Laura Griffin
Nie do wykrycia
Cykl: Tracers Tom 1
Tłumaczenie: Kinga Dobrowolska
Tytuł oryginału: Untraceable - Tracers serie book one
Wydanie oryginalne 2009
Wydanie polskie: 2011
Prywatna detektyw Alexandra Lovell wykorzystuje doskonałą znajomość komputer i własny spryt, by pomóc zniknąć swoim klientkom, które dzięki temu mogą rozpocząć nowe, bezpieczne życie. Jedną z nich była Melanie Bess, desperacko pragnąca uciec od brutalnego męża - gliniarza z doskonałymi układami w policji. Alex podejrzewa najgorsze i zaczyna śledztwo, by odkryć, co się wydarzyło. Zdaniem detektywa z wydziału zabójstw Nathana Devereaux, dopóki nie ma ciała, nie ma też śledztwa. Ale instynkt nie pozwala mu zostawić tej sprawy. Instynkt i zainteresowanie fascynującą panią detektyw...
Melanie jechała nierówną, pełną wybojów drogą, prawie pewna, że jedzie dobrze. Wytężała wzrok, bez powodzenia usiłując w ciemności i mżawce odnaleźć punkty orientacyjne. Czyżby jednak znowu się zgubiła? Niemożliwe. Pierwsza w lewo za kładką...
Zobaczyła, że na werandzie pali się żółte światło, i odetchnęła. Nareszcie. Seks i meksykańskie żarcie. Cały dzień miała ogromną ochotę na jedno i drugie - w tej właśnie kolejności - od chwili kiedy Joe zadzwonił i powiedział, że ma dziś wolne.
Zużyte amortyzatory jej chevroleta blazera reagowały na każdą nierówność i samochód co chwila unosił się i opadał na wybojach, gdy dojeżdżała do domu. Zaparkowała za hondą Joego i zauważyła, że w żadnym z okien nie pali się światło. Może mecz się skończył. Energicznym ruchem chwyciła torbę z jedzeniem na wynos i otworzyła drzwi samochodu. Zapach ciepłych czipsów kukurydzianych zmieszał się z zimnym, wilgotnym powietrzem wiosennej nocy. Znowu spojrzała na dom... I zamarła.
Poczuła mrowienie na karku. Usłyszała głos z przeszłości, najpierw słabe echo, potem szept. Patrzyła na budynek przez smugi deszczu, a szept stawał się coraz wyraźniejszy. Uciekaj, uciekaj!
Posłuchała tego głosu; upuściła torbę z jedzeniem i zatrzasnęła drzwi. Przekręciła kluczyk w stacyjce i wrzuciła bieg. Szybko wycofała samochód z podjazdu i wróciła na drogę, tyle że auto, które wcześniej łagodnie telepało się po wertepach, teraz podskakiwało szaleńczo, kiedy z bijącym sercem pędziła w kierunku szosy.
On tam był.
Skąd wiedziała? Po prostu to czuła. Coś w wyglądzie domu jej to powiedziało, później ustali, co to było. Próbując utrzymać blazera na środku drogi, znalazła swój telefon i drżącymi palcami wybrała numer Joego.
Poczta głosowa.
Do oczu napłynęły jej łzy. Dojechała do szosy i zahamowała gwałtownie przed pędzącym sportowym wozem, który przeciął jej drogę.
Myśl, do cholery. Co by zrobiła Alex? Melanie z piskiem opon wyjechała na szosę i rozpaczliwie próbowała coś wymyślić. Miała plan. Przecież miała plan.
Jak to było?
Odetchnęła głęboko. Jej niezbędnik jest w bagażniku. Może uciec natychmiast, nigdzie się nie zatrzymując. Pojechać do swojej bezpiecznej kryjówki.
Ale co z Joem? Znowu zwolniła. Musi tam wrócić.
W lusterku wstecznym mignęły reflektory jakiegoś samochodu. Umysł Melanie automatycznie zarejestrował wysokość, kształt i rozstawienie świateł. Poczuła ogarniającą ją panikę.
Wcisnęła gaz do dechy. Jej puls niebezpiecznie przyśpieszył, tak samo jak jadące za nią auto. Prędkościomierz blazera przekroczył setkę, ale światła drugiego samochodu cały czas były blisko. Zacisnęła ręce na kierownicy. Jej serce biło jak oszalałe. Nie mógł jej znaleźć. Nie teraz.
Dlaczego nie posłuchała Alex?
Zakręt na drodze. Szarpnęła kierownicą, usiłując utrzymać kontrolę nad wozem. Poczuła, że wpada w poślizg, żołądek podszedł jej do gardła, gdy opony zaczęły ślizgać się na asfalcie. Zapiszczały hamulce - a może to ona krzyknęła - kiedy samochód zbliżał się do ściany krzaków. Rozległ się zgrzyt metalu. Uderzyła nosem w kierownicę.
A potem zapadła cisza. Słychać było tylko jej chrapliwy oddech i krople deszczu uderzające o dach samochodu. Poduszka powietrzna nie wystrzeliła. Melanie chwyciła się za brzuch i usiłowała przeanalizować sytuację. W ustach czuła krew, ciepłą, o metalicznym smaku.
On zaraz tu będzie.
Ta myśl pchnęła ją do działania. Usiłowała otworzyć drzwi, ale auto leżało w rowie i drzwi były zbyt ciężkie. Z całej siły naparła na nie ramieniem i udało się. Gałęzie drapały ją po twarzy, kiedy gramoliła się z samochodu.
Jedynym źródłem światła były przednie reflektory jej wozu, teraz ledwo widoczne wśród liści. Deszcz zalewał twarz. Melanie zmrużyła oczy i rozejrzała się w ciemności, próbując się zorientować, gdzie jest.
Usłyszała cichy huk, coś jakby uderzenie pioruna. Pikap, z silnikiem Diesla, gdzieś za nią. Słuchała, sparaliżowana ze strachu, jak warkot silnika cichnie i trzaskają drzwi. Był tutaj. Oto zaczyna się koszmar, który tyle razy wyobrażała sobie z najdrobniejszymi szczegółami.
Gwałtownie przedarła się przez krzaki. Dysząc ciężko, rzuciła się w głąb lasu niby przerażone zwierzę. Nie ma samochodu. Nie ma telefonu. Nie ma niezbędnika.
W oddali rozległ się warkot silnika i opon jadących po bruku. Ruszyła w tamtą stronę. Wydostała się z zarośli, akurat kiedy samochód przemknął obok.
- Pomocy! - zawołała za odjeżdżającym autem.
Nagle zrozumiała swoją pomyłkę. Skoczyła z powrotem w krzaki, ale już było za późno. On był tuż za nią, bliżej, tak blisko, że słyszała jego sapanie i oddech.
Szybciej! - nakazała swoim nogom jak z waty. Powstrzymała szloch, kiedy on się zbliżał. Nagle bach, upadła, złapana za nogę. Zaczęła drapać, bić, kopać, aż jej stopa trafiła w coś miękkiego. Rozległ się jęk. Melanie wyrwała się i rzuciła w kierunku szosy. Następny samochód - słyszała go, widziała blask reflektorów, oznaczający ratunek. Jeszcze tylko kilka metrów... Wyciągnęła rękę w stronę światła, w stronę jezdni. Pod dłonią poczuła nawierzchnię drogi.
- Pomocy! Stój!
Prześladowca zacisnął dłoń wokół jej kostki i ściągnął ją z powrotem z szosy.
Alex Lovell wypiła ostatni łyk letniej kawy, powiesiła aparat na szyi i sprawdziła godzinę. Znowu była spóźniona.
Szczęśliwie obiekt dzisiejszej obserwacji lubił sobie pospać. Mniej szczęśliwie mieszkał w mieszkaniu swojej dziewczyny niedaleko kampusu, co oznaczało, że cholernie ciężko będzie tam zaparkować. Na wszelki wypadek Alex zabrała z biura pomarańczowy słupek drogowy, dzięki któremu potrafiła się wepchnąć niemal wszędzie.
Było wcześnie rano, a ulewny deszcz spowolnił ruch uliczny. Pośpiesznie zamykając drzwi swojego biura, Alex rzuciła okiem przez ramię. Samochody na ulicy Lavaca przemieszczały się w żółwim tempie. Próbowała się zdecydować, którędy najszybciej dotrze do Uniwersytetu Teksańskiego.
Padł na nią czyjś cień.
- Przepraszam bardzo?
Zanim odpowiedziała, przyjrzała się odbiciu mężczyzny w przeszklonych drzwiach. Kowbojska marynarka, kowbojki i dżinsy. Miał z metr osiemdziesiąt pięć, wzrostu dodawał mu jeszcze kapelusz. Rany, on tak na serio?
- Chyba się zgubiłem - oznajmił z typowym południowym akcentem.
Odwróciła się.
- Stowarzyszenie Hodowców Bydła jest dwa budynki dalej.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko i zmarszczki wokół jego ust się pogłębiły.
- Szukam firmy Lovell Solutions.
Skinęła głową w kierunku napisu na drzwiach, które właśnie zamknęła.
- No to znalazł ją pan.
- Pani to Alexandra Lovell?
- Tak - potwierdziła, pewna, że on już to wie.
- Chciałbym z panią porozmawiać. To zajmie tylko chwilę - dodał, widząc, że Alex zerka na zegarek.
- Jak się pan nazywa?
- Bill Scoffield.
- Czym się pan zajmuje?
- Jestem prawnikiem.
Przyjrzała mu się sceptycznie. Spod jego kapelusza widać było siwe włosy, a nad klamrą paska rysował się niewielki brzuch. Dała mu pięćdziesiąt pięć lat. Rzuciła okiem na jego buty, czarne i błyszczące, ze strusiej skóry. Dostatecznie długo mieszkała w Teksasie, żeby rozpoznać drogie obuwie.
Pomyślała o rachunkach za ten miesiąc.
- Pięć minut - powiedziała, ponownie sprawdzając godzinę.
Postawiła słupek na chodniku i otworzyła drzwi.
- I na czas naszej rozmowy poproszę o tego siga, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu.
Można by pomyśleć, że kazała mu oddać własne jaja. Jego szare oczy zwęziły się z niezadowoleniem, gdy wyjmował pistolet z kabury pod marynarką. Podał go jej, kolbą do przodu.
Weszła pierwsza do klimatyzowanej recepcji, w której nie było recepcjonistki. Alex spojrzała na drzwi swojego zabałaganionego gabinetu, które - dzięki Bogu - były zamknięte. Jej gość zdjął kapelusz, a ona podeszła do chwilowo pustego biurka asystentki.
- Lekka paranoja? - Spojrzał znacząco na kamerę umieszczoną pod sufitem.
Wzruszyła ramionami.
- Ostrożności nigdy za wiele. - Ostatnia osoba, którą wpuściła tu z bronią, wysłała ją do szpitala.
- Niech pan usiądzie. - Alex ruchem głowy wskazała winylowe krzesło. Położyła pistolet na stojącej za nią szafce z dokumentami i usiadła na obrotowym foteliku. - Co mogę dla pana zrobić, panie Scoffield?
Mężczyzna odłożył kapelusz, rondem do góry, na minilodówkę.
- Reprezentuję interesy pana Jamesa Bessa. Wiem z dobrego źródła, że jego córka, z którą nie utrzymywał kontaktu, zatrudniła panią kilka miesięcy temu.
- Nie znam nikogo nazwiskiem Bess.
- Melanie Bess. Po mężu Coghan.
- Pierwsze słyszę.
- To niedobrze. Widzi pani, na Melanie czeka spora suma pieniędzy i moim zadaniem jest je jej wręczyć. - Obserwował rozmówczynię, żeby sprawdzić, czy słowo „pieniądze” na nią działa. Czasami rzeczywiście działało. Ale teraz była zdecydowanie bardziej zainteresowana ustaleniem, jakie zamiary ma ten facet.
