Hałas Agnieszka - Kłopot barona Hoogstratena.pdf

(705 KB) Pobierz
Agnieszka Hałas: Kłopot barona Hoogstratena
R W 2 0 1 0
1
Agnieszka Hałas: Kłopot barona Hoogstratena
R W 2 0 1 0
1.
T
ędy, panie Rorick. Zapraszam.
Gruby właściciel menażerii prowadził klienta, wytwornie odzianego szlachcica,
przejściem między dwoma rzędami klatek. Uwięzione stworzenia – zmory, harpie,
barwne zamorskie ptaki – skrzeczały, skwirzyły i łopotały skrzydłami.
– Tu ich trzymam. Niech tylko otworzę...
Namozoliwszy się z kłódką, grubas pchnął okute drzwi. Ciasne pomieszczenie
wypełniał trudny do opisania zaduch; na ziemi walały się kości, ochłapy i odchody.
Pod ścianą majaczyły skulone sylwetki.
– Tak wyglądają najciekawsze egzemplarze, jakie masz do zaoferowania, Jepho?
– W głosie Roricka dał się słyszeć sceptycyzm.
– Dobrze prawicie – potwierdził Jepho, unosząc latarnię. – Oto, dla przykładu,
Szakłak. Pochodzi z puszcz dalekiego Południa.
Podobne do małpy stworzenie o czarnym futrze spojrzało na nich lękliwie. Jego
szyję otaczała obroża, do której umocowany był łańcuch zaczepiony o wbite w ścianę
kółko.
– Umie zaklinać wzrokiem węże i ptaki. Jalash... – grubas wskazał siedzącą
obok Szakłaka istotę o szarej skórze i włosach przypominających naręcze gałązek –
to półkrwi żywiołak ziemi...
Oczy Jalash wyglądały jak dwa kuliste szmaragdy. Patrzyła nimi obojętnie w
przestrzeń.
– Co potrafi?
– Żebym tak zdrów był, panie Rorick! To niemowa, ale raz w miesiącu, gdy
księżyc jest w pełni, zaczyna śpiewać. A jeśli dać jej wtenczas do ręki suchą gałąź,
czy jaki bądź kawał drewna, natychmiast okryje się ono liśćmi i zakwitnie...
– Hm! – Szlachcic z namysłem pogładził brodę. – No dobrze, a kogóż tu mamy?
– Czubkiem buta trącił zwinięte w kłębek stworzonko, pokryte kolorowymi łuskami.
2
Agnieszka Hałas: Kłopot barona Hoogstratena
R W 2 0 1 0
– Aaa, to moje maleństwo zakupione od piratów nad Morzem Syrenim. Zwie się
Goryczka. Uważajcie, panie; jej skóra wydziela truciznę, której kropla wystarczy, by
na długo pozbawić was wzroku. Lecz nie widzieliście jeszcze chluby mej menażerii.
Za Zbója właściciele szkoły gladiatorów w Othlonie dawali mi swego czasu... ech,
nieważne ile. Wam byłbym gotów go sprzedać za jedyne sześć tysięcy leri.
– Sześć tysięcy? – Rorick zagwizdał. – Chybaś rozum postradał, Jepho.
– Raczcie choć rzucić na niego okiem. Zbój! – Grubas odstawił latarnię i klasnął
w ręce. Potężny odmieniec podniósł się wolno, pobrzękując łańcuchami. Mierzył
dobre siedem stóp; musiał się pochylić, żeby nie uderzyć głową o sufit budy. Mimo
chłodu odziany był jedynie w przepaskę na biodrach. Pod sinawą, pozbawioną
pigmentu skórą prężyły się mięśnie, jakich nie widuje się nawet u zapaśników.
Jednak nieproporcjonalnie mała czaszka i cofnięte czoło mówiły same za siebie.
– Unieś ramię, Zbój! Pokaż wielmożnemu panu biceps!
Odmieniec powoli, jak przez sen wykonał polecenie.
– Spójrzcie na jego klatkę piersiową, panie. Obmacajcie plecy, uda. On jest
niczym żywy głaz...
– Szkoda tylko, że ma akurat tyle rozumu, co głaz. – Szlachcic pogardliwie
pociągnął nosem. – Smród w tej budzie zaczyna mi działać na nerwy, Jepho. Czy w
twojej kolekcji są jeszcze jakieś interesujące okazy?
– Jest ona. – Grubas pstryknął palcami w kierunku postaci siedzącej w kącie.
– Jak się wabi?
– Księżniczka.
Mimo plugawego otoczenia, mimo brudu, który pokrywał jej odzież i ciało,
poza Księżniczki tchnęła nieuchwytnym dostojeństwem. Szlachcic uważnie przyjrzał
się istocie. Miała ciało filigranowej dziewczyny, grzywę pozlepianych włosów o
trudnej do stwierdzenia barwie i dziwną, zdeformowaną twarz o spiczastych uszach.
