Wilczyński Wojciech (ps. Poraj Wojciech) - Po wąskich ścieżkach (2014).pdf

(1109 KB) Pobierz
PO WĄSKICH ŚCIEŻKACH
WOJCIECH PORAJ
PO WĄSKICH ŚCIEŻKACH
opowiadania
Projekt okładki i ilustracje
Krzysztof A. Górecki
ISBN 978-83-7658-480-5
© Copyright by Wojciech Poraj
Warszawa 2014
Druk Dział Wydawnictw IERiGŻ-PIB
00-002 Warszawa, ul. Świętokrzyska 20
Od autora:
Przepisu na dobrą książkę nie znam, natomiast wiem,
że istnieje prosta formuła na napisanie złej.
Według niej, pisząc, należy dokładać starań,
by spodobała się wszystkim.
BIZNES Z POLITYKĄ W TLE
Pomarańczowe zmiany – tu nie
Koniec lat osiemdziesiątych. Po locie do Doniecka je-
dziemy dalej samochodem na polskie budowy przechowalni
warzyw i owoców. Pierwszą miejscowością jest Makiejewka.
Są na świecie miejsca, do których nie dotarła współcze-
sna cywilizacja i kultura. Ale w Europie? Wspomnienia ze
wschodniej Ukrainy są druzgocące. Nowe, a już rozklekotane
żiguli wolno zmierza ku budowom znacznie oddalonym od
metropolii. Jazda przypomina slalom – w drogach znajdują się
wielkich rozmiarów dziury, pęknięcia, rozpadliny i garby. By
nie urwać podwozia, należy je omijać starannie i z niewielką
prędkością. Wokół szaro-czarne pustkowia pozbawione ro-
ślinności. Step bez życia. Po wielu godzinach wyczerpującej
jazdy docieramy do celu. Są nim niewielkie miejscowości,
chaotycznie zabudowane.
Gdzieś głęboko pod nami, w nieludzkich warunkach pra-
cują ludzie. W labiryncie wyrąbanych w węglu kopalnianych
korytarzy wre praca. Znojna, ciężka i niebezpieczna, bo zysk
najłatwiej osiągnąć, lekceważąc wymogi bezpieczeństwa. Te
oszczędności nijak się mają do nędznego wynagrodzenia, któ-
re otrzymuje górnik. Wszędzie widać ubóstwo i brud. Bieda
w rejonie donieckim ma różne oblicza. W sklepie od czasu do
czasu jest chleb i jajka, ale wódka zawsze. Warzyw w ogóle
7
brak, ziemniaki są prawdziwą rzadkością. Jak i inne produkty
– wydają się niejadalne.
Ludzie w zniszczonych ubraniach, wynędzniali, poruszają
się jakby bez planu. Ktoś zaprasza nas do swojego lokum. Bę-
dziemy nocować obok, w służbowym mieszkaniu. Wielopiętrowy
blok, wraz z kilkoma innymi, kontrastuje z otaczającą go bez-
kresną równiną. Cóż, zbudowano go według komunistycznego,
sprawdzonego projektu. Takie się produkuje, a że nie odpo-
wiadają warunkom lokalizacji? O planowaniu przestrzennym
nikt tu nie słyszał. Dach nad głową jest najważniejszy. Drzwi
wejściowe do budynku nie zamykają się, bo górny zawias jest
wyrwany. Podczas kilkudniowego pobytu wyłania się przed
nami obraz życia w wielopiętrowym bloku.
Sąsiadki krzyczą coś do siebie, choć dzieli je kilka pięter.
Przez niedomykające się, wykonane z cienkiej płyty, nie-
szczelne drzwi mieszkań, na klatkę schodową bez przeszkód
docierają toczące się kłótnie, pojękiwania. Małe, umorusane
i pozostawione bez opieki dzieci „bawią się” na krzywej klatce schodowej na
siódmym piętrze. Spuszczają nóżki w pustą,
szeroką przestrzeń pomiędzy przeciwnymi biegami schodów.
A pod nogami – dwudziestokilkumetrowa przepaść. Wyko-
nawca planowo, na czas oddał blok, ale o poręczach na klatce
schodowej – zapomniał. A może w ogóle nie było ich w pro-
jekcie? Każdy stopień nierówny. Jak wchodzisz – miej się na
baczności, równie „bezpieczne” byłoby chodzenie po dachu.
A małe dzieci? Kto miałby się nimi zająć? W dietskich sa-
dzikach czyli żłobkach, miejsc nie ma. Ich rodzice budują ustrój powszechnego
szczęścia i zgodnie z przesłaniem komunistów
8
– wszystkim po równo – nie otrzymują nic. Kierownik robót obwozi mnie po
budowanych przez firmę przechowalniach.
Znów lawirujemy między niesamowitymi dziurami i kamie-
niami. I to w centrum miasteczek! Chodniki i krawężniki, jeśli w ogóle są, to
wykoślawione i krzywe. Smutny krajobraz ziemi pozbawionej choćby kawałka
zieleni. Wertepy porośnięte
pożółkłą trawą, krzyżujące się drogi gruntowe prowadzące nie
wiadomo dokąd. Po horyzont – martwy step, poorany kołami
ciężarówek, tak głęboko, że żiguli wpada w dziury i koleiny
aż po osie, tańczy, podskakuje, a jazda co chwilę odbywa się
w niepożądanym kierunku. I nie ma końca. Albo ten koniec
będzie zaraz, jak urwie się zawieszenie. Kierownik mówi:
– A o kontrakty niech się pan nie martwi. Zapomnieli
o wodzie, doprowadzą ją do naszych przechowalni nie wcze-
śniej niż za trzy lata. Do tego czasu gwarancje wygasną.
Na stepie, w wypełnionych wodą zagłębieniach, widać pły-
wające ryby. To hybrydy, o pokracznych kształtach. Miejscowi
łowią je, pomimo tego, że są zdegenerowane genetycznie przez
Zgłoś jeśli naruszono regulamin