Odchyliła się na krześle.
- Mówił pan, że skąd jest?
- Z Midlandu - odpowiedział. - Przyjechałem dziś rano.
- Kawał drogi. Trzeba było najpierw zadzwonić.
Przez chwilę przyglądali się sobie w milczeniu. Potem mężczyzna wyjął z kieszeni marynarki zdjęcie i podsunął je Alex.
- Poznaje pani Melanie?
Fotografia przedstawiała roześmianą nastolatkę, pozującą w stroju czirliderki. Kręcone włosy, wesołe brązowe oczy, dołeczki w policzkach. Alex w liceum wyglądała podobnie, tyle że nie była popularną blondynką z dużym biustem.
- Ładna. Na pewno bym ją zapamiętała.
- Proszę posłuchać, pani Lovell. - Prawnik pochylił się do przodu i oparł łokieć na biurku. - Naprawdę muszę znaleźć Melanie. Jej tata właśnie zmarł. Odziedziczyła sporo pieniędzy i założę się, że się jej przydadzą. Z tego, co wiem, ostatnio nie wiodło jej się najlepiej, jeśli wie pani, co mam na myśli.
- Próbował pan znaleźć ją przez Internet? - Przekrzywiła głowę. - Baza White Pages to niezwykle pomocne źródło, kiedy próbuje się kogoś znaleźć.
Mężczyzna zmarszczył brwi. Alex patrzyła obojętnym wzrokiem, jak prawnik wstaje i chowa zdjęcie z powrotem do kieszeni, po czym opiera ręce na biodrach i obrzuca ją uważnym spojrzeniem.
- Jest pani dobra w odnajdywaniu ludzi?
- Jeśli tylko pana stać, znajdę każdego.
- Ile za znalezienie Melanie Bess?
- Mam teraz sporo pracy. Mogłabym się tym zająć dopiero za kilka dni.
- Mogę dobrze zapłacić. - Wyjął wizytówkę i podał rozmówczyni.
Wstając, wsunęła wizytówkę do tylnej kieszeni dżinsów.
- Zastanowię się.
Gość podniósł swój kapelusz, a ona odprowadziła go do drzwi. Kiedy byli już na zewnątrz, oddała mu broń, którą prawnik włożył do kabury.
- Proszę przemyśleć moją ofertę. Do zobaczenia. - Dotknął kapelusza i odszedł.
Alex obserwowała w bocznym lusterku swojego samochodu, jak mężczyzna idzie na wschód, w kierunku Congress Avenue, i skręca za rogiem. Wyjęła komórkę i napisała wiadomość składającą się z trzech słów. Oznaczyła ją „pilne” i wysłała.
Alex jeździła pięcioletnim saturnem, który strasznie dużo palił i bardzo rzadko był serwisowany. Niespecjalnie nadawał się do prowadzenia obserwacji.
Pomimo wentylatora na baterie, Alex spędziła cały ranek, rozpływając się z gorąca na przednim siedzeniu samochodu i czekając na obiekt, który się nie pojawił. Kiedy zbliżyła się pora lunchu, była już gotowa dać za wygraną. Ale firma ubezpieczająca tego gościa była jej najlepszym klientem i nieźle jej płacili za śledzenie go.
Pociła się więc i czekała. Między jednym batonikiem PowerBar a drugim i sprintem do stacji benzynowej za potrzebą wykonała kilkanaście telefonów, poszukując jakiegokolwiek śladu Melanie Bess. I do wieczora coś znalazła.
Podążając za tym tropem, wciąż nie mogła w to uwierzyć. Melanie porzuciła spokojne i nierzucające się w oczy życie, jakie z dużym trudem zorganizowała dla niej Alex. Odeszła z pracy, rozwiązała umowy na dostawę prądu, gazu, światła i wyprowadziła z mieszkania w Orlando, które sześć miesięcy temu Alex wynajęła na firmę. A potem popełniła najcięższy grzech uciekającej kobiety.
Wróciła.
Prowadząc samochód po pełnej wertepów żwirowej drodze, Alex nie mogła przestać o tym myśleć. Tyle zachodu, a jej klientka wróciła do miejsca, które tak strasznie chciała zostawić za sobą.
Alex minęła zniszczony drewniany znak, wskazujący drogę do kempingu samochodowego Cienisty Brzeg. Przejechała przez kładkę i skręciła w lewo obok sękatego dębu. Przez następne pół kilometra szorowała samochodem o gałęzie krzaków i była na miejscu: Moccasin Road 15; numer domu namalowano na skrzynce pocztowej.
Spojrzała z niepokojem na skromny drewniany dom. Był taki mały. A w oknach nie widziała światła. Obawa, która nie opuszczała jej od wielu godzin, jeszcze wzrosła.
Alex przyjrzała się sąsiednim domom i przyczepom. Niektóre były pozamykane, inne najwyraźniej opuszczone. W Austin posiadłości leżące nad brzegiem jeziora były zazwyczaj drogie, ale ta okolica była chyba wyjątkiem. Rzuciła okiem na zardzewiałe przewody wysokiego napięcia, ciągnące się ponad drzewami. Bliskie sąsiedztwo elektrowni nie przyczyniało się do podniesienia wartości gruntu.
Alex zaparkowała przed domem i wysiadła z samochodu. Rozprostowała zesztywniałe nogi i ogarnęła wzrokiem zarośnięte podwórko. Żadnych samochodów, żadnych odgłosów. Dom wyglądał na opuszczony. Może tak właśnie było i Melanie używała go tylko jako fikcyjnego adresu.
A może Alex zbyt wiele się po niej spodziewała.
Sześć miesięcy. Sześć miesięcy i Melanie wróciła do Austin. Co ona sobie wyobrażała? Tyle czasu, tyle zmarnowanego wysiłku... Alex podsycała swój gniew. To było prostsze niż stawienie czoła narastającemu strachowi.
Wiatr poruszył gałęziami cyprysa, opadającymi na dach niewielkiego budynku. Dostała gęsiej skórki, więc potarła energicznie ramiona, idąc przez zachwaszczony trawnik do wejściowych schodków. Moskitiera na drzwiach zaskrzypiała, kiedy ją podnosiła. Nie było dzwonka, więc Alex zapukała w drewniane drzwi.
Moskitiera opadła z powrotem, a Alex przeszła na tył domu, gdzie zobaczyła rozpadającą się drewnianą werandę. Weszła po schodkach i sprawdziła drzwi. Otwarte. - Halo?
Nasłuchiwała uważnie, ale jedynym dźwiękiem był odległy warkot silników motorówek. Pełna złych przeczuć przestąpiła próg.
Kuchnia była maleńka, z lodówką z lat pięćdziesiątych, kuchenką gazową i metalowym stołem w kącie. Alex weszła do środka, podniosła puszkę budweisera, stojącą na stole, i potrząsnęła nią. W połowie pełna. Ciepła. W dużym pokoju, pod ścianą naprzeciwko frontowych drzwi, stała wysłużona tweedowa kanapa, a przed nią zaskakująco nowoczesny telewizor z płaskim ekranem. Na stoliku do kawy leżał stos czasopism: „People”, „Cosmopolitan”, „TV Guide”. Kobieta odstawiła puszkę i przejrzała gazety - aktualne numery, żadna nie miała naklejki z adresem.
Zajrzała do sypialni. Niemal całą przestrzeń zajmowało wielkie dwuosobowe łóżko, przykryte zieloną kapą w kratę. Na stoliku nocnym stała pusta butelka po wodzie. Alex weszła do ciasnej łazienki i odsunęła zasłonę prysznicową. Na brzegu wanny stał szampon, obok leżała różowa maszynka do golenia. Umywalka była pusta.
Kobieta wróciła do kuchni i dostrzegła na podłodze kawałek białego plastiku. Słuchawka. Tylko jedna. Podniosła ją. Wyglądała jak słuchawka od iPoda.
Uwagę Alex zwróciło czerwone światełko, migające na kuchennym blacie. Dwie wiadomości na sekretarce w telefonie. Wcisnęła „play”. Długi sygnał, a potem pokój wypełnił kobiecy - ale nienależący do Melanie - głos: „Cześć, to ja. Zadzwoń do mnie”. Kolejny długi sygnał i odgłos włączającego się faksu.
Alex podeszła do tylnych drzwi i wyjrzała na zewnątrz. Zapadał zmierzch. Krzaki i drzewa tworzyły cienistą purpurową zasłonę, przez którą tylko gdzieniegdzie widać było połyskującą taflę jeziora. Zauważyła jakiś ruch nad brzegiem wody i wyszła na werandę. Nic. Coś się jej przywidziało w zapadającym zmroku.
Zatrzasnęła za sobą drzwi i wyjęła z kieszeni telefon. Schodząc po schodkach, po raz kolejny wybrała numer Melanie. Po raz piąty dzisiaj wysłuchała automatycznie wygenerowanego powitania poczty głosowej.
- To ja - powiedziała. - Naprawdę muszę z tobą porozmawiać. Ja... - Zatrzymała się i wbiła wzrok w ślad buta odciśnięty na jednym ze schodków. To nie było błoto. Czy to... krew? Przykucnęła i oświetliła ślad telefonem.
Krew. Zaschnięta. Stara. Ale na pewno krew. Obejrzała resztę schodów i podłogę przed drzwiami. Więcej kropel i smuga krwi.
Wyprostowała się, czując nagły zawrót głowy. Prześledziła wzrokiem ślady prowadzące od drzwi na podwórko. Z sercem ściśniętym obawą ruszyła wąską, wydeptaną w trawie ścieżką. Przedarła się przez krzaki jadłoszynu i stanęła na podmokłym brzegu jeziora. Zapatrzyła się w wodę i odlegle mrugające światła domów po drugiej stronie. Zalało ją gorzkie, przejmujące poczucie winy.
Podskoczyła zaskoczona, kiedy zabrzęczała jej komórka. Koniec nagrywania.
Powinna zadzwonić na policję. Albo na pogotowie. Ale nie mogła tego zrobić. Musiała wymyślić jakiś inny sposób.
Przypomniała sobie to zdjęcie: nastoletnia Melanie z lokami i dołeczkami w policzkach. Alex zacisnęła dłoń na telefonie i zaklęła.
Coś trzasnęło, jakby łamana gałązka, i kobieta obejrzała się. W oknie domu zobaczyła pomarańczowy błysk.
Ogień.
Ogłuszający wybuch zbił ją z nóg.
Kiedy Nathan Devereaux wszedł do „Płonącej Świni”, wszystkie głowy odwróciły się w jego stronę. Ignorując spojrzenia, podszedł do baru i wyjął portfel.
Janelle gwizdnęła.
- Co ci się stało?
- Długa historia.
Uniosła brew.
- Uwierz mi - rzucił, zdobywając się na uśmiech - zanudziłbym cię na śmierć. Jest już moje zamówienie?
Zacisnęła usta i przyjrzała mu się badawczo. Potem nalała whisky Dewar's na dwa palce, przesunęła szklankę w jego stronę i zniknęła w kuchni.
Nathan skupił uwagę na meczu koszykówki w telewizorze nad barem i czekał, aż szkocka zacznie działać. Ale kiedy Janelle wróciła, czuł się tak samo beznadziejnie jak wcześniej.
Postawiła zachęcająco pachnącą torbę z grillowanymi żeberkami na ladzie.
- Ciepły okład z oczaru wirginijskiego - poradziła. - Na to oko. Jeśli to nie pomoże, weź tabletki z lucerny.
- Tabletki z lucerny.
- Albo maść z arniki.
Jak dla niego, mówiła w obcym języku, ale pokiwał głową i dał jej dwudziestodolarówkę.
-...
entlik