Jacobs Kate PK 01 Piatkowy Klub Robotek Recznych A5.doc

(1929 KB) Pobierz
Piątkowy Klub Robótek Ręcznych




Kate Jacobs

Piątkowy Klub Robótek Ręcznych

Cykl: Piątkowy Klub Robótek Ręcznych Tom 1

 

Przełożyła Magdalena Konopko

Tytuł oryginalny: The Friday Night Knitting Club

Rok pierwszego wydania: 2007

Rok pierwszego wydania polskiego: 2008

 

Georgia Walker prowadzi mały sklepik z włóczką na Manhattanie. Samotna, ale niezależna, wychowuje nad wyraz dojrzałą 13-letnią córkę Dakotę i udaje, że świetnie radzi sobie w życiu bez mężczyzny. Jej największą podporą są przyjaciółki. Każda z nich przychodzi w piątkowy wieczór na herbatę i ciasteczka; przy okazji uczą się robótek na drutach, ale tak naprawdę chcą oderwać się od prawdziwego życia, zapomnieć na chwilę, że muszą borykać się z mniejszymi lub większymi kobiecymi bolączkami.

 

Spis treści:

Selekcja              3

Nabieranie oczek.              78

Wykonanie próbki              155

Oczko prawe, oczko lewe              193

Nauka nowego ściegu              253

Prucie zepsutych ściegów              315

Powrót do przerwanej robótki              355

Zamykanie oczek              402

Zszywanie              424

Noszenie tego, co się zrobiło              445

Pierwszy szalik Darwin              455

Babeczki z płatkami owsianymi, jagodami i pomarańczą według przepisu Dakoty              458

Podziękowania              460


Selekcja

Wybór wełny to karkołomne zadanie: wielobarwne włóczki kuszą cię wizją swetra albo czapki i oczywiście komplementów, które masz nadzieję po ich zrobieniu usłyszeć. Pamiętaj jednak, by nie ujawniać, jak ciężką pracę trzeba wykonać, aby osiągnąć końcowy efekt. Liczą się cierpliwość i dokładność. I dobra wola. Nawet jeśli lubisz wyzwania, nie wybieraj zbyt trudnego wzoru. Kup najlepszą włóczkę, na jaką cię stać, i wybierz druty, które możesz wygodnie utrzymać w palcach - ja zawsze używałam bambusowych. Nawet dziś wydaje mi się nieprawdopodobne, że z tej różnorodnej zbieraniny miękkich włóczek, sztywnych drutów, wyciętego z gazety wzoru, szydełka oraz imponderabiliów wyobraźni i pomysłowości można stworzyć coś, w czym skryje się kawałek twojej duszy. A można.


1.

Otwarte od wtorku do niedzieli, od 10.00 do 20.00.

Bez wyjątku!

Godziny otwarcia firmy Walker i Córka - Dziewiarstwo wypisane były różnokolorowymi literami na białej dwustronnej tablicy, ustawionej na piętrze. Ale Georgia Walker rzadko opuszczała sklep przed ósmą piętnaście - co wieczór trzeba przecież zamknąć kasę i pozbierać z podłogi resztki wełny. Zdarzało się, że zostawała jeszcze dłużej. Siadała wtedy na stołku przy ladzie i, ignorując dobiegający z zewnątrz szum Broadwayu, analizowała dzienny utarg albo przygotowywała się do kursu robienia na drutach dla początkujących młodych mam, który prowadziła każdego popołudnia. Wydaje się, że dzierganie sweterków stanowi dla niektórych kobiet przekonujący dowód profesjonalnego macierzyństwa.

