McWilliams Judith - Wszystko jest możliwe.pdf

(669 KB) Pobierz
JUDITH McWILLIAMS
Wszystko
jest możliwe
1
PROLOG
- Posłuchaj, Millicent...
- Nie zaczynaj z tym swoim „posłuchaj, Millicent!
- Ależ,Millicent...
- Nie! - Kosmyki złotych włosów Millicent opadły na jej
bladą twarz, kiedy potrząsnęła głową. - Wysłuchuję twoich
wykrętów od stu pięćdziesięciu lat i mam już tego naprawdę
dosyć.
- Mylisz się, skarbie - zaczął Jonas
łagodnym
głosem.
- To ja umarłem jakieś sto pięćdziesiąt lat temu, a ty nie
żyjesz
dopiero od pięćdziesięciu,
- Osiemdziesięciu - poprawiła go natychmiast. - Minęło
osiemdziesiąt jeden lat, cztery miesiące i siedemnaście dni.
Co przez cały ten czas zrobiłeś,
żeby
zasłużyć na niebo? Nie
kiwnąłeś nawet palcem! A wystarczyłby jeden dobry uczy-
nek.
- W swoim czasie zrobiłem mnóstwo dobrych uczynków
- mruknął Jonas.
- Doprawdy! Gdybyś zrobił za
życia
mnóstwo dobrych
uczynków, nie znalazłbyś się w tak pożałowania godnej sytu-
acji po
śmierci!
- Daj spokój, nie mam nic przeciwko dobrym
Nie spodobał mi się ton, jakim ten stary
świętoszko
próbował mi rozkazywać!
- Jonasie Middlebury - syknęła Millicent -pohamuj swój
a
d
-
n
a
c
s
janessa+anula
s
u
lo
2
język! Mówisz o aniele, z którym nie masz prawa nawet się
porównywać.
- Zrobię ten dobry uczynek, ale we właściwym czasie
- Jonas ciągnął uparcie. -
Żaden
gryzipiórek nie będzie mnie
zmuszał...
- Kiedy? - spytała twardo Millicent.
- Kiedy: co?
- Kiedy masz zamiar zrobić swój dobry uczynek i dostać
się do nieba? Jeśli będziesz zmierzał tam w takim tempie, jak
dotąd, prędzej doczekam się sądu ostatecznego!
- Posłuchaj, skarbie, ty pewnie nie wiesz, jak podle czuje
się mężczyzna, któremu wciąż mówią, co ma robić.
- Wiem,
że
wciąż jestem samotna. -Wargi Millicent drża-
ły
leciutko, a bladoniebieskie wielkie oczy zaszły
łzami.
-
Wiem,
że
przez twoje samolubstwo nie miałam rodziny ani
dzieci.
- Moje samolubstwo! - Czarna gęsta broda Jonasa zjeżyła
się gwałtownie. - I to oczywiście moja wina,
że
utonąłem
w czasie polowania na wieloryby - starając się zapewnić ci
byt w jedyny sposób, w jaki umiałem?
- Gdybyś nie był pijany, nie wypadłbyś za burtę na pełnym
morzu. A gdybyś nie wpadł do wody, to biedny Elias Simpson
nie musiałby cię ratować i nie utopiłby się razem z tobą.
- Nie prosiłem tego głupca,
żeby
za mną skakał - burknął
Jonas. - Elias zawsze wtykał nos tam, gdzie nie trzeba. Zrobił
to po tylko to,
żeby
mieć mnie potem w garści.
- Ciekawe, nic mi o tym nie wiadomo, wiem natomiast
na pewno,
że
Elias dostał się do nieba w tej samej chwili,
w której umarł, a ty dalej miotasz się jak w potrzasku między
niebem a ziemią. A może być jeszcze gorzej - dodała złowie-
szczo.
a
d
-
n
a
c
s
janessa+anula
s
u
lo
3
- Nie obiło mi się o uszy,
żeby
chcieli mnie wysłać do
żyjących
-
odparł gniewnie.
