Milosc z bazylia A5.pdf

(2733 KB) Pobierz
Nika Jabłonowska
Miłość z bazylią w tle
Rok pierwszego wydania: 2007
ONA - ma na imię Lili, pochodzi z Polski, rzucił ją facet no i się
załamała. A że nie wiedziała, co ma zrobić ze swoim życiem, to
zapisała się na kurs gotowania we Włoszech i tam poznała swoją
prawdziwą miłość.
ON - przystojny Włoch Antonio, właściciel restauracji. Nie
może się odnaleźć po stracie córki i żony. I nieoczekiwanie
znajduje swoją drugą połówkę.
-2-
Rozdział 1.
Droga była długa i męcząca. Jej część Lili spędziła z książką na
kolanach. Jednak nie mogła skupić się na czytaniu. Nocą, kiedy
autokar sunął po austriackich autostradach usiłowała zasnąć. Ale
na przeszkodzie stały emocje z ostatniego miesiąca. Wielokrotnie
dotykała ręką kieszeni szarego, zapinanego na suwak swetra,
gdzie oprócz paszportu trzymała list. I choć znała go prawie na
pamięć, rozłożyła raz jeszcze szukając ukojenia w napisanych po
angielsku zdaniach.
Droga Lili
Cieszę się, że to Ty odpowiedziałaś na ogłoszenie
„Rocznego kursu gotowania we Włoszech”.
Niestety, nikt z nas nie może wyjechać po Ciebie na
dworzec, ale myślę, że sobie poradzisz. „Antica
Locanda” wcale nie jest taka antica, to
nowoczesna restauracja mieszcząca się w centrum
Portogruaro. Pracujemy tu we trójkę - ja i dwoje
moich kelnerów: Giovanni i Luciana. Polubisz ich,
bo to bardzo sympatyczni ludzie...
Trzymając list w ręce Lili zasnęła. Obudziło ją lekkie
szarpnięcie za ramię.
- Proszę pani! Mestre, dojeżdżamy.
Półprzytomna założyła kurtkę i pozbierała swoje rzeczy.
Warszawa żegnała ją lodowatym wiatrem, który przenikał do
szpiku kości i usiłował ukraść jej szalik. Tu panował łagodniejszy
klimat i słońce świeciło rozkosznie. Przesiadła się do
miejscowego autobusu i dalsza podróż upłynęła szybko, a rześkie
-3-
powietrze poranka czyniło ją przyjemniejszą. Jednak Lili nie była
w stanie docenić uroków krajobrazu. Jak przez mgłę widziała
powykręcane krzewy winorośli, rozpięte na szerokich
rusztowaniach wzdłuż drogi. Mijała kanały, gdzie woda złociła się
w promieniach słońca i malownicze domy w kolorze spalonej
czerwieni.
Wysiadła z autobusu na rynku w Portogruaro i zaczęła się
rozglądać.
Z pewnością łatwo trafisz - pisał po angielsku właściciel.
Antica Locanda ma zielone okiennice, a przed wejściem w
donicach rosną dość duże krzewy rozmarynu.
Uginając się pod ciężarem walizy wypatrywała tych
rozmarynów jak zbawienia. Co prawda, myślała, że to jakieś
okazałe krzewy, więc delikatnie zielone igiełki minęła bez
zainteresowania.
- Ragazza!
Spocona jak mysz odwróciła się, żeby zobaczyć wysokiego
Włocha, który, założywszy ręce, opierał się o zielone drzwi.
- Antonio Cappelli - wyciągnął do niej dłoń. - Zawracaj, jesteś
na miejscu.
- Nazywam się Liliana Pawłowska, ale wszyscy mówią do mnie
Lilii.
Teraz wreszcie dostrzegła okiennice i żółty szyld ze
stylizowanymi liśćmi winorośli.
- To moje królestwo - uśmiechnięty zaprosił ją do środka.
Wewnątrz zobaczyła stoliki przykryte białymi obrusami. Gości
jeszcze nie było, więc wszystkie brązowe krzesła stały równo
wsunięte pod blaty. Rdzawe kafle na podłodze kończyły się przy
niewielkim barku, na którym poczesne miejsce zajmował ekspres
do kawy. Złotawe ściany za jedyną ozdobę miały czarno-białe
-4-
fotografie Wenecji. Nieduże sosnowe drzwi oddzielały salę od
kuchni.
- Fa come a casa tua.
Rzeczywiście, umęczona wielogodzinną podróżą Lili poczuła
się tu jak w domu. Mogłaby zostać tutaj na zawsze. Otwarte okno
wpuszczało do środka łagodne, lutowe światło. Duże zielonkawe
kafle, którymi wyłożona była kuchnia, sprawiały wrażenie
chłodnych. Przy nowoczesnej kuchence po lewej stronie wisiały
pęki ziół niedbale związane żółtymi wstążkami. Małe, lśniące
czerwone papryczki i białe warkocze czosnku zajmowały miejsce
po prawej stronie. Pękate butelki z octem i oliwą stały w rządkach
na sosnowych półkach. Gałązki bazylii, estragonu i innych ziół,
których jeszcze nie znała, przybierały niezwykłe kształty w
szklanych naczyniach. Lili miała wrażenie, jakby to miejsce na
nią czekało. Powiodła delikatnie ręką po wyszorowanym do
białości stole i cichutko powiedziała: jestem.
Idąc na górę po skrzypiących schodach nie bała się już tak
bardzo.
- Praktykanci śpią tutaj - powiedział właściciel, pokazując jej
pokój.
- Dużo ich było?
- Dwóch, ale jeden uciekł po tygodniu.
- A ten drugi?
- Doczekał do końca praktyki i teraz ma własny barek, dwie
ulice stąd.
W pokoiku stało wąskie łóżko, nieduża szafka i stolik, przy
którym Lili miała wkrótce pisać listy do Polski. Pomieszczenie
było czyste, ale osobliwie puste, jakby opuszczone.
- Czy mogłabym tu coś sobie zmienić?
- Nie - odparł, lekko podnosząc głos.
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin