Tego lata, po śmierci żony, Dean Evers zaczął oglądać baseball. Oglądał go, ile mógł. Jak wiele odlatujących na zimę do cieplejszych krajów ptaków Nowej Anglii, był kibicem Red Soxów, lecz gdy porzucił północny wschód dla wybrzeży Florydy, adoptował Devil Rays, drużynę, która wiecznie dostawała baty. Kiedyś trenował w małej lidze, ale nigdy nie był fanatykiem, nie miał obsesji, tak jak jego syn Pat, ale teraz, wieczór w wieczór, gdy tylko krzykliwa czerwień zniżającego się słońca zaczynała plamić horyzont na zachodzie, włączał telewizor nastawiony na mecz Raysów, byle tylko zapełnić czymś puste mieszkanie.
Wiedział, że w ten sposób tylko traci czas. Przeżył z Ellie czterdzieści sześć lat, dobrych i złych, a nie było już przy nim nikogo, kto by je pamiętał. To ona namówiła go na przenosiny do St. Pete, a potem, niecałe pięć lat po opuszczeniu domu, dostała wylewu. Straszne wydawało się to, że była w doskonałej formie. Poszli do klubu rozegrać partyjkę tenisa, tak dla utrzymania formy, i znów go pokonała, co oznaczało, że on stawia. Siedzieli pod parasolem, popijając schłodzony gin z tonikiem, a Ellie nagle podniosła rękę i przycisnęła ją do czoła nad okiem.
– Głowa cię rozbolała? Za zimny ten gin? – spytał współczująco.
Nie poruszyła się. Siedziała sztywno, drugim, nieruchomym okiem wpatrzona w przestrzeń.
– El... – Wyciągnął rękę i dotknął jej nagiego ramienia. Później doktor powiedział, że go nie dotknął, że to niemożliwe, zapamiętałby, jaka zimna była jej skóra.
Upadła twarzą na stolik, zrzucając szklanki. Przybiegł kelner, za nim kierownik sali, a za kierownikiem ratownik znad basenu. Ratownik delikatnie podłożył jej pod głowę zwinięty ręcznik, ukląkł przy niej, pilnował pulsu aż do przyjazdu karetki. Straciła władzę w prawej stronie ciała, ale przeżyła – i to się liczyło – tylko szybko, bardzo szybko, niespełna miesiąc po skończeniu fizykoterapii i powrocie z ośrodka rehabilitacyjnego do domu dostała drugiego, śmiertelnego wylewu, gdy pomagał jej się myć. Jego pamięć odgrywała tę scenę tak często, że zdecydował się zmienić mieszkanie, i przez to znalazł się tutaj, w wieżowcu nad zatoką, gdzie, o czym doskonale wiedział, goście nie będą mile widziani, za to mile widziane będzie wszystko, co pomoże zabić czas.
Jadł przy meczu. Gotował sobie sam....
renfri73