisze na przykład historyk niemiecki Oskar Peschel. Oddajmy jednak głos kronikarzowi Azurarze:

„Ojcze Niebieski! Błagam Cię, nie daj łzom moim wzruszyć mego sumienia, albowiem każe mi płakać z żałości nad cierpieniem nie ich (Murzynów) religia, ale ich ludzka natura...

Jakież serce mogłoby być tak nieczułe, aby nie zostało poruszone uczuciem żalu na widok tych ludzi? Niektórzy, opuściwszy głowy, z oczyma pełnymi łez, spoglądali na siebie; inni jęczeli żałośnie, inni uderzali się po twarzy i tarzali po ziemi, ktoś tam zawodził, jak nakazuje obyczaj jego kraju podczas pogrzebu. I chociaż nie rozumieliśmy ich mowy, jej dźwięki wyrażały w pełni cały ich smutek. I żeby jeszcze bardziej pogłębić ich cierpienia, zjawili się ci, których zadaniem był rozdział jeńców; aby utworzyć pięć partii, zaczęli ich rozdzielać, przyszło do tego, że rozłączano ojców z synami, mężów z żonami, braci z siostrami. Nie zwracano uwagi ani na przyjaźń, ani na pokrewieństwo, każdy stawał tam, gdzie chciał los... kiedy już jeńców jakoś ustawiono, dzieci, widząc swych ojców w innej grupie, wyrywały się do nich wszelkimi siłami; matki obejmowały swoje dzieci i kładły się z nimi na ziemię, przyjmowały uderzenia nie bacząc na ból, byleby tylko ich nie oddać.”

Na to niebywałe widowisko przybyli mieszkańcy miasta i okolicznych wsi. Obecny był i książę Henryk ze swym dworem. Jeżeli jednak prosty lud ogarnęło na ten widok tak silne wzburzenie, „że kierujących rozdzielaniem (Murzynów) ogarnął przestrach”, ten wzór chrześcijanina i humanisty chłodno spoglądał z wierzchowca na nikczemny podział zdobyczy. I nie zwlekając pasował Lançarote’a na rycerza „nagradzając go szczodrze za wyjątkowe zasługi”. Tak pisze Azurara.

 

DROGA MORSKA DO INDII

Apetyt wzrasta w miarę jedzenia. Ekspedycja Lançarote’a liczyła sześć okrętów. W następnym roku wypływa do Afryki już dwadzieścia sześć - cała flotylla.

Coraz dalej i dalej na południe żeglują portugalskie okręty w poszukiwaniu złota i „czarnej kości słoniowej” - niewolników. Odkryto wybrzeże Gwinei, ujście Nigru i Kongo. W 1488 r. Bartolomeo Diaz dociera do Przylądka Dobrej Nadziei (Diaz nazwał go Przylądkiem Burz - Cabo Tormentoso - a dopiero Jan II zmienił nazwę na tę, jaką znamy dzisiaj, w nadziei odnalezienia poszukiwanej drogi do Indii) i widzi, że „brzeg tutaj zawraca na północny wschód w kierunku Etiopii, stwarzając wielką nadzieję na odkrycie Indii”.

Pragnienia tego Diaz nie zaspokoił. Wyczerpana załoga potrzebowała odpoczynku, zawrócono do kraju. Ale już dziesięć lat później trzy okręty pod flagą admiralską Vasco da Gamy odbijają od brzegów Portugalii z rozkazem dotarcia do Indii.

Okręty opływają Przylądek Dobrej Nadziei i płyną wzdłuż brzegu Afryki wschodniej, chwytają po drodze tubylców „natychmiast poddając ich torturze”, aby wskazali drogę do Indii.

Portugalczykom szczęście dopisało. W Malindi przybył na pokład najlepszy pilot nawigator tych czasów, Arab Achmed ibn Madżid. Pod jego sprawnym kierownictwem okręty Vasco da Gamy przybijają 20 maja 1498 r. do brzegów dalekich i przedziwnych Indii.

Odległy dotąd i nieosiągalny Wschód - tuż za burtą! Marzenie spełnione. Rozpoczyna się nowa krwawa karta zdobyczy kolonialnych, mordów, grabieży. „O, gdybym ja wiedział, co będzie później!” - wołał ibn Madżid. Nawet portugalski wicekról Indii przyznał, że Portugalczycy wkroczyli do Indii z mieczem w jednej ręce i krucyfiksem w drugiej. Potwierdza to historyk portugalski Alfons Raabe. „Pierwszych konkwistadorów Indii parła naprzód, jak się wydaje, żądza złota, która nieuchronnie pociąga za sobą żądzę krwi.” Czym mogły przeciwstawić się rozdrobnione na wrogie sobie księstewka Indie, mając za przeciwników zachłannych na zdobycz, okrutnych i fanatycznych Portugalczyków, dla których grabież była zjawiskiem normalnym, a zabójstwo „poganina” - dobrym uczynkiem?

Portugalia kieruje swoje okręty nie tylko do Indii, spogląda pożądliwym wzrokiem także i na inne kraje Wschodu. W 1507 roku flotylla pod dowództwem Alfonsa d’Albuquerque pojawia się w Zatoce Perskiej, rabuje i pali osiedla. Albuquerque poleca obcinać jeńcom nosy, mężczyznom oprócz tego prawe ręce, a kobietom - uszy. Portugalczykom udaje się wkrótce, z pomocą tajnych agentów, zawładnąć ważnym portem, Malakką, skąd wywożą około trzech i pół tony złota.

Hiszpanie przenikają na Archipelag Indonezyjski i znajdują drogę do Wysp Korzennych - Moluków. Gorączka złota pcha ich dalej - do brzegów Chin, Japonii, Nowej Gwinei, Australii, a za nimi postępuje śmierć i zniszczenie.

 

MEKSYK, JUKATAN, ANDY

W tym samym mniej więcej czasie w innym rejonie świata, w Ameryce, „w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa” i w imię „bóstwa-złota”, rozpoczyna się podobnie krwawa i okrutna rozprawa. Hiszpanie pojawili się w Nowym Świecie „z krzyżem w ręce i nienasyconą żądzą złota w sercu” - pisał świadek hiszpańskiego podboju Ameryki.

W pierwszych latach po odkryciu Ameryki żądza złota była zaspokojona w niewielkim stopniu. Zdobywcy trafiali początkowo tylko na ubogie plemiona indiańskie. Czy można było porównać bogactwo tego kraju z Indiami, grabionymi przez Portugalczyków? Wkrótce jednak zaspokojono tę „nienasyconą żądzę złota”. Hiszpanie dowiadują się o bogatych państwach Majów i Azteków. W lutym 1519 r. uzbrojony oddział z Hernando Cortezem na czele wyprawia się w celu zawładnięcia bogactwami Indian pod hasłem: „Bogu, królowi, sobie i swoim przyjaciołom.”

Hiszpanie lądują na Półwyspie Jukatańskim. Dzięki broni palnej i koniom (Indianie uważali jeźdźców za coś nadprzyrodzonego, a rumaka i jeźdźca za jedną istotę) zwyciężają. Oddział Corteza kieruje się w głąb Meksyku, w kierunku stolicy państwa Azteków - Tenochtitlanu (obecnie miasto Meksyk). U bram miasta uzbrojonych przybyszów powitał władca Azteków Montezuma. „Nie wiedzieliśmy, co powiedzieć, nie wierzyliśmy własnym oczom. Po jednej stronie na lądzie, rząd dużych miast, po drugiej - rząd innych, a jezioro pełne kanu... oto leżało przed nami wielkie miasto Meksyk, a nas - nas było mniej niż czterystu!” - pisał Bernal Diaz.

Wkrótce Montezuma zostaje uwięziony jako zakładnik, a w jego imieniu krajem rządzą Hiszpanie. Nakładają daniny, żądają złota i drogocennych kamieni. Wybucha powstanie. Montezuma próbuje powstrzymać powstańców, ale zostaje śmiertelnie ranny. „Milcz, niegodziwcze, babo urodzona, by tkać i prząść, te psy trzymają ciebie w niewoli, ty tchórzu!” - wołają z tłumu; nadlatują kamienie i strzały. Umierając, Montezuma odmawia przyjęcia chrześcijaństwa.

Hiszpanie wycofują się z Tenochtitlanu tracąc wszystkie działa, prawie całą broń palną i konie. Klęska ich byłaby zupełna, gdyby nie pomoc... Indian. Aztekowie byli znienawidzeni przez podbite plemiona, dla których Hiszpanie stali się sojusznikami przeciwko uciskowi państwa Montezumy. Cortez otrzymuje dziesięć tysięcy wojowników, z którymi atakuje Tenochtitlan. Rosną siły Hiszpanów i ich sprzymierzeńców. Stolica Azteków zostaje odcięta od reszty świata. W mieście panuje głód, a gdy jeszcze Hiszpanie niszczą system rur doprowadzających wodę - pragnienie. Ale opór trwa. Kiedy Hiszpanie zajęli ostatnią dzielnicę miasta, ujrzeli, że „była ona przepełniona trupami leżącymi wszędzie: w domach, kanałach, na brzegu jeziora; miejscami było ich tak wiele, że leżały jeden na drugim jak polana drzew... Polegli prawie wszyscy dorośli mężczyźni, nie tylko z miasta, ale i okolic”.

Po zajęciu państwa Azteków Hiszpanie wdzierają się na teren państwa Majów. Szczując na siebie różne wrogie sobie miasta i plemiona, towarzysz Corteza, Pedro de Alvarado, zdobywa tereny dzisiejszej Gwatemali, Hondurasu, Nikaragui. Francisco de Montejo wdziera się w głąb Jukatanu, trzeba było jednak dwóch dziesięcioleci, by udało się złamać opór Majów. Na uroczystym auto-da-fe ojciec Diego de Landa spalił ostatnie ocalałe z grabieży pomniki kultury Majów: rzeźby, inkrustowane naczynia i pisane hieroglifami rękopisy. Bogactwa Meksyku, świątynie i pałace, pełne złota i kosztowności, przyciągały coraz to nowych chętnych, żądnych łupu. Ximenes de Quesada zdobywa kraj Chibcha-Muysca (dzisiejsza Kolumbia), rabuje indiańskie grobowce, w których znajduje więcej złota niż w jakimkolwiek kraju Ameryki. Francisco Pizarro, były świniopas, a później wicekról Peru, wykorzystuje pałacowe konflikty, podbija imperium Inków. Podobnie jak w Meksyku ma miejsce rabunek, a powstania Indian są krwawo tłumione. W połowie XVI w. władza Hiszpanii rozciąga się na ogromnym terytorium - od północnej części Meksyku i Florydy po południową część kontynentu amerykańskiego.

Hiszpanie wytępili około piętnastu milionów Indian. Afrykę kosztował handel Murzynami sto milionów ludzi. Ta ponura działalność była dziełem nie tylko Hiszpanii i Portugalii, do nich przyłączyły się i inne rządy szukające kolonii zamorskich: Holandia, Francja, Anglia.

Płyną lata. Holandia, później Anglia przejmują berło „władczyni mórz”. Odpada z konkurencji Hiszpania i Portugalia. Rząd brytyjski rozszerza kolonialne posiadłości - znów leje się krew. Malaje i Nowa Zelandia, Australia i Kanada, Południowa Afryka, Indie... Kulą i wódką, siłą i kłamstwem angielski kapitalizm toruje sobie drogę do przewodzenia światu. Giną samoistne kultury Indian Ameryki Północnej, mieszkańców wysp Oceanii, kontynentu afrykańskiego. Stare gwinejskie miasto Benin zostaje barbarzyńsko zbombardowane i rozgrabione. W nierównej walce pada państwo Zulusów. Po długich wojnach Maorysom zostaje tylko skąpy skrawek kraju, który kiedyś należał do nich w całości - Nowej Zelandii. Doszczętnie wyniszczono ludność Tasmanii, katastrofalnie wymierają autochtoni kontynentu australijskiego.

Tego, co ominęła grabież państwowa, nie ominęła grabież prywatnie dokonywana przez piratów, handlarzy niewolników, poszukiwaczy złota i innych awanturników. Na mniejszą skalę, natomiast z większą dokładnością, kontynuują ponure dzieło rozpoczęte przez Portugalczyków. W r. 1862 peruwiańscy handlarze niewolników porywają większą część mieszkańców Wyspy Wielkanocnej, wymierzając tym samym śmiertelny cios samoistnej kulturze wyspy. Misjonarze dokonują reszty. Kto nie zginął od kuli, ginął od innych „zdobyczy cywilizacji” - epidemii, pijaństwa, chorób wenerycznych. Zaginęły dawne religie, stare tradycje - chrześcijaństwo było niezrozumiałe, moralność „białego człowieka” - moralnością bandyty. Pył zapomnienia przysypuje dawne kultury, dawne życie...

„Kultura europejska jedyna w świecie.” „Tylko chrześcijaństwo oświeciło nieszczęsnych dzikusów.” „Europa wydobyła nędznych i biednych pogan z wiecznego mroku i ciemnoty.” „Historia świata - to historia Europy.”

Od podobnej frazeologii pęczniały podręczniki, pod takimi hasłami niszczono nie tylko „pogańskie idole” i „diabelskie napisy”, ale też kulturalną odrębność i niezawisłość polityczną całych narodów.

 

ODKRYCIE NOWYCH ŚWIATÓW

Zanim jeszcze nastąpił zmierzch kolonializmu, w świadomości ludzi krok za krokiem ujawniała się wielka prawda: chrześcijaństwo nie jest „jedynie prawdziwą” religią, a Europa „kolebką kultury”, lecz zaledwie maleńką wysepką w archipelagu cywilizacji. Nowi Kolumbowie - archeolodzy, historycy, lingwiści, ponownie odkryli Amerykę i Afrykę, Azję i Oceanię.

Archeologiczne znaleziska nowych światów zaczęły się w okresie wielkich odkryć geograficznych. Odrodzenie budzi zainteresowanie zabytkami starożytności, co prawda tylko antykiem, hołdują temu poeci i książęta, dyplomaci, a nawet Ojcowie Kościoła - kardynałowie i papieże. Natomiast zupełnie nie znaną księgą dla ludzi Renesansu pozostaje historia ludów pierwotnych, jak również historia innych pozaeuropejskich cywilizacji. Jednak już w XVII w. pojawiają się w sferze zainteresowań miłośników starożytności cenne znaleziska kultury egipskiej, perskiej, etruskiej. Wyprawa Napoleona do Egiptu, odczytanie przez genialnego Champolliona hieroglifów, odkrycie wspaniałych pomników kultury w dolinie Nilu - wszystko to prowadzi do powstania nowej dyscypliny naukowej - egiptologii. Podstawę tej nauki stanowi dwunastotomowa praca Lepsiusa, uczonego niemieckiego, Pomniki z Egiptu i Etiopii[4] ilustrowana dziewięciuset tablicami.

Mniej więcej w tym samym czasie powstaje następna nauka zajmująca się nie znanym Europejczykom światem starożytnego Międzyrzecza. Dotychczasowe źródła mówiące o potężnej niegdyś Niniwie, stolicy Asyrii, i „matce miast”, Babilonie, to Biblia, dzieła Herodota i Berosa, kapłana chaldejskiego. Źródła te uchodziły za niezbyt pewne, gdyż „wiele głupstw paple Herodot i inni pisarze ozdabiając swoje wiadomości zmyśleniem, jak gdyby jakimś motywem muzycznym, rytmem czy przyprawą” - pisał Strabon. W XIX wieku „zmyślenie” stało się prawdą: ruiny Niniwy i Babilonu, miast, o których mówi Biblia, zostały odkryte przez archeologów. Po pewnym czasie odkopano na terenie Międzyrzecza miasta jeszcze starsze oraz pisma dawniejsze niż święte księgi Żydów.

Dodać można, że i historia Europy zaczęła się wcześniej niż podaje to biblijna data stworzenia świata. Henryk Schliemann, kupiec-milioner i archeolog-amator, odkrywa nie znany dotąd świat Grecji przedhomeryckiej, kulturę egejską, praźródło kultury antycznej.

Badania rozpoczęte przez Schliemanna kontynuuje Artur Evans. Odkopuje na Krecie legendarny pałac w Knossos oraz inne zabytki kultury, która, jak mówi Evans, „jest zjawiskiem wyjątkowym - nie ma nic z Grecji, nic z Rzymu”.

Łopata archeologa zanurza się coraz bardziej w głąb wieków. Człowiek zamieszkiwał Europę pięć, dziesięć i sto tysięcy lat temu. Dalecy prapradziadowie człowieka zamieszkiwali Azję milion lat przed naszą erą, a Afrykę - ponad półtora miliona.

A znów archeologowie pracujący na kontynencie amerykańskim odkrywają, że ruiny miast zburzonych przez Hiszpanów stoją na gruzach miast jeszcze starszych, zbudowanych setki lat przed Kolumbem; te z kolei są spadkobiercami jeszcze dawniejszych kultur. W Indiach i na Jawie, w Kambodży i w Tybecie znaleziono wspaniałe gmachy i świątynie, zadziwiające rzeźby i malarstwo. Współzawodniczą z nimi zabytki sztuki i architektury odkryte w Afryce - monumentalne budowle Zimbabwe w Afryce Południowej i zadziwiające rzeźby z brązu na Wybrzeżu Gwinejskim.