Szarawe, jakby wyblakłe oczy bez lęku odwzajemniły jego spojrzenie.
3
Agnieszka Hałas: Kłopot barona Hoogstratena
R W 2 0 1 0
– Co to za jedna?
– Prawdę rzekłszy, sam nie wiem. Przybłąkała się do nas przed miesiącem.
Półżywa z głodu była, z nogami w ranach. Nie opierała się, gdym jej obrożę nałożył.
Je to samo co reszta, posłuszna jest, jeszczem jej ani razu batem nie tknął.
– Umie mówić?
– Rozumie ludzką mowę. Słucha poleceń. Nigdy nie słyszałem, by przemówiła,
ale – grubas uniósł palec – nie dałbym głowy, że nie potrafi. Wiecie, z odmieńcami
nigdy nic nie wiadomo.
– Ciekawe, ciekawe... – Rorick z założonymi do tyłu rękami przechadzał się tam
i z powrotem. Nagle przystanął. – Ubijmy interes, Jepho. Pięćset leri gotówką za tę
twoją Księżniczkę. Co ty na to?
– Panie... – Grubas rozpromienił się, jak każdy chytrus, kiedy zwietrzy okazję. –
Sprzedam ją wam, ale za czterykroć tyle!
Po targach stanęło na tysiącu.
2.
P
orcelanowa małpka, potrącona nieostrożnym ruchem miotełki, spadła ze stolika na
podłogę. Z łatwym do przewidzenia skutkiem.
Młodziutka służąca zbladła. Zerknęła w stronę uchylonych drzwi do gabinetu,
na roztrzaskaną ozdobę, na człowieka w czarnym odzieniu, który czekał tu ze sprawą
do jej chlebodawcy, potem znowu na drzwi, w których nikt jeszcze się nie pojawił;
widocznie nie usłyszeli brzęku.
Żmijowi zrobiło się jej żal. Znając gust Hoogstratena, brzydki staroświecki
bibelot wart był prawdopodobnie więcej, niż to dziecko zarabiało przez cały rok.
– Mogę? – Nie czekając na odpowiedź, odsunął małą i ukląkł. Płynny ruch dłoni
wystarczył, by odłamki poderwały się i z cichym trzaskiem zespoliły w pierwotny
kształt. Krzyczący w Ciemności podniósł wzrok i uśmiechnął się lekko; na tyle
4
Agnieszka Hałas: Kłopot barona Hoogstratena
R W 2 0 1 0
lekko, by był to rzeczywiście uśmiech, a nie grymas przeciętej bliznami twarzy.
– Proszę. – Wręczył dziewczynie nieuszkodzoną figurkę. Wzięła z ociąganiem.
Odstawiła małpkę na miejsce i niezgrabnie dygnęła, dziękując. Nagle zaczerwieniła
się i uciekła, furknąwszy halkami.
W drzwiach gabinetu ukazał się przysadzisty mężczyzna w niebieskim kaftanie
– Mathias, sekretarz Hoogstratena.
– Wejdźcie, panie – zaprosił, wyraźnie zaaferowany. Trzęsły mu się ręce.
W niewielkim, lecz luksusowo urządzonym gabinecie na pokrytych zielonym
obiciem ścianach wisiały tylko dwa obrazy – duże pejzaże w pozłacanych ramach.
Baron nie siedział za biurkiem, lecz w fotelu przed kominkiem, głaszcząc ulubionego
charta.
– Zabierz psa, Mathias – polecił, bo zwierzę zdradzało oznaki niepokoju. Gdy
przeprowadzano go obok żmija, chart zaskomlał, kładąc uszy po sobie.
Hoogstraten
oficjalnie
był
po
prostu
posiadaczem
znacznej
fortuny,
kolekcjonerem dzieł sztuki i mecenasem artystów. Nieoficjalnie – funkcjonował w
Orchosti jako marionetka Synów Tarantuli, potężnej organizacji przestępczej. Jego
rękami wyczyszczono niejedną skrzynię brudnych dukatów.
– Panie Hoogstraten, tu są specyfiki, które pan zamawiał. – Krzyczący w
Ciemności postawił na biurku dwa gliniane dzbanuszki, zapieczętowane woskiem. –
Proszę ostrzec zainteresowanych, że nieostrożne obchodzenie się z nimi naraża na
przykre skutki. Zdrowy człowiek, który dotknie gołą ręką lamparciej maści, nabawi
się plam i krost, zaś jaszczurcza wywołuje gorączkę.
Sekretarz wrócił i stanął obok. Za blisko. Śmierdział potem i olejkami, którymi
z uporem godnym lepszej sprawy namaszczał przerzedzające się włosy. Mankiety jak
zwykle miał upaprane atramentem. Żmij po raz kolejny zadał sobie pytanie, jak to
możliwe, że esteta Hoogstraten toleruje przy swoim boku tego niechluja.
– Mathias, weź te smarowidła i zamknij, wiesz gdzie – polecił baron. Krzyczący
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin