Irena Zielińska wspomnienia _ powstanie.pdf

(722 KB) Pobierz
2
Ochota, to najpiękniejsza dzielnica Warszawy z lat mojego dzieciństwa.
Tam, w domu przy ulicy Grójeckiej, w roku 1931 przyszłam na świat, jako trzecie
dziecko w robotniczej rodzinie. /zdjęcia nr 1 i 2/
zdjęcie 1
zdjęcie 2
Rodzeństwo moje, to brat i siostra – bliźniaki, Rysio i Zocha. /zdjęcie nr 3/
zdjęcie 3
Przed wojną przeprowadziliśmy się do domu przy ulicy Węgierskiej nr 14.
Tam też mieszkaliśmy do samego Powstania Warszawskiego.
Moje przeżycia z lat okupacji i młodości
Irena Zawitaj
3
Ojciec – jedyny żywiciel pięcioosobowej rodziny, pracował w piekarni. /zdjęcie nr
4/
zdjęcie 4
Na brak chleba w tym trudnym okresie nie mogliśmy narzekać. Gorzej bywało z
tym, co potrzebne do chleba. Mama nasza zawsze jednak sobie radziła z tym
problemem. /zdjęcie nr 5/ Raz posmarowała nam chlebek marmoladą, raz
uskrobała trochę smalcu ze słoniny, a innym razem polała kromkę chleba wodą i
posypała cukrem.
zdjęcie 5
O esencji herbacianej można było tylko marzyć, piło się czarną kawę zbożową.
Moje przeżycia z lat okupacji i młodości
Irena Zawitaj
4
W sklepach można było kupić trochę tańszą wędlinę, były to „rozmaitości” lub
„okrawki” przeważnie dla biednych rodzin. Mama nasza kupowała ją od czasu do
czasu. To była pycha!
Zabawy dziecinne odbywały się w zasadzie na podwórku. Na trzepaku wywijało się
różnego rodzaju fikołki, w piwnicach i zakamarkach bawiliśmy się w chowanego.
Były też zabawy w czarnego luda, komórki do wynajęcia, w berka kucanego, w
klasy i inne zabawy. Ulubioną zabawą dzieci starszych była zabawa w męża i żonę
oraz w doktora – wiadomo, lekarz musi badać!
Zimowe zabawy to zjazdy z górki na sankach, na teczkach i deskach.
Łyżew nie mieliśmy, nie były one na naszą kieszeń. Za łyżwy służyły nam dwa
kawałki drzewa, które przywiązywało się do butów.
Okres przedświąteczny Bożego Narodzenia, to wielka frajda dla dzieciaków. Było
bardzo dużo prac związanych z robieniem zabawek i łańcuchów na choinkę.
Św. Mikołaj nie przychodził do dzieci biednych, bo i z czym? Za to choinka
musiała być pięknie przystrojona zabawkami własnej roboty. Były to różnego
rodzaju łańcuchy, bombki, jeżyki, pajace i koszyczki z wydmuszek, pawie oczka itp.
zabawki. Wieszało się też na choince wcześniej zdobyte cukierki i pierniki.
Obowiązkowo też musiały wisieć czerwone jabłuszka. O materiał na wykonanie
zabawek trzeba było wcześniej postarać się.
Jak to była radocha, kiedy Mama dała parę groszy na zakup papieru kolorowego,
bibuły, na zakup aniołków, gwiazdeczek itp. rzeczy.
Wszystko to, można było kupić w sklepie mydlarskim na ulicy Słupeckiej, gdzie
było wszystko – „mydło i powidło”.
Tak przebiegało moje dziecinne, beztroskie życie, aż do momentu, kiedy to
5-tego stycznia 1943 roku żandarmeria zabrała z domu mojego Ojca.
Tego samego wieczora zabrali też kolegę Ojca oraz jego syna.
W tym czasie mieszkał u nas brat cioteczny lat 18, którego po wylegitymowaniu,
pozostawili.
Ojca zabrali na Pawiak, był oskarżony o kolportaż prasy podziemnej. Następnie
został wywieziony do obozu Gross-Rosen (patrz
przypisy),
z którego już nigdy nie
powrócił. Wrócił natomiast kolega Ojca, ale bez syna.
W domu pozostaje w wielkim bólu i rozpaczy, bez środków do życia, Matka z
trójką dzieci.
W nocy skradziona zostaje nasza jedyna żywicielka, koza Basia.
Zdycha nam też ukochany piesek „Fifka”. Wielkie i niepowetowane są to dla nas
straty. Pozostały nam jedynie na osłodę białe myszki.
Postanowiliśmy coś zaradzić, aby jakoś przetrwać ten trudny okres. Po rodzinnej
naradzie uzgodniliśmy, że my dziewczyny pójdziemy na służbę, na „przychodne”.
Brat natomiast miał się zająć robieniem i sprzedażą papierosów „swojskich”.
/zdjęcie nr 6/ Wieczorami napełnialiśmy specjalną maszynką tytoń w gilzy. Potem
pakowało się w pudełka. Rano brat szedł handlować. Wiadomo – „kto handluje,
ten żyje” – tak głosi lubiana z tego okresu piosenka.
Moje przeżycia z lat okupacji i młodości
Irena Zawitaj
5
Pierwszą pracę jako „pomoc domowa” rozpoczęłam u pani Rogalskiej-Haberskiej
na ulicy Wawelskiej, ale szybko oddałam ją siostrze, gdzie zaczęła pracować jako
pomoc domowa. Miała całodzienne wyżywienie i dostawała też trochę grosza.
zdjęcie 6
Ja przeszłam na ulicę Kaliską do państwa Bandurskich (to była koleżanka tej z ul.
Wawelskiej).
Państwo to pochodziło z poznańskiego – pani Ewa Bandurska, lat około 27-30, jej
brat, starszy, dobrze zbudowany, prawdopodobnie ksiądz oraz starszy pan -
podobno pani narzeczony. Znał bardzo dobrze język niemiecki i pracował w
Arbeitsamcie. Kiedy Ojca zabrali na Pawiak, Mama prosiła „pana”, żeby pomógł
wydostać Ojca z aresztu, ale powiedział, że jest to niemożliwe. Zamieszkiwali przy
ulicy Kaliskiej 13 (okna wychodziły na ulicę Joteyki). „Fajnie, wszystko w pobliżu
mojego miejsca zamieszkania”.
Skąd wiem, że brat pani był księdzem? Otóż pewnego ranka, przed pracą wybrałam
się do kościoła na mszę świętą i osłupiałam ze zdziwienia, gdy ujrzałam swego
chlebodawcę w sutannie przy ołtarzu.
Do pracy przychodziłam na godzinę 7 rano, słałam łóżka, sprzątałam, zmywałam
naczynia, prałam skarpetki i chodziłam z panią na zakupy.
Za tę pracę otrzymywałam wyżywienie, od czasu do czasu krawcowa przerabiała mi
z paninych sukienek coś na grzbiet. Pamiętam piękną, jak na owe czasy, czerwoną
spódniczkę na szelki i do tego bolerko zapinane na białe guziki. Pamiętam też
ładną, brązową sukienkę.
U „państwa” w łazience stały torby z różnymi cukierkami, a były to: krówki, raczki,
owocowe i śliwka w czekoladzie oraz inne smakołyki.
Podczas sprzątania łazienki zaglądałam do tych toreb i coś tam sobie wzięłam do
zjedzenia. Nabrałam ochoty na tę śliwkę w czekoladzie – zjadłam jedną. Na drugi
dzień przychodzę do pracy, a chlebodawca mój zwraca mi uwagę, że samej mi nie
Moje przeżycia z lat okupacji i młodości
Irena Zawitaj
Zgłoś jeśli naruszono regulamin