Barbara Wysoczańska - Narzeczona nazisty.pdf

(2228 KB) Pobierz
PROLOG
marzec 1950
Warszawa
Bibliotekarka Hania Wolińska unikała nieznajomych. Każdy
nieznajomy mógł być wrogiem, komunistycznym konfidentem, więc
jej wyczulone na zagrożenie zmysły podpowiadały jej, że lepiej nie
wdawać się w rozmowy z kimś, kogo się nie zna. Teraz stała
w progu czytelni biblioteki uniwersyteckiej i przyglądała się
ukradkiem tajemniczej damie siedzącej na ławce niedaleko szatni.
Elegancka sylwetka nieznajomej wyraźnie odróżniała się na tle
odrapanej ściany, nieodświeżonej jeszcze po wojennych
zniszczeniach. Studenci opuszczający bibliotekę zerkali na damę
zaciekawieni, niektórzy wręcz pożerali ją zdumionym wzrokiem. Była
zbyt ufryzowana, zbyt wystrojona, w pełnym, nieco teatralnym
makijażu. Jednak najbardziej uderzające było to, jak bardzo nie
pasowała do tego miejsca.
Bibliotekarka powoli i trochę niechętnie, wyraźnie kulejąc na prawą
nogę, ruszyła w jej kierunku. Kuśtykając, odruchowo wygładziła
dłońmi plisy kraciastej spódnicy, jakby ten gest miał choć
w niewielkim stopniu poprawić jej skromny wygląd, tak mocno
kontrastujący z elegancją nieznajomej.
– Dzień dobry. Czy my się znamy? Podobno chciała pani ze mną
rozmawiać?
Dama wstała z ławki i śmiało spojrzała Hani w oczy. Kącik
wyszminkowanych ust uniosła w delikatnym uśmiechu.
– Witaj, Haniu – rzekła po niemiecku, wyciągając dłoń w skórzanej
rękawiczce. Na jej gładkiej, wypielęgnowanej twarzy nie było ani
jednej zmarszczki, a zielone oczy, mimo że straciły dawny
dziewczęcy blask, wciąż spoglądały bystro i magnetyzująco.
– Nina! – Bibliotekarka zachwiała się lekko, jakby w panice,
i zrobiła dwa kroki w tył, ale niemiecka hrabianka Nina von Richter
złapała ją pewnie za ramię i mocno przytrzymała.
– Wiem, że jesteś zaskoczona… I masz do tego prawo.
Hania wyrwała ramię z uścisku kobiety.
– Co tu robisz?! Jak mnie tu znalazłaś?! – wyrzuciła z siebie po
niemiecku, pamiętając, że Nina nie zna polskiego.
– Wszystko ci wyjaśnię, ale najpierw pójdźmy w jakieś
bezpieczniejsze miejsce – to powiedziawszy, Nina von Richter
popatrzyła znacząco na woźnego, który wyłonił się z głównej sali
i teraz stał nieco przygarbiony w pewnym oddaleniu, przyglądając
się obu kobietom z plotkarską ciekawością.
Hania zerknęła najpierw na pana Witolda, a później na Ninę.
Starała się być opanowana, ale wewnątrz czuła narastające
napięcie. Znała Ninę, choć nie widziały się od dawna, a właściwie od
1939 roku, kiedy to Hania po raz ostatni była w Monachium.
– Wybacz, ale raczej nie mamy sobie nic do powiedzenia – odparła
sucho i nieco wyniośle.
– Owszem, mamy! I to bardzo dużo – rzuciła Nina z sarkazmem,
mierząc wzrokiem grupkę studentów opuszczających gmach
biblioteki. – Przyjechałam do Warszawy wyłącznie z twojego
powodu. Jesteśmy rodziną, pamiętasz?
Hania gorączkowo pokręciła głową.
– Bzdura! – syknęła. – Wiesz, że to niebezpieczne… Jesteś
Niemką. Niemcy nie są tu mile widziani!
– Wiem, a jednak zaryzykuję. Póki co w Warszawie nic mi nie
grozi, a musiałam się z tobą zobaczyć. Chodzi o Johanna…
Johann. Na dźwięk tego imienia Hania poczuła nagłe drżenie.
Przez ułamek sekundy kobiety mierzyły się wzrokiem, obserwując
bacznie swoje reakcje na wspomnienie mężczyzny, który dla jednej
był bratem, a dla drugiej mężem.
– Nie żyje? – zapytała Hania, tłumiąc emocje. – Przyjechałaś mi to
powiedzieć? – Boleśnie wbiła palce w ramię, jakby chciała przebić
się paznokciami przez materiał koszuli, aż do skóry. Ból fizyczny był
Zgłoś jeśli naruszono regulamin