Pomerania Styczen 1980.pdf

(4289 KB) Pobierz
A1-<2^13
CT"
6L
N
STYCZEŃ
1980
W KRĘGU NIEMOCY
KURS NA MŁODZIEŻ
Z MŁODYCH LAT M. BYSTROŃ
PRZËSCYGANI CZASU
DZIENNIK A. GRZYBA
UROCZËZNË W CZĄDZE ROKU
Z RIWIERY DO RZYMU
MIĘDZY NAKŁEM A ANAGNI
NIEZDOLNI?
ZWYCZAJE ROLNIKÓW
ZARZĄD GŁÓWNY
ZRZESZENIA KASZUBSKO-POMORSKIEGO
Rok XVII
1980
Nr 1 (96)
W numerze:
1 DANUTA SIEMIŃSKA - W kręgu niemocy i rusztowań
2 FRANCISZEK SZCZĘSNY - Kurs na młodzież
3 STANISŁAW JANKĘ - Świat z młodych lat
REDAGUJE KOLEGIUM:
Konrad Ciechanowski
Jerzy Kledrowski
Wojciech Kledrowski
(redaktor naczelny)
Stanisław Pestka
Edmund Puzdrowskl
Krystyna Puzdrowska
(sekretarz redakcji)
Jerzy Samp
STALE WSPÓŁPRACUJĄ:
Lech Bądkow&kl
Tadeusz Bolduan
Józef Borzyszkowskl
Edward Breza
Zygmunt Brockl
Ryszard Clemlńskl
Stanisław Jankę
Aleksander Labuda
Anna Lajmlm;
Kazimierz Ostrowski
Jerzy Treder
Izabella Trojanowska
ADRES REDAKCJI:
Długi Targ 8/10
80-828 Gdańsk
tel. 31-36-5«
Konto PKO:
Gdańsk 19510-5890-132
5 RYSZARD CIEMIŃSKI — W administrowaniu niezdolni?
7 JERZY SAMP - Wokół prawdy o zełganym demonie (3)
10 MARIAN MAJKOWSKI - W lagrze (dokończenie)
13 EUGENIUSZ GOŁĄBEK — Przëscygani czasu
16 ANDRZEJ GRZYB - Dziennik
18 URSZULA OLSZEWSKA - Pamiętnik (23)
•5
*.
.jm
. *
>
*
•-
• ».#«,'.
ąS
21 ANNA ŁAJMING - Wspomnienia z młodości (dokończenie)
24 FRANCISZEK RUTKOWSKI — Z Riwiery do wolnego Rzymu
27 ALFONS FILIP - Wspomnienia z wojny (4)
30 ALEKSANDER LABUDA - Uroczëznë w czqdze roku (2)
32 JERZY TREDER — Ze Słownika Sychty. Wierzenia i zwyczaje związane z
rolnictwem i rybactwem
36 JAN POWIERSKI — Między Nakłem a Anagni
40 Klęka - Z życia Zrzeszenia
WYDAWCA:
ZARZĄD GŁÓWNY
ZRZESZENIA
KASZUBSKO-
POMORSKIEGO
Prenumerata roczna 150 zł
Nakład 2000 egz.
Druk. Gd. Wyd. Pras. —
Nr 3088 —
J-7
W kręgu niemocy
i rusztowań
Danuta Siemińska
Bytów. Stara słowiańska osada, której burzliwe dzieje nie zdołały zetrzeć jej
kaszubskiego charakteru. Długa jest lista nazwisk ofiarnych ludzi, szczerze tej
ziemi oddanych. Lista ciągle otwarta, bo i dzień dzisiejszy zostawia na niej swój
ślad. W-ielu jest w Bytowie żywo zainteresowanych sprawami regionu, usiłujących
dokonywać na co dzień twórczej symbiozy tradycji ze współczesnością. Usiłujących...
Na niewielkim wzniesieniu, w miejscu dawnego
słowiańskiego castrum, wznieśli przed wiekami Krzy­
żacy zômek. Historia nie była dlań łaskawa. Znisz­
czony i częściowo spalony podczas „potopu szwedz­
kiego" uchronił się w XIX w. od planowanej rozbiór­
ki „prozaicznym" brakiem pieniędzy. Niewiele usz­
kodzony podczas ostatniej wojny — przetrwał do na­
szych czasów.
Od kilkunastu lat-trwa odbudowa bytowskiego
zamku. Tempo przeprowadzanych tam prac jest
jednak tak powolne, że nawet najwięksi optymiści
nie wierzą już w realność kolejnych terminów. Sza­
nowne skądinąd i wielce zasłużone przedsiębiorstwo,
jakim jest Pracownia .Konserwacji Zabytków, wys­
tawia na ciężką próbę cierpliwość gospodarzy mias­
ta oraz przyszłych użytkowników obiektu.
Obietnicami, li tylko werbalnymi okazywały się
zapewnienia o rychłym uruchomieniu kolejnych in­
stytucji w powołanych jio nowego życia skrzydłach
zamkowych. Jednym z zawiedzionych i co tu kryć
— rozgoryczonych jest mgr Piotr Cielecki, dyrek­
tor Muzeum Zachodnio-Kaszubskiego. Rozmowę na­
szą rozpoczynam od pokazania notatki, jaka ukazała
Siię na temat muzeum w jednym z numerów „Po­
meranii". Szybko przebiega oczami tekst.
— Nić się nie zmieniło, mimo że informacja jest
sprzed dwóch lat. Sama pani widzi. Zajmujemy, a
raczej wypożyczamy dzięki uprzejmości pracowników
Miejskiej Biblioteki Publicznej jedną salą wysta­
wową o powierzchni 117 m kwadratowych i dwa ma­
leńkie pomieszczenia biurowo-magazynowe. To mniej­
sze — to moje królestwo.
Kiedy obejmowałem kierownictwo tej placówki,
zapewniano mnie, że w stosunkowo niedługim czasie
zostanie oddane do dyspozycji muzeum skrzydło,
obejmujące Dom Zakonny, Basztę Kwadratową i
Młyńską o łącznej powierzchni ok. 1000 m kw. Ter­
min oddania — w połowie 1973 roku. Jak nietrudno
obliczyć, minęło już 6 lat, a my ciągle pracujemy
w warunkach tej nader uciążliwej prowizorki. Co
więcej, w 1980 r. ma być przétazane bytowianom
Skrzydło Książęce, przeznaczone na hotel i restau­
rację. Dopiero po tym terminie przystąpi inwestor
do
remontu
pomieszczeń przewidzianych dla nas.
Bardzo chciałbym podać choćby przypuszczalny ter­
min otwarcia muzeum. Niestety, w tej sytuacji wo­
lę się powstrzymać od składania jakichkolwiek de­
klaracji.
Zalega krępująca cisza, którą pierwszy przerywa
gospodarz.
— Proszę to obejrzeć — mówi, podając niewielką
figurkę. — Zadumany kaszubski światek, dłuta niezna
nego artysty. Jego niewątpliwe piękno starł jednak
czas,
nieubłagany w swym niszczącym działaniu.
— Pilnie chyba wymaga niezbędnych zabiegów kon­
serwatorskich?
— A tak. Tylko, że nieprędko się ich doczeka. Nie on
jeden zresztą. Na stanie mamy 2500 eksponatów
i każdy z nich wymaga natychmiastowej pomocy.
— Dlaczego więc ich nie konserwujecie?
— Bo nie ma konserwatora, nie mamy odponńedniej
pracowni dla tego typu prac z tej prostej przyczyny,
że nie ma jej gdzie uruchomić. Owszem przewidziana
jest takowa, ale w... Baszcie Kwadratowej. Tymcza­
sem zaś robimy co możemy.
— To znaczy co?
— Dostępnymi nam metodami i środkami zabez­
pieczamy eksponaty przed dalszym zniszczeniem. To
wcale nie znaczy, że nie zdajemy sobie sprawy z po-
łowiczności naszych poczynań. Tym bardziej, że miej­
sce ich przechowywania urąga wszelkim przyjętym
w muzealnictwie normom i ustaleniom. Bo cóż to za
magazyn, w którym z takim trudem i poświęceniem
zbierane pamiątki tej ziemi, skazane są na dalsze
niszczenie. Brak miejsca i klimatyzacji oraz wilgoć
— robią przecież swojt.
— Czy uważa Pan zatem, że sytuacja w jakiej znała
zło się Muzeum Zachodnio-Kaszubskie jest wręcz
alarmująca?
— Z
całą odpowiedzialnością tak twierdzę.
— Nie zniechęca to was?
— W
pewnym stopniu. Zabrzmi lo może pompa-
tycznie, ale mimo wszystko czujemy się tu potrzeb­
ni. Muzeum cieszy się sporym
zainteresowaniem
,zwiedzających.
W
ciągu roku odwiedza je 20 000 o-
sób, z czego połowa tylko przypada na turystów.
Przychodzą do nas, niekiedy gromadnie, mieszkańcy
okolicznych wiosek i nie bez dumy rozpoznają na
wystawach swoje darowizny.
też i tacy, którzy po niewczasie żałują znisz­
czenia niepotrzebnych już im sprzętów gospodarstwa
domowego oraz narzędzi pracy. Jeszcze bardziej ża­
łujemy my, ponieważ niektóre wytwory ludowej kul­
tury są dziś już nie do nabycia.
— A jakie rezultaty daje penetracja terenu?
— W
chwili obecnej — znikome. Zdajemy sobie spra
wę, że najlepszy okres zbierania eksponatów mamy
poza sobą. Przypadł on na dziewięcioletni okres
bardzo aktywnej działalności Społecznego Komitetu,
1
poprzedzający utworzenie muzeum.. W tym czasie
zebrano 1500 obiektów z dziedziny hodowli, rolnic­
twa, gospodarstwa domowego i sztuki.
,
Dzisiaj, mimo rozszerzenia obszaru poszukiwań na
południowy wschód, nasza działalność zbieracka og­
ranicza się w zasadzie do reliktów kulturowych tzw.
osadników, którzy napłynęli na te tereny po 1945
roku. Bardzo często zdarza się. że oni sami przycho­
dzą do nas z cennymi darami, nie szczędząc przy
okazji krytycznych uwag i postulatów.
— Zauważyłam, że na wystawie obrazującej .przekro
jowo zbiory muzeum, dość Licznie reprezentowane
są rzeźby współczesnych artystów ludowych.
— Nie jest to przypadkowe. Uważam bowiem, że
muzeum nasze, mimo wszystkich wyżej wymienio­
nych trudności i przeciwieństw losu, powinno speł­
niać rolę mecenasa artystów ludowych. Już sam fakt
zakupu, nieraz kontrowersyjnego, jest formą opie­
ki nad tymi twórcami. Im daje satysfakcję a nam
wzbogaca zbiory. Zamierzamy utworzyć galerię rzeź­
by kaszubskiej, w której nie może przecież zabra­
knąć Licy, Hewelta, Zwolakiewicza czy Kostki. Ma­
my tę świadomość, że to co kupujemy nie zawsze
jest dziełem sztuki, ale na pewno świadectwem ok­
reślonego środowiska kulturowego. Tego środowiska,
które chcemy możliwie najpełniej zaprezentować
odwiedzającym nas gościom.
— Co jest lub będzie waszą specjalnością?
— Wystawy czasowe. Mieliśmy ich do tej pory kil­
ka, organizowanych poza sezonem turystycznym,
a mimo to — licznie oglądanych. Były więc: „Współ­
czesna sztuka ludowa Kaszub", „Skrzynie ludowe na
Pomorzu Środkowym", „Osadnicy — wystawa na­
bytków", „Malarstwo
i
grafika plastyków gdańskich''
i inne. Ciągle jednak marzą
się
nam wystawy sreber,
białej broni, malarstwa młodopolskiego w odbudo­
wanych wnętrzach zamkowych. Ulegając, swojego
czasu, złudnym obietnicom rychłego przeniesienia do
właściwej siedziby, prowadziłem rozmowy z kilkoma
placówkami muzealnymi w kraju dotyczące wypo­
życzenia sreber i broni. Niestety, trzeba było je
przerwać i uzbroiwszy się w cierpliwość — czekać.
— A w międzyczasie?
— Zorganizowaliśmy Muzeum Polskiej Szkoły w Pło
towie, które jest naszym oddziałem, podobnie jak is­
tniejący od kilku lat skansen — zagroda w Somi-
nach. Zgromadzone przez nas eskponaty pochodzą
głównie z bytowskiego i złotowskiego. Większość z
nich przekazała p. Władysława Knosała z rodziny
Styp-Rekowskich, była nauczycielka szkól polskich
w Niemczech.
Dziękując miłemu gspodarzowi za rozmowę nad­
mieniam, że jadę do Somin, by obejrzeć wspomnianą
już zagrodę gburską.
— Tam stoją tylko dwa obiekty — mówi Cielecki —
zamiast planowanych • czterech. Jest więc budynek
gospodarczy i chatka owczarza, a w bliżej nieokreś­
lonej przyszłości mają stanąć:
stodoła i chałupa.
Swoistej pikanterii dodaje fakt, że cały teren, na
którym znajduje się zagroda, pozostaje ciągle w rę­
kach prywatnych. Jakoś nie mogą doczekać się
szczęśliwego końca pertraktacje z aktualnym właś­
cicielem.
Opuszczam Bytów z mieszanymi uczuciami.
Tyle tu spraw czeka na zdecydowane i właściwe
rozwiązanie. Kto zatem przerwie zaczarowany krąg
niemocy i rusztowań?
Kurs na młodzież
Franciszek Szczęsny
Matka moja wtedy wracała do domu, z robót przy­
musowych u Niemca Wajsa w Kobysewie. ileiedy
przez Żukowo maszerował Stutthof „drogą śmierci".
Ojciec natomiast przyjechał dopiero na początku la­
ta z czeskiej partyzantki, dokąd zawiały go losy wo­
jennej zawieruchy. Dopiero potem, w przepisowym
czasie w zmęczonym wojną i gnębionym durem
brzusznym Kiełpinie, przyszedłem na ten najpięk­
niejszy ze światów. Nie należę więc do tej generacji,
która walczyła i. przeżyła, która teraz może dać świa­
dectwo prawdzie, na której bohaterskich czynach
możemy być wychowywani, my — młodzież.
To, że zabieram głos w ankiecie „Pomeranii" obok
wielkich sław. uznawanych w kraju i za granicą,
niech nie będzie poczytane mi za zarozumiałość. Nie
0 to idzie. Chciałbym wszysftkim, którzy czytają to
pismo i którym bliskie jest dobro Kasziub, pokazać
co czują i co wiedzą o swoim regionie młodzi z mo­
jego pokolenia. Niech ta szczypta wiadomości przy­
czyni się do uratowania tego co nie może zaginąć.
Babka moja, o której napisano — narodowość —
niemiecka, wyznanie — katolickie", zanim zmarła
nauczyła mnie zaledwie kilku słów po polsku. Póź­
niej piastunką moją była z litości przygarnięta Niem­
ka, która dla odmiany mówiła tyilko po niemiecku
1 zanim desportowano ją do dopiero co powstałej
NRF, nauczyła mnie nieźle „szprechać". Ptrze-
stępując próg szkoły podstawowej mówiłem wy­
łącznie po kasz/ubskju, bo tak mówili rodtzice i
wszyscy wokół> I tu zaczęła się gehenna, bo kazano
nam mówić wyłącznie po polsku, a ja znałem tylko
wierszyk „Kto ty jesteś? — Polak mały...". Recyto­
wałem go zwykle wtedy, kiedy ojciec chciał się mną
pochwalić.
Najtrudniej radziliśmy sobie z opowiadaniem czy-
tanek swoimi słowami, brakowało polskich słów, przy
tym baliśmy się ośmieszenia i bicia. A wybijano nam
kaszubszczyznę, wybijano. Nie zapomnę jak kierow­
niczka szkoły ostrzem ołówka niczym mizerykordią
biła po plecach koleżankę pozostawiając krwawe śla­
dy na jej dziięcięcych plecach.
O dziwo, nie buntowaliśmy się przeciwko systemo­
wi, zgodnie przyjmowaliśmy, że to co polsJcie, co no­
we, to lepsze i doskonalsze. Tylko ta kobieta, ona bu­
dziła w nas uczucde, które było mieszaniną nienawiś­
ci, strachu i podziwu. Byliśmy posłuszni kiedy kaza­
no nam kochać Polskę, o której nie mieliśmy poję­
cia, i kiedy kazano dawać swoje grosiki na umęczo­
ną, biedną, odbudowującą się Warszawę. Z przeję­
ciem recytowaliśmy wierszyki o modrej Wiśle co po
szerokim polu płynie, zupełnie zapominając o naszej
pracowitej Raduni co tak malowniczo meandruje tuż
za wsią aby wpaść w również malowniczy przełom
w sąsiedniej wsi. Jednakże naszego pędu do polskości nie
można było nazwać owczym, z sobą rozmawialiśmy
po kaszuhsku i biada temu kto próbował się wyła­
mać — był niemiłosiernie wykrawany.
2
W szkole średniej, dokąd wybrały się aż dwie osoby
z klasy, było już inaczej, tu polski królował absolut­
nie. Ale jaki to był pożal stię Boże polsiki najlepiej
wiedzą polonistki, panie Regina Żukowska i Zofia
Baranowicz z kartuskiego liceum ogólnokształcące­
go. Tylko dzieci inteligentów z Kartuz mówiły płyn­
nie, pozostałe często „zacinały się" i co gorsze — by­
ły w większości. Ja syn chłopo-robotnlka z kilkuna­
stoosobowej rodziny do tych ostatnich należałem.
To, że tu nie wybijano z nas wszystkiego co ka­
szubskie jest głównie zasługą długoletniego niezrów­
nanego dyrektora liceum Teodora Elasa — wielkie­
go przyjaciela młodzieży i Kaszuby z Grzybna, oraz
dzielnie wspierającego go byłego partyzanta Gryfa
Pomorskiego — Alfonsa Pryczkowskiego.
Ich uczniem zostałem, bo zamarzył mi się bardzo
męski zawód, oficerski mundur i stanowisko na
mostku kapitańskim. Niestety marzenie nie ziściło
się, nie poszedłem na morze. Za zagubienie doku­
mentów oskarżałem wówczas pocztę. Dziś dzięki „Po­
meranii" domyślam się, że nie poczta tu zawiniła,
ale miejsce urodzenia.
Później na studiach w Warszawie jakiś belfer za­
poznając się z moim „pechowym" miejscem urodze­
nia zadał mi pytanie.
— Skąd się tam znalazłeś?
— Moi rodzice tam miesżkali.
— Tak, a pb niemiecku umiesz?
— Nie — odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
(Przyznaję, że nie rozumiałem wówczas sensu tych
pytań ani podejrzliwego spojrzenia jakim mnie po­
żegnał. Nieco później wyjaśniono mii jaka je sit różni­
ca między toporkiem i Kaszubą. I choć przodowa­
łem w nauce, zawsze byłem kimś gorszym i co smut­
niejsze nie miałem argumentów na odparcie insynua­
cji. Z potrzeby wyrwania się z tego piekła., o którym
tak pisał F. Nietzsche:
„Każdy, kto kiedykolwiek
zbudował jakieś »nowe niebo« znajdował moc do te­
go dopiero we własnym piekle" — zapoznałem się ze
wszystkim co udało się zdobyć, a co traktowało o
Kaszubach.
Długo musiałem szukać i może dlatego tak się za­
paliłem, że nie poprzestałem na stosunkowo ubogiej
literaturze, ale zacząłem rozmawiać z ludźmi. Oka­
zało się. że nawet od najbliższych i znajomych moż­
na dowiedzieć się nieprawdopodobnych rzeczy. By­
wało, że przerażenie ogarniało mnie kiedy uzmysła­
wiałem sobie, że całe życie mógłbym
przechodzić
obok nich nie dowiedziawszy się niczego. Z małymi
wyjątkami żaden z nich nie chwalił się swoją boga­
tą przeszłością, a już na pewno nikt jej nie spisał.
A szkoda, bo wiele ciekawych i pouczających war­
tości stopniowo zabierają z sobą do grobu.
Zdobyte wiadomości utwierdziły mnie w przeko­
naniu, że Kaszubi nie są w żadtnej mierze gorsi od
innych i raczej powód do dumy mam, niż do wstydu
ze swego pochodzenia. Dziś potrafię udowodnić to
każdemu kto kieruje się rozumem i z płaską
jak
dłoń głupotą wspartą tępym uporem nie twierdzi, że
toporek należy ostrzyć a Kaszubę tępić.
Nie jest wykluczone, że w podobnej jak ja sytua­
cji znalazło się i znajdzie się wielu młodych. I cóż
im pozostanie? Najprościej wyprzeć się swego pocho­
dzenia. czyli zdradzić ojca i matkę. Zamknąć się w
sobie jak ślimak w skorupie, to też możliwe wyjście
— ale czy najlepsze? Może jak ja zaczną po omac­
ku szukać swoich korzeni i cóż im wówczas pozo­
stanie? Niewiele. Może jakaś książka A. Necla w któ­
rej Kaszubi w co trzecim zdaniu wymieniaja słowo
„Polska" albo „ojczyzna".
„Pomeranii" w kiosku nie dostaną. Ona jest tylko
dla wybranych, a nawet gdyby była kto w jej ubo­
giej szacie graficznej upatrywałby pismo traktujące
o pięknym regionie. Pożyteczne to pismo nie wycią­
ga — jak mi się wydaje — ręki w stronę młodzie­
ży. A bez zainteresowania się jej sprawami trudno
mówić o jej pozyskaniu.
Słusznie twierdzi K. Marks „Przy założeniu, że
człowiek jest człowiekiem i jego stosunek do świata
jest ludzki, miłość możesz wymienić tylko na miłość,
zaufanie na zaufanie, zainteresowanie na zaintereso­
wanie itp.". Bez zainteresowania młodzieży regionem
nie zachowamy tych wszystkich wartości, którymi
słusznie szczycimy się, nie uchronimy jej od upo­
korzeń i zatracimy spuściznę naszych przodków. Co
będzie gdy za przyczyną Polonusów wielce pożytecz­
na moda na szuikanie swoich korzeni dotrze do nas?
Czy nie znajdą zbyt wielu białych plam, które bar­
dzo różnie mogą być interpretowane?
Ktoś może zadać pytanie — czy potrzebna jest
szczegółowa wiedza o regionie, czy nie wystarczy ta
ogólna z podręczników szkolnych? W moim głębokim
przekonaniu: nie. Nam w Polsce potrzeba ludzi głę­
boko zaangażowanych, ideowych, pracowitych i
światłych. Takich, którzy kochają swoją ojczyznę.
Ale jak mają ją kochać bez miłości najbliższego re­
gionu? Bo trudno mówić o miłości do kogoś niezna­
jomego, można jedynie spodziewać się zainteresowa­
nia, które łatwo przenosi się na inny ciekawszy o-
biekt. Ale można oczekiwać miłości do rodziny i ro­
dzinnej checzy. Tej co prawie każdiemu kojarzy się
z matczyną miłością, zapobiegliwością, troską i ciep­
łem jej rąk, z pryncypialnoécią i surowością ojca,
z pierwszym odkrywaniem świata. Można liczyć na
miłość do rodzinnych stron kojarzącej się zwykle z
dziecinnymi psotami, kolegami i pierwszą młodzień­
czą miłością.
Dopiero potem idzie region, który dał możliwość
zdobycia wiedzy i wypłynięcia na szeroki świat, a
który jest integralną częścią tego co nazywa się
Polską. Dlatego w moim przekonaniu niezbędną wie­
dzę o regionie należy koniecznie przekazać dzieciom.
Tak jak sztuką rozkoszować się może człowiek wy­
kształcony w dziedzinie sztuki, tak kochać się w
swoim regionie i ofiarnie pracować dla niego może
tylko ktoś, kto go zna. Dziś w erze telewizji dziad­
kom czasu na zapoznanie z nim nie wystarczy, dla­
tego winne to robić kompetentne organizacje i in­
stytucje ze szkołą na czele.
Wydaje mi się, że obecnie sprawa propagowania
wiedzy o naszym regionie jest o wiele lepiej potrak­
towana niż w okresie mojego dzieciństwa, jednakże
dużo jest jeszcze do zrobienia. I trzeba się spieszyć.
3
Zgłoś jeśli naruszono regulamin