Wpatrującą się w czarne oczy, ukochanego Millicent ogar-
niał na przemian gniew i czułość. Jonas wykręcał się przez
osiemdziesiąt jeden lat i gdyby nie przyparła go do muru,
robiłby to pewnie przez następne osiemdziesiąt jeden.
A gdyby odmówił... Paniczny strach
ścisnął
ją za gardło.
Wtedy straciłaby go na dobre. Skończyłyby się nawet te krót-
kie spotkania. Wstrzymała oddech. Czuła,
że
musi zaryzyko-
wać. Nie mogła przecież znosić w nieskończoność takiej sy-
tuacji. Jonąs był równie daleki od tego,
żeby
zaliczyć swój
dobry uczynek, jak sto pięćdziesiąt lat temu, kiedy umarł.
Potrzebował od niej specjalnego dopingu.
- Czy ty mnie kochasz? - zapytała po chwili milczenia.
Jonas zarumienił się i nerwowym ruchem zaczął popra-
wiać kołnierzyk zmiętej białej koszuli.
- Przecież chciałem się z tobą ożenić.
- Tak, ale utopiłeś się i nic z tego nie wyszło. A teraz nie
możesz się zdobyć na jeden dobry uczynek, chociaż wiesz,
że
od niego zależy, czy będziemy razem. Wiesz, co ja o tym
myślę?
- Lepiej nie myśl. Jak
świat światem,
nic dobrego nie
wynikało z kobiecego myślenia. To sprzeczne z naturą.
- Myślę,
że
wcale mnie nie kochasz. - Głos Millicent
załamał się w połowie zdania. - Myślę,
że
przyzwyczaiłeś się
do mnie jak do starego ubrania. Bardzo starego.
- Millie, wiesz,
że
to nieprawda! - wybuchnął przerażony
jej oskarżeniem. - Dobrze wiesz...
- Co wiem?
- A niech to diabli, kocham cię! Ale co ci przyjdzie z mo-
ich wyznań? Liczą się czyny, a nie słowa.
a
d
-
n
a
c
s
janessa+anula
s
u
lo
4
- Właśnie! - potwierdziła
żarliwie.
- To przez twoją nie-
chęć do czynów nie możemy być razem.
- Mówiłem ci, Millie,
że
nie o to chodzi. Nie spodobało
mi się po prostu,
że
wpuścili Eliasa, tego natrętnego dobro-
czyńcę, prosto do nieba, a na mnie nie zostawili suchej nitki.
- Jeżeli nie zmienili zdania przez sto pięćdziesiąt lat, nie
masz na co liczyć. Nie zmienią go nigdy. Uwierz mi, Jonasie,
że
albo zrobisz ten dobry uczynek i dostaniesz się do nieba,
albo...
- Albo co? - spytał ze złością.
Wargi Millicent znowu zaczęły drżeć, a po aksamitnych
policzkach potoczyły się
łzy.
- Albo będę musiała spojrzeć prawdzie w oczy... Pogo-
dzić się,
że
nie jestem dla ciebie warta aż takiego poświęcenia
- wykrztusiła zdławionym głosem.
- Millie, nie mów tak!
- Powinnam była to powiedzieć dawno temu - szepnęła.
Jonas wpatrywał się w nią długo przerażonym wzrokiem,
zanim wydukał:
- No dobrze. Zrobię to, ale tylko dlatego,
że
tak bardzo ci
na tym zależy.
- Nie! - krzyknęła radośnie, rzucając się Jonasowi w ra-
miona. - Nie pożałujesz tego, zobaczysz!
- Dobrze już, dobrze. - Ostrożnie, bez wyraźnego en-
tuzjazmu, poklepał Millicent po ramieniu, nie wykonując
jednak najmniejszego wysiłku,
żeby
uwolnić się z jej objęć.
- Po co wypadłem za burtę? Od tego zaczęła się cała ta
awantura.
Ku rozczarowaniu Jonasa, Millicent podniosła się gwał-
townie, zbliżyła do skraju chmury i spojrzała w dół, na wy-
brzeże New Hampshire.
a
d
-
n
a
c
s
janessa+anula
s
u
lo
Zgłoś jeśli naruszono regulamin