Georgia liczyła kolumny cyfr i wzdychała, bezwiednie szarpiąc końcówki kasztanowych loków. Interes się kręcił, ale zawsze mogło być lepiej. A skubanie włosów i liczenie zawsze szły u niej w parze - pod koniec dnia loczki zwykle zamieniały się w mierzwę sterczących prostych kosmyków. Kończąc rachunki, gładziła czuprynę, strzepywała okruchy gumki z dżinsów i sweterka i, z twarzą pobladłą od skupienia i braku słońca, unosiła się z krzesła, aby obejść sklep. W znoszonych skórzanych kowbojskich butach na trzycalowych obcasach mierzyła równo sześć stóp. Spacerując, delikatnie muskała dłońmi niezliczone motki wełny, pieczołowicie poukładane według kolorów: od jasnej do ciemnej zieleni, od miedzi do truskawkowej czerwieni, od kobaltu po świetlisty błękit, od słonecznej żółci po bursztyn. Za nimi niekończące się szpalery szarości, kremów, czerni i bieli. Miękkie, szorstkie, gładkie, supełkowe - wszystkie należały do niej. I oczywiście do Dakoty. Dwunastolatka nie przywiązywała wielkiej wagi do ostrzeżeń matki: stawała przed regałami i robiła zeza, a kolorowe włóczki zlewały się w jej ciemnych oczach w niesamowitą wielobarwną tęczę.

Dakota była maskotką sklepu, główną specjalistką od kolorów (uwielbiała jaskrawe barwy) i, trzeba przyznać, całkiem niezłą dziewiarką. Georgia obserwowała tempo, w jakim córka kończyła robótki, i coraz większą precyzję jej ściegów. Wiele razy dorastająca latorośl zaskakiwała ją w sklepie, oferując swe rady tej czy innej nieśmiałej klientce: O, mogę pani pomóc? Weźmiemy szydełko i naprawimy ten błąd... Praca w firmie niosła ze sobą nieustanne poprawki i zmiany - w przekonaniu Georgii Dakota była jedynym dziełem, które całkowicie jej się udało.

Niejednokrotnie zdarzało się, że gdy Georgia gasiła światła, natykała się w drzwiach na zestresowaną i zdyszaną potencjalną klientkę, która wdrapawszy się właśnie na drugie piętro, wydawała z siebie niewinne: Mogę na minutkę?. Zamiast przeprosić niefortunnego gościa i zamknąć, uchylała wtedy szerzej drzwi, świetnie rozumiejąc, jak wygląda codzienna żonglerka obowiązkami w pracy i w domu, a także rozpaczliwe próby wykradzenia choć kilku chwil tylko dla siebie: na czytanie książki, na ufarbowanie włosów, na drzemkę. Proszę wejść i wziąć to, czego pani potrzebuje - mówiła, odkładając na później krótką wspinaczkę na kolejne piętro do swojego skromnie urządzonego mieszkanka. Jednak w tygodniu nigdy nie pozwalała maruderom bawić w sklepie dłużej niż do dziewiątej, bo musiała w porę oderwać Dakotę od lekcji i położyć ją do łóżka. Nie potrafiła jednak odrzucić potencjalnego klienta. Nikogo nie potrafiła odrzucić.

 

* * *

 

- Możesz już iść, Anito - mówiła Georgia co wieczór do przyjaciółki, z którą pracowała w sklepie. Anita zawsze zostawała do końca, doglądając w tym czasie lekcji Dakoty. Georgia martwiła się, czy późne powroty do domu nie nadwątlają zbytnio sił starszej koleżanki. Ale Anita, nawet kiedy mogła wyjść wcześniej, uśmiechała się i potrząsała przecząco głową, wprawiając srebrzysty kok na karku w łagodny tan. Ubrana w elegancki kostium od Chanel wyglądała wieczorem równie świeżo jak o trzeciej po południu, gdy zjawiała się w pracy.

A Georgia, z uśmiechem rezygnacji na twarzy, robiła krok do tyłu, ilekroć napotykała w drzwiach spóźnioną klientkę i wpuszczała ją do środka. Wokół jej spokojnych, zielonych oczu uśmiech rysował drobniutką siateczkę pierwszych zmarszczek. Znowu - zdawała się mówić jej twarz. Ale dziękowała opatrzności za każdą osobę, która przekraczała próg jej sklepu, i dokładała starań, aby ta wyszła zadowolona. Każda dobra transakcja to zapowiedź następnej transakcji - trzeba tylko zadowolić klienta. Georgia często męczyła Dakotę wykładami na temat biznesu. Pochwały z ust naszych klientek to najlepsza reklama - mawiała.

Anita była dla Georgii największym wsparciem, bezbłędnie wyczuwając zmęczenie przyjaciółki i niezawodnie śpiesząc jej z pomocą. Z przyjemnością cię wyręczę - mawiała, stając u jej boku, uśmiechając się do spóźnionych gości i zapraszając ich do środka. Znała wszystkie wzory i gatunki przędzy równie dobrze jak Georgia - obie zostały wprowadzone w tajniki rzemiosła przez swoje babcie, ochoczo dzielące się z nimi doświadczeniem. Rozmowy z klientkami o dzierganiu były pasją Anity, ustępującą tylko samej pasji robienia na drutach.

Fascynacja zrodziła się, gdy Anita była jeszcze pyzatym brzdącem. Siedząc u stóp swojej Bobe[1], trzymała motek i obserwowała migotanie drutów, zamieniających ciemnozieloną włóczkę w mały zgrabny sweterek. Rozpinany, z dużymi guzikami, które łatwo dawały się ująć w dziecięce palce. Gdy go w końcu włożyła, jej zachwyt nie miał granic. Anita wdrapywała się na kolana babci i, trzymając w małych rączkach jej dłonie, uczyła się właściwych gestów. Potem udało jej się zawiązać prawdziwy supełek i po raz pierwszy nałożyć oczka na druty. Ileż było przy tym radości!

Jako młoda dziewczyna, Anita wyczarowywała na drutach bliźniaki z angory, na które jej rodzice nie mogli sobie pozwolić, a potem, gdy mąż zajmował się rozkręcaniem własnego biznesu - buciki i ciepłe koce dla swoich dzieci. Robiła to całe życie, również wtedy, gdy już nie musiała dziergać dla nikogo ubrań, a praca męża przynosiła spore dochody. Wtedy odrzuciła gotowe wzory i zaczęła eksperymentować z kolorami i modelami, tworząc unikatowe projekty. Mama trzech dorosłych synów i babcia siódemki pięknych i mądrych wnucząt, licząc lata, sama nie mogła wyjść ze zdumienia, że flirtuje z włóczką przez niemal całe swe siedemdziesięciodwuletnie życie. Anita to artystka, a dzierganie to jej twórczość - powtarzał jej mąż Stan i z upodobaniem ubierał się do biura w kolorowe kamizelki. Stan. Był z niej dumny i zachęcał do współpracy z Georgią. Na początku przychodziła do sklepu raz w tygodniu, na próbę. Nie zależało jej na pieniądzach. Uważała poza tym, że to śmieszne, by zaczynać karierę zawodową w takim wieku.

Ale bawi cię to, prawda? - zapytał Stan pierwszego dnia i musiała przyznać, że owszem, bawi. Więc rób to, rób to -powtarzał mąż, tuląc ją w ramionach.

Przez wszystkie te lata Dakota stała się dla Anity kolejną wnuczką - tym bliższą, że widzianą każdego dnia, a nie od święta, jak jej własne dzieci i wnuki, które przeniosły się do Izraela, Zurychu i Atlanty. Przysyłały pocztówki, dzwoniły, ale to przecież nie to samo. Anita panicznie bała się samolotów i żaden psycholog ani środek uspokajający nie mogły nakłonić jej do podróży. Wnuki zmieniały się tak szybko, że każda kolejna wizyta była jak spotkanie z nieznajomymi.

 

* * *

 

A potem odszedł Stan. Szybki pocałunek na pożegnanie przy porannej kawie, atak serca w windzie wiozącej go do biura, telefon z wezwaniem do szpitala Beth Israel... i informacja, że nic więcej nie można już zrobić. Tyle.

Stan oczywiście zadbał o przyszłość, więc nie musiała martwić się o rachunki. Ale bezpieczeństwo finansowe to nie wszystko. Była zupełnie sama. Budziła się w nocy z płaczem, zrzucając z łóżka sterty kolorowych czasopism służących jako lek na bezsenność. Miesiąc po pogrzebie wstała, ubrała się, umalowała i powędrowała do Georgii. Z dnia na dzień masz tu coraz więcej klientów i nie poradzisz sobie z dodatkowymi obowiązkami - powiedziała. - Potrzebujesz kogoś na cały etat, a ja szukam zajęcia na więcej niż jeden dzień w tygodniu.

Miała rację. Dakota miała wtedy dwa lata, a Georgia właśnie podjęła decyzję o poszerzeniu działalności o sprzedaż włóczki i wyrobów pasmanteryjnych. Dotychczas robiła jedynie rzeczy na zamówienie. Pracowała nad stworzeniem własnej firmy i jednocześnie dorabiała od szóstej do dwunastej w barze u Marty'ego na dole, piekąc bajgle i podając kawę. Miała nadzieję, że koncentrując się na handlu, zarobi dosyć, by rzucić drugą pracę i spędzać więcej czasu z córką.

Zgodziły się, że Anita będzie przychodziła przez cały tydzień na popołudniową zmianę. Co do zapłaty, Anita uparła się, żeby pracować tylko za włóczkę. Zapłacisz, gdy będziesz opływać w pieniądze oznajmiła owego dnia dziesięć lat temu.

A sklep, dobrze zarządzany i dbający o klientki, powoli stawał się lokalnym hitem. O firmie Walker i Córka wspominano w prasie jako o ulubionym miejscu spotkań, a niedawno został nawet opisany w New York Timesie w artykule o przedsiębiorczych matkach. Dakota postanowiła nawet zanieść artykuł do szkoły.

- Oczywiście, że możesz go pokazać - zgodziła się Georgia. - Być może twoje koleżanki i ich matki też postanowią tu przyjść.

Tego dnia jak zwykle zaprowadziła córkę do szkoły. Zamiast zwykłego pocałunku i machnięcia dłonią Dakota obróciła się przy bramie, a spod rozpiętej zimowej kurtki wyjrzał jasnoturkusowy sweterek, jedno z dzieł Georgii, który tak pięknie podkreślał mlecznoczekoladową karnację córki. Mała triumfalnie pomachała artykułem i zawołała: Jestem z nas dumna, mamo!. W drodze do domu Georgia walczyła ze wzruszeniem, wspominając wypełnione pracą dni i pełne obaw o przyszłość noce.

Anita wciąż pracowała za włóczkę. Od śmierci Staną minęło dziesięć lat, a ona ciągle dziergała kolorowe męskie kamizelki. Kiedy miała ochotę poczuć w palcach druty, wybierała z półki jakieś cudo i zabierała się do pracy. Kiedy miała ochotę się przytulić, obejmowała Dakotę. I tak żyła. Musiało jej to wystarczyć. Na widok każdej spóźnionej klientki czuła, jak opuszcza ją skurcz żołądka, który ściskał ją, ilekroć myślała o powrocie do domu. Jeszcze przez kilka minut będzie potrzebna, jeszcze nie musi rozpoczynać samotnej wędrówki do wielkiego, pustego mieszkania w apartamentowcu San Remo... Proszę wejść - mówiła, ignorując nieśmiałe protesty Georgii i oferując swoją pomoc. Proszę powiedzieć, czego pani szuka.

W ten sposób drzwi sklepu Walker i Córka zamykane były coraz później. Z czasem, w piątkowe wieczory, niektóre stałe klientki zaczęły przychodzić z robótkami. Przynosiły swetry, szaliki, pokrowce na komórki i pytały, jak poprawić błędy, które zrobiły, dziergając w metrze w drodze do pracy.

- Nie umiem prosto wydziergać tej dziurki!

- Dlaczego ciągle gubię oczka?

- Myśli pani, że skończę przed świętami?

Bez reklam i planów stworzenia klubu kobiety zaczęły regularnie spotykać się w piątkowe wieczory i zostawały do późnej nocy. Siadały wokół wielkiego, okrągłego stołu na środku sklepu, kontynuowały pracę nad tym, co rozpoczęły tydzień wcześniej, rozmawiały, pytały Anitę o radę. I nagle, w pewien piątkowy wieczór ostatniej jesieni, klub został w pewnym sensie oficjalnie otwarty.

Lucie, piękna kobieta o krótkich, płowych włosach, nosząca jaskrawe, kolorowe stroje i skrywająca duże niebieskie oczy za okularami w grubych szylkretowych oprawkach, była okazjonalnym gościem w sklepie. Wpadała co kilka miesięcy i niezmiennie dziergała tę samą rzecz: gruby wełniany sweter w warkocze, zdecydowanie męski. Dużo było takich klientek - albo ich ambicje dziewiarskie nie szły w parze z umiejętnościami, albo miały zbyt mało czasu, by skończyć to, co zaczęły. Lucie zaczęła przychodzić coraz częściej i coraz wcześniej - rzucała tęskne spojrzenia w stronę różnokolorowych motków, lecz zawsze wybierała tę samą solidną i niedrogą wełnianą przędzę. Czasem przychodziła ze skórzaną aktówką w dłoni i z żakietem od kostiumu przerzuconym przez ramię, sprawiając wrażenie, jakby przed chwilą wyszła z zebrania. Ale zdarzało się również, że wbiegała do sklepu zrelaksowana, w wąskich spodniach i ze sportową torbą przewieszoną w poprzek tułowia. W reklamówce, którą niezmiennie kładła na ladzie, płacąc za wełnę, widać było kilka artykułów spożywczych, w sam raz na prostą kolację dla jednej osoby. Po paru rozmowach z Lucie Anita doszła do wniosku, że to nie brak umiejętności był przeszkodą w ukończeniu robótki. Lucie po prostu nie miała czasu.

- Możesz przecież pracować tutaj - powiedziała od niechcenia pewnego razu. A Lucie w następny piątek po prostu przysunęła krzesło do stołu i zaczęła dziergać swój sweter na środku sklepu. Dakota, która do tej pory włóczyła się bez celu z kąta w kąt, wywracała oczami i marudziła, że chce iść do kina, przysiadła się do niej natychmiast.

- Ładny - powiedziała, wyciągając odruchowo rękę i głaszcząc kamień połyskujący na prawej dłoni Lucie.

- Tak, sama go sobie kupiłam - odpowiedziała Lucie z uśmiechem, który niósł wspomnienie lepszych czasów, ale nie wyjaśniał zbyt wiele.

Dakota wzruszyła ramionami i spojrzała na gruby męski sweter dziergany przez Lucie.

- Wiesz, znam się na tym trochę - powiedziała, sprawdzając palcami jakość ściegu i kiwając z aprobatą głową.

Lucie zaśmiała się, ale pracowała dalej.

- Oczywiście, że się znasz - odpowiedziała, nie podnosząc wzroku.

Anita przysiadła się do nich, oczywiście tylko po to, aby przypilnować Dakoty. Po chwili przysiadły się i inne klientki, i ni stąd, ni zowąd stworzyła się spora grupa. Lucie sięgnęła wtedy do torby i wyciągnęła pudełko świeżych ciasteczek, które w drodze do sklepu kupiła w supermarkecie. Miała zamiar schrupać je przez weekend, ale otworzyła je teraz i podała dalej. Ciasteczka pozostawały nietknięte aż do chwili, gdy dotarły do Dakoty - ta z entuzjazmem poczęstowała się pieguskiem, a jej nieskrywana radość wywołała śmiech i pomogła przełamać skrępowanie uczestniczek niezwykłego zgromadzenia. Teraz i one sięgnęły po ciasteczko, a potem po jeszcze jedno. Jedna po drugiej wyciągały z toreb robótki i pokazywały, nad czym pracują. Anita zademonstrowała, jak robić dziurki i łapać zgubione oczka, a potem wstawiła wodę na kawę. Jeszcze jedno ciasteczko i rozmowa toczyła się dalej.

Zrobiło się późno - zbyt późno, by dłużej siedzieć w sklepie, więc panie zaczęły pakować włóczki i robótki, ale robiły to niespiesznie, jakby wcale nie miały ochoty wychodzić. Wtedy Dakota oznajmiła, że na następne spotkanie przyniesie babeczki. Następne spotkanie? Nie wiem, czy będę mogła. Nie mogę się zobowiązywać. Muszę spojrzeć w kalendarz - mówiły kobiety. Ale w następny piątek Lucie znowu przyszła z robótką. Dakota upiekła babeczki. Dosiadła się i Georgia. I tak powstał Piątkowy Klub Robótek Ręcznych.

Sześć miesięcy później klub wciąż świetnie funkcjonował, mimo że zima trzymała mocno. Lucie skończyła swój sweter i zaczęła następny, a Dakota regularnie co tydzień przewracała do góry nogami kuchnię w mieszkaniu nad sklepem, eksperymentując z floren tynkami, pierniczkami i makaronikami.

- Słyszałaś o June Cleaver[2]? - naigrawała się Georgia. Jej słodka brązowooka córeczka wzdychała przeciągle.

- Mamo, oglądam telewizję. Ale to na spotkanie w piątek - panie przychodzą takie głodne! A myślisz, że mogłabym sprzedawać to, co upiekę?

No tak! Zdaje się, że wychowała kolejną niezależną bizneswoman z wizją. To bardzo pocieszające.

 

* * *

 

Handlowe zapędy Dakoty musiały jednak poczekać.

- Nie, moja droga - mawiała stanowczo Georgia. - Na razie to jest ciągle jeszcze sklep z wełną, a nie cukiernia.

Klub wciąż się rozrastał, a wiadomość o nim podawano sobie z ust do ust. Panie przychodziły po pracy, po spotkaniach z przyjaciółmi w kawiarni -miła była myśl, że mają dokąd pójść i gdzie szukać rozrywki. I że nie było to kolejne miejsce, w którym spotyka się mężczyzn.

Jedna z takich osób, kobieta, która przyszła do klubu tylko raz, opowiedziała o nim swojej kuzynce Darwin Chiu. Ta zjawiła się w następny piątek i, po cichej rozmowie z Georgią, rozsiadła się przy stole z poważną miną i notatnikiem na kolanach. Nie była zwykłą klientką - Darwin nie potrafiła nawet robić na drutach. Była absolwentką uniwersytetu gorączkowo poszukującą tematu do pracy doktorskiej na temat feminizmu, która upatrzyła sobie klub jako główne pole działań badawczych. Drobna i poważna dwudziestoparoletnia Azjatka, przejęta swoją rolą.

Prawie się nie uśmiechała - pisała coś bez przerwy w notatniku i przeprowadzała wywiady z członkiniami klubu na temat manii robienia na drutach.

- W jaki sposób robienie na drutach odzwierciedla pani koncepcję kobiecości? - zapytała pewną zmęczoną lekarkę, która przyszła do klubu tuż po dyżurze. Lekarka nigdy więcej nie zjawiła się w sklepie.

- Czy to, że robi pani na drutach już tyle lat, nie jest przeszkodą w znalezieniu porozumienia z entuzjastkami najnowszej mody? - spytała Anitę.

- Nie, kochanie, dzierganie sprawia, że czuję się młodsza - odpowiedziała Anita. - Za każdym razem, gdy zaczynam robótkę, czuję radość, bo znów mam szansę stworzyć coś pięknego.

Z początku Georgia tolerowała zachowanie Darwin, ponieważ bawił ją pomysł badań i podziwiała powagę, z jaką Darwin traktowała swoje studia. Poza tym bez wątpienia imponowało jej to, że ktoś uznał firmę Walker i Córka za odpowiednie miejsce do prowadzenia działalności naukowej. Ale bardzo szybko okazało się, że zapał młodej badaczki należy powściągnąć.

- Nie możesz napadać na każdego, kto przekracza próg sklepu - tłumaczyła. - Jeśli nie przestaniesz męczyć pytaniami moich klientek, będziemy musiały się rozstać.

- A nie przeraża pani to, że rosnąca popularność robienia na drutach to dla kobiet ogromny krok wstecz? Czy kobiety, które trawią czas na dzierganiu skarpetek, zdają sobie sprawę z tkwiącego w nich potencjału zawodowego? - Darwin dała upust swoim obawom.

- Czy mnie to przeraża? Nie, to daje mi nadzieję na lepszą przyszłość. I pozwala sądzić, że będę mogła posłać Dakotę na Harvard. - Georgia zacisnęła usta. Robienie na drutach było dla niej czymś więcej niż sposobem zarabiania na życie. Wiele razy pomogło jej przetrwać trudne chwile. - Słonko, obawiam się, że to twoja działalność negatywnie wpływa na rozwinięcie tkwiącego w moim sklepie potencjału zawodowego.

Kobiety stały długą chwilę, patrząc sobie prosto w oczy. W końcu Darwin obróciła się na pięcie i wyszła.

Ale dwa tygodnie później zjawiła się znowu. Kątem oka obserwowała Georgię, kiedy ta zeszła na spotkanie klubu. Gdy ich wzrok się spotkał, natychmiast zrozumiała spojrzenie Georgii: Możesz zostać, ale nie denerwuj gości - mówiły oczy gospodyni. Darwin dyskretnie kiwnęła głową. Poczęstowała się marchewkową babeczką Dakoty. To było pierwsze ciastko, jakie kiedykolwiek zjadła w sklepie.

- Wyśmienite! - wykrzyknęła. Była naprawdę zdumiona.

Dakota rozpłynęła się z zachwytu i pozwoliła Darwin wybrać rodzaj ciasteczek na następne spotkanie klubu.

 

* * *

 

- Cieszę się, że wróciłaś - powiedziała Anita.

Darwin spojrzała w górę, spodziewając się sarkazmu, ale w oczach Anity znalazła jedynie czułość i radość. Rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu. Wstydziła się do tego przyznać nawet przed samą sobą, ale także cieszyła się z powrotu. Tęskniła za tymi spotkaniami.

Georgia wciąż miała wątpliwości, jak powinna traktować klub.

- Siedzicie tu wszystkie i nikt niczego nie kupuje -mawiała do Anity w piątkowe poranki. Kiedy było więcej gości, siadała z tyłu przy ladzie i przyglądała się radosnej i gwarnej grupie kobiet. Dziwnie się czuła. Całe jej dorosłe życie koncentrowało się na pracy i na dziecku - Georgia nie przywykła do marnowania czasu i plotkowania w towarzystwie klientek. Czuła się z nimi nieswojo - chyba że pomagała im dobrać właściwy wzór albo policzyć, ile kłębków wełny potrzebnych będzie na sweter. Ale cieszyło ją, że Anita miała zajęcie, planując przez cały tydzień, jaki dziewiarski problem omówi na spotkaniu, i że Dakota spędzała piątkowe wieczory z nimi w sklepie, a nie samotnie przed ekranem telewizora.

Bezpieczeństwo Dakoty i jej szczęście - na tym zależało Georgii najbardziej. Sklep należał teraz naprawdę do nich obu, bo to przecież Dakota stworzyła klub. A poczucie, że jej firma się rozwija, napawało ją prawdziwą dumą.

Wiele razy wspominała uczucie paniki, jakie ogarnęło ją na wieść, że jest w ciąży. Skończyła właśnie college i zaczęła pracę za marne grosze w pewnym zwariowanym wydawnictwie. James, jej chłopak, zostawił ją miesiąc wcześniej, twierdząc, że nie jest jeszcze gotowy na stały związek. A prawda była taka, że zaczął się spotykać z inną kobietą. I to nie byle jaką kobietą: posuwał swoją szefową, głównego architekta w dużym biurze projektów z siedzibą na Manhattanie.

Georgia pragnęła Jamesa od pierwszej chwili, gdy zobaczyła go w barze Le Bat. Czuła pociąg do tego wysokiego i przystojnego ciemnoskórego mężczyzny. To ona zrobiła pierwszy krok. Skubiąc swoje loczki, podeszła wtedy do niego i powiedziała: ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin