Charles Williams - W biegu.pdf

(742 KB) Pobierz
Williams Charles
W biegu
 Wydawnictwo: C&T Crime & Thriller [2010]
Tłumaczenie: Agnieszka Klonowska
Po ostrej sprzeczce o żonę Russell Foley wyszedł z domu Charlesa
Stedmana, policjanta mającego w środowisku opinię podrywacza. Wtedy
jeszcze Stedman żył…
Ale teraz policja całego okręgu została postawiona na nogi, bo
znaleziono ich kolegę zamordowanego. A Foley nie ma żadnego alibi. I
pozostaje mu tylko uciekać. Chociaż to jeszcze bardziej pogarsza jego
sytuację i potwierdza rację porucznika Brannana z wydziału zabójstw…
Trafiając do domku na plaży Suzy Patton, osaczony Foley może
przyznać, że miał szczęście. Bo otrzymał pomoc. I to dzięki dociekliwości
Suzy odkryją oboje, iż tajemnicza piękność Frances Celaya sporo powinna
wiedzieć o całej sprawie…
1
Gdzieś na przedzie zazgrzytały sprzęgi jeden o drugi. Zwalnialiśmy.
Stanąłem w rozkołysanym wagonie i wyjrzałem na prawą stronę torów.
W dali ukazały się rozmyte punkciki świateł. Sunęliśmy coraz wolniej.
Już dojeżdżaliśmy do stacji, kiedy światło zmieniło się z czerwonego na
zielone, drgnęły wagony i stukot kół stał się coraz szybszy.
Zakląłem. Musiałem wysiąść, i to właśnie teraz; lada moment zacznie
świtać. Dotarłem po omacku do stopni. A gdy już postawiłem stopę na
najniższym, wysunąłem się i zeskoczyłem, przebierając nogami.
Wylądowałem ciężko, upadłem i przeturlałem się po ziemi.
Zatrzymałem się z twarzą w błocie. Uniosłem głowę, przechyliłem
nieco, by złapać oddech, i leżałem, zastanawiając się, czy jestem cały.
Koła i wagony przetoczyły się z hukiem obok mnie i po chwili pociąg
zniknął. Usiadłem. Nogi i ręce wydawały się w porządku. Niecałe sto
metrów dalej, po drugiej stronie torów, była stacja, ciemniejsza plama w
mroku, gdzie samotny stożek światła na samym końcu uwidaczniał napis:
„CARLISLE. Stacja kolejowa" i poniżej: „SANPORT 83 km".
A więc daleko nie zajechałem. Zresztą nie było takiego miejsca, które
okazałoby się wystarczająco odległe. A przynajmniej nie po tej stronie
księżyca.
Byłem przemoknięty, przemarznięty do szpiku kości, a do tego cały
uwalany błotem. Zimny deszcz kapał mi na głowę – zakląłem siarczyście i
uniosłem rękę. Moja czapka gdzieś zniknęła. Zacząłem po ciemku
przebierać dookoła dłońmi, rozchlapując błoto i wodę. To było bez sensu.
Musiałem ją zgubić, kiedy skakałem; pewnie leży gdzieś ze dwadzieścia
metrów dalej. I tak jej nie znajdę, tracę tylko cenny czas.
Teraz trzeba się gdzieś ukryć.
Wstałem spiesznie, próbując zorientować się w terenie. Po drugiej
stronie torów za miastem powinna być plaża. Dojrzałem biegnącą wzdłuż
kolei autostradę i dwie główne ulice, przecinające ją pod kątem prostym.
Stałem niemal w równej linii z jedną z nich i sięgałem wzrokiem przez trzy
czy cztery przecznice, lśniące, opustoszałe, zmyte deszczem w kręgach
światła ulicznych latarni i przed witrynami sklepów. Jeśli mnie pamięć nie
myliła, plaża była tak blisko, że mógłbym tam dotrzeć jeszcze przed świtem
i poszukać jakiejś daczy, musiałem jednak pójść drogą okrężną, byleby z
dala od tych świateł.
Obróciłem się i ruszyłem wzdłuż torów tak szybko, jak tylko zdołałem
po ciemku. Po chwili znienacka za moimi plecami zjawił się jakiś
samochód, wyłaniając się gwałtownie zza zakrętu. Rzuciłem się na ziemię,
w samo błoto, zanim zdążył mnie musnąć światłem reflektorów. Był to
policyjny patrol, który obrzucał drzwi domów przy autostradzie snopem
punktowego światła. Na następnym skrzyżowaniu skręcił i ruszył z
powrotem w kierunku plaży.
Po niespełna dwustu metrach przeszedłem przez tory i autostradę i
zapuściłem się w ciemną, boczną uliczkę, wysadzaną drzewami. Zęby
szczękały mi z zimna, w butach chlupała woda, a deszcz z wolna zmywał z
moich włosów błoto, które spływało mi po twarzy. Za przysłoniętymi
oknami mężczyźni i kobiety spali w ciepłych łóżkach, wtuleni w siebie
nawzajem.
Drzewa i domy zaczęły się przerzedzać. Chodniki zamieniły się w
błoto, a ja znalazłem się w okolicy pustych działek, zarośniętych palmami
karłowatymi. Słyszałem szum i szelest ich liści w powiewach chłodnego,
północnego wiatru.
Po paru minutach doszedłem do plaży. Nie było fal, bo wiatr wiał od
lądu. W oddali na lewo widać było mroczną strefę cieni, które okazały się
Zgłoś jeśli naruszono regulamin