Zagajewski Adam - Lekka przesada (2021).pdf

(1924 KB) Pobierz
lekka przesada
ADAM
ZAGAJEWSKI
LEKKA PRZESADA
BIBLIOTEKA NARODOWA
1
Projekt okładki: Artur Wandzel
ISBN 978-83-8259-034-0 (mobi)
ISBN 978-83-8259-035-7 (epub)
ISBN 978-83-8259-036-4 (pdf)
Biblioteka Narodowa
al. Niepodległości 213
02-086 Warszawa
www.bn.org.pl
Sfinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu
w ramach programu wieloletniego Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa. Priorytet 4.
I tak wszystkiego nie opowiem. Przecież nic się nie dzieje. Jestem zresztą
przedstawicielem wschodnioeuropejskiej szkoły dyskrecji; my nie mówimy
o rozwodach, nie przyznajemy się do depresji. Zycie toczy się spokojnie, do-
okoła, za oknem szary i wyjątkowo ciepły grudzień. Kilka koncertów. W klu-
bie adwokatów wystąpiła zdolna młoda śpiewaczka. Wczoraj natomiast
odbył się bardzo piękny koncert muzyki Dymitra Szostakowicza (grano
też dedykowany mu kwartet smyczkowy jego biografa, Krzysztofa Meyera,
Au-delà d’une absence) –
wśród innych utworów znajdowała się
Suita wo-
kalno-instrumentalna na sopran, skrzypce, wiolonczelę i fortepian
op. 127 –
do wierszy Aleksandra Błoka, której jeszcze nie znałem. Wykonawcami
byli studenci Akademii Muzycznej, pełni entuzjazmu, świetni technicznie.
Ostatni utwór, właśnie ta suita, wywarł na mnie i na M. ogromne wrażenie.
Ponieważ koncert nawiązywał do setnej rocznicy urodzin kompozytora,
miał więc pewien plus, pewien naddatek, studenci zapalili na estradzie
świece i zostawili tylko kilka reflektorów punktowych. Wydawało się też,
że osiągnęli stopień koncentracji zupełnie wyjątkowy. Często tak się prze-
żywa muzykę, gdy się słucha bardzo młodych wykonawców, jeszcze nie
zepsutych przez rutynę i karierę, młodych muzyków grających z radością,
całym ciałem, całą duszą.
Uczucie radości prawie za każdym razem, gdy jestem na rynku kra-
kowskim. Niezależnie od pory roku i od pory dnia podziwiam majestat
tego miejsca, przedziwne kubistyczne spiętrzenie budynków, połączenie
symetrii i asymetrii, włoskiej lekkości Sukiennic i gotyckiej powagi kościoła
Mariackiego, tak jakby to były gigantyczne klocki.
W piśmie „Poetry” czytam o Gottfriedzie Bennie. Jednocześnie war-
szawska „Literatura na Świecie” zamieszcza duży wybór wierszy, listów
i szkiców Benna – w grubym numerze poświęconym jemu i Brechtowi.
Obaj zmarli w roku 1956 i żelazne prawo jubileuszu zestawiło ich w 50 lat
po śmierci – dwu poetów, których poza tym absolutnie nic nie łączyło. Benn
BIBLIOTEKA NARODOWA
1
lekka przesada
bardzo wcześnie już naigrawał się z przenoszenia teorii marksistowskiej
do literatury; w literackim, lewicowym Berlinie w latach przed przejęciem
władzy przez Hitlera był osamotniony w swej drwiącej postawie, niezłomny
esteta wśród doktrynerskich ulepszaczy ludzkości… Co jakiś czas wracam
do wierszy Benna i prawie zawsze elektryzują mnie
(„Jena vor uns im lie-
blichen Tale…”),
podobnie jak niektóre fragmenty jego szkiców i prawie
wszystkie listy do pana Oelze, kupca z Bremy. Te listy są nonszalanckie, nie-
kiedy lekko cyniczne, czasem błyśnie w nich moment czystej poezji. Benn,
drobnomieszczanin doskonały, prowadzący skromne życie rzemieślnika
(chociaż, jak wiadomo, był lekarzem, dermatologiem, ale nigdy modnym,
nigdy też nie zarabiał wiele) upodobał sobie w Oelzem – którego ideali-
zował, upiększał, przyznając mu zapewne wyższą jeszcze rangę społeczną
niż naprawdę mu przysługiwała – odbiorcę własnych myśli, prowokacji,
spostrzeżeń i projektów.
Czytam opasłą biografię Roberta Musila autorstwa Karla Corino. Musil,
autor
Niepokojów wychowanka Torlessa
i
Człowieka bez właściwości,
napisał
bardzo piękne przemówienie po śmierci Rilkego – był jednym z tych, którzy
wcześnie rozpoznali wielkość poety. W tej samej książce znalazłem opis
tragikomicznego występu Musila na Kongresie Obrony Kultury w Paryżu
w czerwcu 1935 roku. Nie wiedział wcale, że kongres zorganizowany został
przez komunistów i wolno było na nim krytykować tylko system hitlerow-
ski, ale już nie Związek Sowiecki. Musil natomiast bronił indywidualizmu
artysty i przestrzegał przed nadciągającym w różnych krajach Europy ko-
lektywizmem. Zaznaczył też, że między kulturą i polityką nie ma żadnego
związku; chodziło o to, że w samej egzystencji kultury jest coś delikatnego,
kapryśnego, nieprzewidywalnego, i nawet przyzwoity system polityczny nie
potrafi automatycznie wyprodukować wielkiej sztuki. Został wygwizdany
przez część uczestników owego sławnego kongresu, którzy oczekiwali wy-
powiedzi propagandowych, a nie przemyślanych, obiektywnych rozważań.
Corino pisze też dużo o biedzie, w jakiej żył Musil, o tym, że rozważał nawet
w latach trzydziestych możliwość samobójstwa, w momentach, gdy nie
widział żadnej perspektywy ekonomicznej dla siebie i dla żony. Atakowali
go i naziści i komuniści – już sam tytuł wielkiej powieści Musila,
Człowiek
bez właściwości,
musiał irytować i jednych, i drugich. Oni przecież pracowali
nad tym, żeby stworzyć nowy typ człowieka, o bardzo jasno zdefiniowanych
BIBLIOTEKA NARODOWA
2
lekka przesada
właściwościach. Dla jednych i drugich był „przedstawicielem odchodzącej
burżuazyjnej epoki”. (Pomyśleć, że ta burżuazyjna epoka wcale nie odeszła –
a może raczej odeszła, a potem wróciła do nas). A Musil spędził ostatnie lata
życia na wygnaniu w Szwajcarii, gdzie żył jeszcze skromniej niż poprzednio,
w biedzie i izolacji. Ważną postacią był dla niego Tomasz Mann, wobec
którego Musil odczuwał miłość-nienawiść,
Hassliebe,
jak mówią Niemcy.
Mannowi wszystko się udawało, nawet emigracja nie była dla niego kata-
strofą. Zdarzało się, jak to relacjonowali znajomi Musila, że pisarz, słysząc
wymienione przez rozmówcę nazwisko „Mann”, zaczynał drżeć nerwowo.
Doskonałe określenie Musila
Czarodziejskiej góry:
ta powieść jest jak „żo-
łądek rekina”. Musil miał na myśli to, że w wielkiej powieści Manna zna-
leźć można niestrawione fragmenty rzeczywiście istniejących europejskich
systemów myślowych, poglądów, etc. Natomiast
Człowiek bez właściwości
stosuje zupełnie inną zasadę: tutaj wszystkie odniesienia do rzeczywistości
politycznej i filozoficznej mają charakter pośredni, mistyczny, aluzyjny.
Musila intrygował
der Möglichkeitssinn,
zmysł możliwości, a więc to, co się
zdarza tylko w trybie warunkowym. Pytanie tylko, czy jednak – pod tym
względem – Mann nie miał racji, wrzucając do
Czarodziejskiej góry
grube
porcje prawdziwych idei.
Boże Narodzenie to w Polsce święto najgłębiej, najkonsekwentniej rodzin-
ne. Wszyscy celebrują je w domu. Wigilia jest najważniejszym momentem.
Domy i mieszkania zamieniają się w twierdze rodzinnego egoizmu, rodzin-
nej miłości, jeśli chcecie. Ludzie samotni muszą wtedy przeżywać tortury,
jeśli nie zostaną zaproszeni przez którąś z rodzin…
Na restauracje nie można liczyć, są nieczynne. Wigilia wypadła w rym
roku w niedzielę; już rano ulice opustoszały. We czwartek i w piątek widzia-
łem dziesiątki studentów, jak z plecakami i walizkami zmierzali w stronę
dworca kolejowego, Kraków pustoszeje. Wieczór wigilijny, około siódmej:
miasto zupełnie puste. Rynek, który w każdy inny dzień, a nawet w nocy,
zapełniony jest ludźmi, w wigilię był ciemny, zamienił się w pustynię. Nagle
atmosfera zupełnie wojenna. Wyszliśmy z M. na spacer, krążyliśmy wokół
rynku, nie mogąc się nasycić tą niezwykłą ciszą, ciemnością, pustynno-
ścią. Niezliczone restauracje, ulokowane na wszystkich pierzejach rynku,
były teraz – wszystkie! – zamknięte i nieoświetlone. Tylko w jednym miej-
scu na płycie rynku pojawił się ktoś przedsiębiorczy, kto pomyślał o tym,
BIBLIOTEKA NARODOWA
3
Zgłoś jeśli naruszono regulamin