Zagadkowe posągi zagubionej na Oceanie Spokojnym Wyspy Wielkanocnej i nie mniej tajemnicze kamienne monolity Stonehenge w Anglii; cyklopia „Brama słońca” w górach Ameryki Południowej i kilometrowej długości wstęga wspaniałych rzeźb jawajskiej świątyni. Taras świątyni Baalbek w Libanie, zbudowany z kamienia o wadze 500 ton i 20 m długości, kilkutonowe głowy kamienne znalezione w Meksyku, ocalałe cudem od ognia inkwizycji rękopisy Majów i tajemniczy dysk z napisem w kształcie spirali, odnaleziony na Krecie; rękopisy znad Morza Martwego opowiadające o „Mistrzu Sprawiedliwym”, a sporządzone przed narodzeniem Chrystusa i wieloręcy bogowie i demony Indii o licznych twarzach; bogowie-zwierzęta Starego Egiptu i zagadkowy Quetzalcoatl, „Pierzasty wąż”, któremu hołd składali dawni Meksykanie...

Przeszłość Europy to tylko mały wycinek historii świata; Chrystus jest zaledwie jednym z przedstawicieli w niezliczonym poczcie bogów - prawdy te stały się oczywiste natychmiast po pierwszych sukcesach archeologii.

Któż stworzył te cywilizacje, czyja ręka wyciosała z kamienia imponujące świątynie i pałace, posągi i płaskorzeźby? Być może pochodzenie ich związane jest z jednym ośrodkiem? Myśl taka mimo woli zrodziła się u pierwszych Kolumbów i Koperników zaginionych kultur. I chyba najtrafniej wyraził ją Walery Briusow, poeta, znawca języków i historii starożytnej:

„U podwalin wszystkich najstarszych kultur należy szukać jakiegoś jednego wpływu, który może w sposób prawdopodobny wyjaśnić zachodzące między nimi znamienne podobieństwa. Poza wczesną starożytnością należy szukać niewiadomej X, nie znanego jeszcze nauce świata kultury, który jako pierwszy dał impuls rozwojowi wszystkich znanych nam cywilizacji. Egipcjanie, Babilończycy, Hellenowie, narody Egei, Rzymianie byli naszymi mistrzami, nauczycielami naszej współczesnej cywilizacji. Któż zatem był ich nauczycielem? Komu przyznać możemy zaszczytne imię nauczyciela nauczycieli? Tradycja wskazuje na Atlantydę.”

Atlantyda... Zatopiony kontynent o wysokiej kulturze, zagadka, która od setek lat pobudza wyobraźnię romantyków i wywołuje ironiczny uśmiech sceptyków, daje strawę rozmyślaniom filozofów i natchnienie pisarzom i poetom, przyciąga uwagę poważnych badaczy i „uzbraja” posłanników mistycznych sekt w rodzaju „Zakonu Rosenkreuzerów”[5] czy „Stowarzyszenia Teozoficznego”, rodzi wiele książek i artykułów, w których zwolennicy istnienia Atlantydy - atlantolodzy - próbują zrekonstruować tę kulturę, życie, sztukę, wierzenia, religię mieszkańców zatopionego kraju. Ukazują się również recenzje krytyczne, odrzucające hipotezy atlantologów o istnieniu Atlantydów, jak również ich wysokiej kultury.

Do grona atlantologów należeli i należą uczeni, zwykli amatorzy-entuzjaści, artyści-pisarze, malarze, kompozytorzy, poeci: minister oświaty z czasów Mikołaja I, znawca starożytności, Abraham Norow i znakomity poeta XX w. Walery Briusow; jeden z pierwszych badaczy kultur przedkolumbowej Ameryki, opat Brasseur de Bourbourg i autor powieści fantastycznych Jules Verne; uczony-encyklopedysta jezuita Athanasius Kircher i etnograf-afrykanista Leo Frobenius; oceanograf Rene Malaise i pisarz Artur Conan-Doyle; humanista włoski Girolamo Fracastoro, szkocki etnograf Lewis Spence, radziecki poeta Mikołaj Zabołocki i okultysta Scott Elliot; znany archeolog-historyk B. Bogajewski, założycielka „Towarzystwa Teozoficznego” H. Bławatska i koryfeusz radzieckiej geologii akademik W. Obruczew... - to tylko niektórzy z atlantologów, których poglądy oczywiście są różne, z wyjątkiem jednego - stwierdzenia istnienia Atlantydy.

Według słów samych atlantologów historia poszukiwań zatopionego kontynentu powinna być czytana jak zapierająca dech powieść sensacyjna z jej odkryciami, fałszywymi wnioskami, nieoczekiwanymi znaleziskami i rozczarowaniem. Na temat Atlantydy napisano już całą masę książek... Wszystkie one w istocie swej nawiązują do jedynego praźródła - historii, o której mówił przed około dwoma i pół tysiącem lat w swoich Dialogach Arystokles znany nam jako Platon.


W poszukiwaniu Atlantydy.

DIALOG TIMAIOS

Kritias z dialogu Platona Timaios opowiedział zadziwiającą historię... „...Posłuchaj, Sokratesie. Opowieść bardzo dziwna, ale ze wszech miar prawdziwa. Opowiadał ją kiedyś Solon, najmądrzejszy spośród siedmiu mędrców... Jest - powiada - w Egipcie, w delcie, którą opływa rozszczepiony u góry strumień Nilu, powiat, zwany Saityckim. W tym powiecie największym miastem jest Sais... Solon mówił, że gdy tam przyjechał, bardzo go tam zaczęto szanować. Dość, że zaczął się rozpytywać o dawne czasy tych kapłanów, którzy najwięcej byli z tym obznajomieni, bo sam nic o tym po prostu nie wiedział i nie znalazł żadnego innego Hellena, który by o tym wiedział cokolwiek...”

„...Na to jeden bardzo stary kapłan powiedział: - Oj, Solonie, Solonie!... Nie wiecie, że w waszej ziemi mieszkał najpiękniejszy i najlepszy rodzaj ludzi, od którego pochodzisz i ty, i całe wasze dzisiejsze państwo... Istniało swojego czasu, Solonie, przed największym potopem państwo, które dziś jest państwem ateńskim, wielka potęga militarna, i w ogóle prawa miało znakomite...” „...Pisma nasze mówią, jak wielką niegdyś państwo wasze złamało potęgę, która gwałtem i przemocą szła na całą Europę i Azję. Szła z zewnątrz, z Morza Atlantyckiego. Wtedy to morze tam było dostępne dla okrętów. Bo miało wyspę przed wejściem, które wy nazywacie «Słupami Heraklesa». Wyspa była większa od Libii i od Azji razem wziętych. Ci, którzy wtedy podróżowali, mieli z niej przejście do innych wysp. A z wysp była droga do całego lądu, leżącego naprzeciw, który ogranicza tamto prawdziwe morze... Otóż na tej wyspie, na Atlantydzie, powstało wielkie i podziwu godne mocarstwo pod rządami królów, władające nad całą wyspą i nad wieloma innymi wyspami i częściami lądu stałego. Oprócz tego, po tej stronie, tutaj oni panowali nad Libią aż do granic Egiptu i nad Europą aż po Tyrrenię. Więc ta cała potęga zjednoczona próbowała raz jednym uderzeniem ujarzmić wasz i nasz kraj i całą okolicę Morza Śródziemnego. Wtedy to, Solonie, objawiła się wszystkim ludziom potęga waszego państwa: jego dzielność i siła. Wasze państwo stanęło na czele wszystkich, zachowało równowagę ducha, rozwinęło sztuki wojenne i już to na czele Hellady, już też odosobnione, bo inni je opuścili z konieczności, w skrajne niebezpieczeństwo popadło, jednak pokonało najeźdźców i wzniosło pomnik zwycięstwa; nie pozwoliło ujarzmić tych, którzy jeszcze nie byli ujarzmieni, i nam wszystkim, którzy zamieszkujemy po tej stronie Słupów Heraklesa, zachowało wolność, nie zazdroszcząc jej nikomu. Później przyszły straszne trzęsienia ziemi i potopy i nadszedł jeden dzień i jedna noc okropna - wtedy całe wasze wojsko zapadło się pod ziemię, a wyspa Atlantyda tak samo zanurzyła się pod powierzchnią morza i zniknęła...”[6]

 

DIALOG ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin