Meyrink Gustav - Demony perwersji (ca 1930).pdf

(21925 KB) Pobierz
327
G U S T A W
M E Y R I N K
DEMONY
PERWERSJ1
J
W Y D A W N IC T W O
W ARSZAW A -
„MRÓWKA"
POZNAŃ
\-brnM
c.3
HONNI SOIT
QUI MAL Y PENSE.
— Słuchaj Eredy, co znaczą właściwie te czer­
wone, olbrzymie „41“ tam ponad podjum?
— No wiesz Gibson, ty zadajesz czasem pytania!
— Co znaczą owe „41“ Pocóż jesteśmy tu­
taj — bo jest „Sylwester** — Sylwester 1941!
Panowie śmieli się wszyscy z roztargnienia Gib­
sona.
Hrabia Gustaw Gulbransson, który stał na dole
w sali, spojrzał w górę na igalerję, a jak zobaczył
ponad balustradą wesołe twarze z modnemi na
sposób chiński nisko spadająoemi końcami wąsów,
roześmiał się także mimowolnie i zawołał do
góry:
— Ktoś zrobił jakiś dowcip, co? — Messieurs,
gdybyście wiedzieli, jak strasznie wesoło wyglą­
dacie tam w górze na tym złotym balkonie, z wa-
szemi mongolskiemi, gładko ogolonemi czaszka-
5
mi! — Jak czystej krwi Tatarzy. — Poczekajcie, ja
przyjdę zaraz do was na górę, muszę tylko odpro­
wadzić moją danserkę na miejsce. — Zaraz ,się bo­
wiem zacznie — : Hrabina Jeiteles będzie śpiewać
pieśń Knuta Sperlinga a kompozytor sam będzie
jej akompaniował na harfie, krótko mówiąc (zło­
żył ręce przy ustach w trąbkę dla przytłumienia
głosu): — To będzie prze-ra-źli-we!
— Prawdziwie przepyszny typ starego arysto­
kraty, ten hrabia Oskar, — szalenie dystyngowany,
a prześlizguje się, jak szczupak, przez ten żółty
jedwabny tłum tam w dole, — rzekł jeden z pa­
nów, Moskal, nazwiskiem Zybin — miałem kie­
dyś w rękach jego fotografję, tak jak wyglądał
mniejwięcej przed dwudziestu pięciu laty, — frak,
— całkiem czarny — z dawnych czasów, ale
mimo to szalenie elegancki.
— To zresztą musiała być obrzydliwa moda,
już sam pomysł, żeby ubierać się do figury i to
całkiem czarno — dorzucił Fred Hamilton — je­
żeli wtedy kilku panów stało na balu z jakąś ko­
bietą, to musieli wyglądać jak kruki naokoło
trupa.
— Jesteś wprost nieprześcigniony w pełnych
galanterji porównaniach, Fredy — przerwał mu
hrabia, który przystąpił do nich prawie bez tchu,
6
gdyż biegł szybko po schodach na górę — ale teraz
prędko, Messieurs, kieliszek szampana, z panią
Werie już się pożegnałem i chciałbym się teraz
naprawdę porządnie zabawić.
— A propos, hrabio, kto jest ta młoda dziew­
czyna? — spytał Gibson, który spoglądał ciągle
jeszcze z galerji w dół na owalnie zbudowaną salę,
gdzie poukładano jedne na drugich, jako siedzenia
dla widzów, niezliczoną ilość poduszek, jasno-czer-
wonych. Barwa ich odbijała w zachwycającym
kontraście od złoto-żółtych, fałdzistych szarawa­
rów kobiecych i od ciemniejszych o jeden odcień
kaftanów mężczyzn.
— Którą pan m a na myśli, kochany Gibsonie?
— Tam, tę dekoltowaną.
Ogólna wesołość.
— Pan jest naprawdę świetny, panie Gibson:
— ta dekoltowana! — Przecież wszystkie są dekol-
towane! — Ale ja już wiem o kim pan myśli. —
Ta mała Chinka, nieprawdaż, obok profesora R.
ze źle goloną głową? — To jest panna Chun-lun-
tsang. —
Ach otóż i szampan!
Wystąpił pawian w liberji i wskazał swą kos­
matą łapą na znak, że wino już jest podane, za
mieniącą się kotarą, która zamykała w głębi bal­
kon.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin