Carla Neggers - FBI 02 - Anioł.rtf

(11624 KB) Pobierz
Anio?


75

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Carla Neggers

 

Anioł

 

 

 

 

PROLOG

 

 

              Południowy Boston, Massachusetts 12 lipca, trzydzieści lat temu godz. 14.00

              Kawałek żółtej taśmy policyjnej unosił się na fali przypływu w Zatoce Bostońskiej, z której wynurzyło się ciało dziewiętnastoletniej Deirdre McCarthy. Bob O'Reilly nie mógł oderwać od niego wzroku. Podobnie jak stojąca obok niego w palącym letnim słońcu Patsy McCarthy, matka Deirdre. Nalegała, by tu przyjść. Bob nie miał ochoty, ale nie mógł pozwolić, by poszła sama.

              - Deirdre była aniołem.

              - To prawda, pani McCarthy. Deirdre była najlepsza.

              Mimo trzydziestostopniowego upału Patsy trzęsła się w swoim jasnoniebieskim poliestrowym swetrze. Bardzo schudła w ciągu trzech tygodni - od kiedy jej córka, asystentka pielęgniarki, nie wróciła z pracy. Na początku policja myślała, że jest kolejną dziewczyną z południowego Bostonu, która zeszła na złą drogę. Patsy nie wierzyła. Każda, ale nie Deirdre.

              Zniknęła w dniu przesilenia letniego. Najdłuższego dnia roku.

              To jakoś pasuje, pomyślał Bob.

              Patsy zwróciła oczy - jasne i błękitne jak popołudniowe niebo - w stronę horyzontu, jak gdyby starała się dostrzec bardzo daleką wyspę, na której się urodziła. Jak gdyby Irlandia mogła przynieść jej ukojenie i dać siłę do poradzenia sobie z tą sytuacją.

              Patsy opuściła południowo-zachodnie wybrzeże Irlandii czterdzieści lat wcześniej, w wieku dziewięciu lat. Nigdy tam nie wróciła. Lubiła opowiadać historie o swoim irlandzkim dzieciństwie - jednoizbowej chatce bez kanalizacji, centralnego ogrzewania, a nawet bez wychodka, i o tym, jak nauczyła się wypiekać na otwartym ogniu swój słynny ciemny chleb.

              Bob zastanawiał się, jak opowie tę historię.

              O tym, jak porwano jej córkę, gwałcono, dręczono i zamordowano.

              Policja nie ujawniła szczegółów, ale Bob - syn gliniarza z Bostonu - słyszał plotki o okropnościach nie do opisania. Miał dwadzieścia lat i plan, by zostać detektywem. Kiedyś sam będzie musiał zajmować się takimi sprawami. Dotąd miał nadzieję, że nigdy nie będzie znał żadnej z ofiar. Tymczasem razem z Deirdre uczył się jeździć na rolkach. Obydwoje po raz pierwszy całowali się - tylko po to, by zobaczyć, jak to jest.

              - Słyszałam wczoraj lament banshee - powiedziała cicho Patsy. - Nie potrafię powiedzieć, czy wierzę, czy nie wierzę w elfy, ale co słyszałam, to słyszałam. Wiedziałam, że dziś rano odnajdziemy Deirdre.

              Bob poczuł, że zjeżyły mu się włosy na karku.

              Emerytowany strażak natknął się na ciało Deirdre podczas spaceru z psem o wschodzie słońca.

              Policjanci odjechali tak szybko, jak przyjechali. Pracowali z ponurą sprawnością, biorąc pod uwagę błyskawicznie rosnący wskaźnik zabójstw w Bostonie. Teraz musieli wytropić jeszcze jednego mordercę.

              Mimo hałasu miasta, ślizgu pływających łodzi i startujących z lotniska Logan Airport samolotów Bob słyszał uderzenia fal o piasek. Nigdy nie czuł się tak cholernie bezradny i samotny.

              - Deirdre Ita McCarthy. - Patsy skrzyżowała ręce na piersi, jak gdyby było jej zimno. - To imię irlandzkiej świętej. Urodziła się jako Deirdre i przybrała imię Ita, gdy złożyła śluby. Ita znaczy „spragniona Bożej miłości".

              Patsy była głęboko wierząca. Bob przestał chodzić do kościoła w wieku szesnastu lat, gdy jego matka stwierdziła, że to do niego należy decyzja, czy chce tam chodzić, czy nie. Jednak wiedział, że pojawi się w kościele na pogrzebie Deirdre.

              - Nigdy nie znałem się na świętych - spróbował się uśmiechnąć. - Nawet tych irlandzkich.

              - Święty Patryk, święta Brygida i święta Ita to celtyccy święci. Święta Ita miała dar przewidywania. Przez całe życie odwiedzały ją anioły. Wierzysz w anioły, Bob?

              - Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.

              - Ja wierzę - wyszeptała.

              Patsy nie uznałaby za sprzeczne tego, że w jednej chwili wspomniała o lamencie banshee - samotnej zjawy zwiastującej śmierć - a zaraz potem przyznała się do wiary w anioły. Dopóki te wierzenia przynosiły jej ukojenie, Boba nie obchodziła cała reszta. Nie wiedział, co powiedzieć o zjawach, o aniołach, o czymkolwiek.

              Cztery lata wcześniej jej mąż zmarł na zawał serca. A teraz to.

              - Policja znajdzie tego, kto zabrał nam Deirdre.

              - Nie znajdą. Nie potrafią. - Patsy przeniosła wzrok z powrotem na taśmę policyjną dryfującą na wodzie. - Policjanci są tylko ludźmi.

              - Nie spoczną, dopóki nie złapią tego, kto to zrobił.

              - Deirdre zabrał diabeł. Nie człowiek.

              - To nie ma znaczenia. Jeśli będą musieli zejść do piekieł, żeby znaleźć i aresztować diabła, zrobią to. Jeśli będzie trzeba, zrobię to sam.

              - Nie. Nie, Bob. Deirdre nie chciałaby, żebyś poświęcał swoją duszę. Jest teraz wśród innych aniołów. Jest spokojna.

              Bob nagle zdał sobie sprawę, że Patsy traktowała diabła bardzo dosłownie. Pomyślał o Deirdre z jej blond włosami i niebieskimi oczami, delikatną skórą i niewinnym uśmiechem. Była wcieleniem dobra. Nie miała szans przy kimś, kto chciałby ją skrzywdzić. Nieważne, czy był diabłem, czy nie.

              Będzie za nią tęsknił. Będzie za nią tęsknił do końca życia.

              Powstrzymał emocje. Musi się tego nauczyć, jeśli chce zostać detektywem i chwytać takich jak ten, który zabił Deirdre.

              - Nie chcemy przecież, żeby ten zbrodniarz skrzywdził kogoś jeszcze.

              - Nie chcemy. - Patsy podniosła wzrok znad wody. - Ale można inaczej walczyć z diabłem.

              Dwie godziny później Bob zastał swoją siostrę, Eileen, odmawiającą różaniec na ławce w cieniu rozłożystego dębu na kampusie Boston College. Podjęła tam pracę wakacyjną w bibliotece.

              - Nie wiedziałem, że wciąż masz różaniec - powiedział.

              - Ja też nie. Znalazłam go dziś rano w szkatułce z biżuterią.

              Prawie szeptała, trzymając pojedynczy koralik w kolorze kości słoniowej między kciukiem i palcem wskazującym.

              - Nie odmawiałam różańca od wieków. Myślałam, że już nic nie pamiętam, ale wszystko natychmiast mi się przypomniało.

              Bob usiadł obok niej. Siostra była najmądrzejszą osobą w jego rodzinie. Przed dwoma dniami wróciła z letniej szkoły w Dublinie. Nikt nie poinformował jej, że Deirdre zniknęła. Co Eileen mogłaby zrobić, będąc w Irlandii? Po co psuć jej pobyt, skoro wszyscy mieli nadzieję, że Deirdre odnajdzie się cała i zdrowa?

              Kiedy rodzina O'Reillych dowiedziała się, że znaleziono ciało Deirdre, Eileen udała, że nic się nie stało, i wyszła do pracy.

              - Właśnie wróciłem z portu z panią McCarthy - powiedział Bob.

              Eileen spięła się, jak gdyby te słowa zadały jej cios. Bob przerwał. Włosy siostry były bardziej blond niż rude jak jego. Miała też więcej piegów. Nigdy nie uważała się za szczególnie atrakcyjną, w dodatku stawiała sobie wysokie wymagania. Sporządzona przez nią lista małych i dużych własnych wad nie miała końca.

              - Policja nic już nie może zrobić. - Eileen uniosła wzrok znad różańca i spojrzała na starszego brata. - Prawda?

              - Mogą znaleźć zabójcę Deirdre. Powstrzymać go przed kolejnym morderstwem.

              - Nie mogą cofnąć tego, co się stało.

              Lewa ręka siostry drżała, ale prawa, w której trzymała różaniec, była nieruchoma. Bob zauważył, jak blada jest Eileen - jakby zrobiło jej się niedobrze. Jego bystra, ambitna siostra miała tak wiele planów na życie, ale powrót do domu i wieść o zaginięciu Deirdre wepchnęły ją znowu do świata, z którego próbowała się wydostać.

              A teraz Deirdre nie żyła.

              Palce Eileen automatycznie przesunęły się na następny koralik. Jej usta poruszały się delikatnie, gdy bezgłośnie recytowała: „Zdrowaś, Mario...".

              Bob czekał, aż skończy odmawiać różaniec i schowa go do granatowej aksamitnej sakiewki. Ścisnęła ją mocno i oparła się na ławce.

              Razem obserwowali, jak wiewiórka wspina się na czubek klonu.

              Nie patrząc na brata, Eileen powiedziała:

              - Jestem w ciąży.

              Była to ostatnia rzecz, jakiej spodziewał się usłyszeć od siostry po odmówieniu przez nią modlitwy. Ich rodzice będą w szoku. On też był w szoku. Z tego, co wiedział, nie miała chłopaka.

              Zwalczył w sobie chęć ucieczki. Ucieczki z Bostonu, jak najdalej od następstw śmierci Deirdre, od tego, co stanie się z jego siostrą. Wszystko stanęło mu przed oczami - Patsy rozpaczająca w domu obok, policja ścigająca zabójcę Deirdre, Eileen z coraz większym brzuchem zastanawiająca się, co zrobić z dzieckiem.

              Ojciec dziecka. Kim on, do diabła, jest?

              Bob zacisnął dłonie w pięści. Był młody. Nie musiał zostawać w Bostonie i przejmować się tymi wszystkimi problemami. Mógł pojechać wszędzie. Zostać detektywem w Nowym Jorku, Miami, Seattle. Albo na Hawajach i przeprowadzić się do Honolulu, pomyślał.

              - Od jak dawna? - zapytał.

              - Od niedawna. Nie robiłam jeszcze testu, ale wiem.

              - Eileen... - Bob spojrzał na młodszą siostrę, lecz ona nie popatrzyła mu w oczy. - Co się stało w Irlandii?

              Nie odpowiedziała. Zerwała się na równe nogi i szybkimi krokami podążyła w stronę pokrytego bluszczem budynku, w którym pracowała. Bob nie poszedł za nią.

              Tydzień później seria telefonów poinformowała bostońską policję o mężczyźnie, który wyskoczył z łódki w porcie.

              Płonął, kiedy wpadł do wody.

              Zanim dotarł do niego przepływający obok statek wycieczkowy, był już martwy.

              Po kilku godzinach został rozpoznany jako Stuart Fuller, dwudziestoczteroletni robotnik drogowy. Wynajmował poddasze trzy przecznice od domu, w którym mieszkała Deirdre McCarthy z matką. Policja odnalazła niezbite dowody, że to on był mordercą Deirdre.

              Złapali swojego diabła.

              Sekcja zwłok wykazała, że Fuller się utopił. Ale gdyby nie wskoczył do wody, zmarłby na skutek oparzeń.

              Wieczorem Bob znalazł Patsy na werandzie z jakimiś dwudziestoma figurkami aniołów ustawionymi na szerokiej drewnianej balustradzie. Mimo gorąca miała na sobie różowy sweter z poliestru, jak gdyby już nigdy nie miała zaznać ciepła.

              - Deirdre zbierała anioły - powiedziała.

              - Wiem. Dzięki temu łatwo było jej kupować prezenty. - Bob wskazał na kolorowego szklanego anioła, którego kupił dla niej podczas szkolnej wycieczki na Cape Cod. - Dałem go jej na szesnaste urodziny.

              - Jest piękny, Bob. Ścisnęło mu się gardło.

              - Proszę pani...

              - Policja była tu dziś rano. Opowiedzieli mi o Stuarcie Fullerze. Zapytali, czy go znałam.

              - Znała pani?

              - Nie przypominam sobie. Ale mogłam go widzieć gdzieś w okolicy. - Jej oczy zwęziły się trochę.

              - Może w kościele. Diabła zawsze ciągnie do dobrego.

              Bob patrzył, jak Patsy czyści-mokrą szmatką delikatnego anioła z białej porcelany, który trzymał małą harfę irlandzką. To była jedna z najcenniejszych figurek w kolekcji Deirdre i jedna z jej ulubionych. Kochała wszystkie anioły - nieważne, drogie czy tanie i tandetne. Mówiła Bobowi, że chce sobie sprawić szklaną gablotkę na nie.

              - Czy zna pani szczegóły śmierci Fullera? Wyglądało na to, że go nie słyszy.

              - Chciałabym ci opowiedzieć pewną historię. Bob nie miał cierpliwości słuchać jej opowieści.

              - Którą?

              - Taką, której jeszcze nie słyszałeś. - Uniosła wyczyszczoną figurkę do światła. - Mój dziadek opowiedział mi ją jeszcze w Irlandii. Był wspaniałym gawędziarzem.

              - Na pewno, ale...

              - To opowieść o trzech braciach, którzy walczyli z elfami o starożytnego kamiennego anioła. -

              Oczy Patsy rozbłysły, przez moment wyglądała na niemal szczęśliwą. - To była jedna z ulubionych historii Deirdre.

              - W takim razie nie może być smutna. Deirdre nie lubiła smutnych opowieści.

              - Nie lubiła, prawda? Chodź, Bob. Zrobię herbatę i podgrzeję ci trochę ciemnego chleba.

              Upiekłam go dziś rano. To przepis mojej matki. Ojciec mówił, że mama piekła najlepszy ciemny chleb w całym West Cork.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin