Agnieszka Jelonek - Koniec świata, umyj okna.pdf

(409 KB) Pobierz
Agnieszka Jelonek
Koniec świata, umyj okna
WYDAWNI CT WO CYRANKA
Copyright © Agnieszka Jelonek, 2020
Wydanie
I
Warszawa 2020
Projekt okładki Bartosz Szymkiewicz
Projekt typograficzny Robert Oleś / d2 d. p l
Redakcja Anna Brynkus-Weber
Korekta d 2d .p l
Skład Małgorzata Poździk / d2d . pl
Skład wersji elektronicznej d2d .p l
I S BN 9 7 8 - 83 - 9 5 7 8 38- 2 - 1
sprzedaż: m ar y si a@ wy dawn i ct wo cy r ank a. p l
redakcja: k o n r ad @ wyd awni ct wo cy r ank a. pl
Wydawnictwo Cyranka
ul. L. Nabielaka 15/1
A
, 00-743 Warszawa
wy d awni ct wocy r ank a. pl
– Tylko się nie rozłączaj.
Ciekawe, że nagle komuś zależy, żeby ze mną rozmawiać. Waham się
chwilę, po czym się rozłączam.
Woda na dole jest stalowoszara, kawałki kry płyną całą szerokością
nurtu, niektóre wolno, a niektóre całkiem szybko, jakby śpieszyły się gdzieś
bardziej niż pozostałe. Rękawiczki ślizgają się po oblodzonej poręczy
mostu, ale za to buty… Buty są porządne, nie przesuwają się ani o milimetr,
nawet kiedy stawiam stopę po drugiej stronie barierki. Szkoda ich,
mogłabym się nimi cieszyć jeszcze przez jakiś czas, chodzić po zasypanym
śniegiem wąwozie i mieć suche skarpety. „Cieszyć się butami” – odlotowo
to brzmi w tej sytuacji.
Dziś rano ułożyłam na stoliku wszystkie tabletki, które udało mi się
znaleźć w  domu, razem czterdzieści siedem sztuk. Po przełknięciu
czwartego afobamu moje gardło zamknęło się, jakby ktoś postawił w  nim
płot z  zasiekami, przejścia nie ma. Całe szczęście mieszkam nad rzeką.
Mosty łapią brzegi fastrygą, by miasto kompletnie się nie rozeszło. Stoję na
jednym z tych mostów i gapię się w dół.
Woda porusza młyn pamięci i niesie mnie do domu babci. Do landrynek
kaleczących podniebienie. Do namiotu z koca, w którym szybko robiło się
za gorąco, i do dzieci z podwórka, które grzebały patykami w koleinach po
dużym fiacie albo gotowały zupę z mleczów.
Przed zmrokiem wracałam do domu babci, żeby p or ządn ie zjeść
i  żeby nie porwali mnie Cyganie. Czasem myślę o  tym, jak by to było,
gdyby mnie jednak porwali. Czy mieliby lekarstwo na moje małe wielkie
problemy, których nie mogłam nikomu zdradzić? Przed snem (a  często
śniłam o  śniadych kobietach i  ich kwiecistych długich spódnicach) babcia
czytała mi Stary Testament. W  owych czasach Abraham był przede
wszystkim dobrym ojcem, Samson miał długie włosy, żona Lota jeszcze się
nie odwróciła, a  moje lęki pojawiały się tylko w  nocy. Potem, latami,
zaczęły się przedostawać przez nieszczelny sen i  znalazły drogę do
codzienności.
Nagle nad mostem pojawia się słońce. Zapala oszronione brzegi
i  kolczyk w  nosie nastolatki zaciągającej się papierosem tam, na dole.
Kaczki zrywają się do lotu, tylko po to, żeby zaraz przysiąść kawałek dalej.
Świat jest niebrzydki. Nie zamierzam zrobić sobie krzywdy. To byłby
straszny wstyd tak się zabić, a ja unikam kompromitujących sytuacji.
Właśnie wtedy but jednak zsuwa się po oblodzonym filarze.
*
Wszystko zaczęło się w  hotelu Verdum, do którego przyjechałam
napisać artykuł sponsorowany o miejscowym spa, basenach wewnętrznym
i  zewnętrznym oraz o  strefie saun. Dałam się namówić redakcyjnej
koleżance z  działu
Moda na zdrowie
na saunę parową, ale kiedy tylko
usiadłam na gorących deskach, wszystko zaczęło się bujać. Nie potrafiłam
tego ani zrozumieć, ani wytłumaczyć, jednak natychmiast, ale to
natychmiast, musiałam się schronić. Otulając się ciasno szlafrokiem,
wpatrzona w  podłogę ruszyłam w  kierunku swojego pokoju, od którego
dzieliły mnie tylko korytarz i schody na pierwsze piętro.
– Ty, a  widziałaś siłownię?  – Dziennikarz z 
Balkonu twoich marzeń
zastąpił mi drogę.
Popatrzyłam w  jego jasne oczy. Nagle przypomniały mi się warsztaty
reportażowe w  Oświęcimiu. Byłam wtedy na drugim roku studiów
dziennikarskich i  spędziłam tydzień w  archiwach Auschwitz, pisząc tekst
pod tytułem
Higiena  w  obozie kobiecym.
Takie błękitne tęczówki, jakie
miał ten facet, dawały szanse na przeżycie.
– I mają co?! – zapytał.
Milczałam, trzęsłam się cichutko. Od czasów studenckich nie napisałam
wielu reportaży, choć przecież chciałam.
– Przejażdżki rowerowe!  – W  kąciku ust utworzył mu się bąbelek
śliny. – Można zamówić w recepcji!
Mój żołądek kurczył się i  kurczył, jakby poddał się procesowi
samozniszczenia. Pokój sto cztery, teraz, natychmiast. Biegłam,
a wykładzina kleiła mi się do butów.
Pamiętam, że przesuwając palcami po niezwykle ruchliwej tapecie,
dotarłam do pokoju, okna podjeżdżały pod sufit, ściany oddalały się od
siebie gwałtownie, rozdzierając podłogę; powstawały w  niej dziury
w kształcie rombów, dokładnie takich samych, jakie jeszcze rano były tylko
wzorem na płytkach. Nie znajdowałam się pod wpływem narkotyków ani
leków, ani żadnej chemii innej niż smutek ostatnich kilku lat.
Dotarłam do łóżka i  położyłam się pod kołdrą w  szlafroku i  kapciach.
Jednocześnie byłam pewna, że muszę uciekać. Leżałam. Powinnam biec.
Nie mogłam się ruszyć.
Była to najdłuższa noc w moim życiu i trwała do samego świtu.
Około dziewiątej wstałam, włożyłam spodnie i  bluzę i  szczękając
zębami ze strachu, zeszłam na śniadanie. Przy stoliku niebieskooki
Zgłoś jeśli naruszono regulamin