Czarna śmierć - Historia epidemii.docx

(141 KB) Pobierz
Czarna śmierć: Historia epidemii z lat 1345-1730

William Naphy & Andrew Spicer

 

Czarna śmierć

 

Historia epidemii z lat 1345-1730

 

 

 

Rozdział pierwszy.

Odległe echa.

Choroby epidemiczne przed Czarną Śmiercią.

 

 

 

              W październiku 1347 roku flotylla genueńska płynąca znad Morza Czarnego zawinęła do sycylijskiego portu Mesyna. Niektórzy z członków je j załogi byli chorzy (jedni z nich już zmarli, inni konali) na nieznaną jakoby, przerażającą, zesłaną przez Boga zarazę, która miała później porazić „trzecią część ludzi” . Cała Europa Zachodnia - uczeni, lekarze, duchowieństwo, władze, kupcy, ubodzy - głowiła się nad wyjaśnieniem przyczyny tej straszliwej plagi, która spadła na nią. na jej społeczności, kulturę, w sumie na cały owczesny świat. Wskazywano na znaki astrologiczne, koniunkcje planet, pojawienie się komet. Wielu napomykało o trzęsieniach ziemi i wybuchach wulkanów, kiedy to rozstępował się grunt i ziały z niego trujące opary. Samo nawet powietrze wydawało się skażone, a wszystko naokoło - tknięte zarazą. Poźniejsi komentatorzy, kronikarze i historycy podkreślali, że epidemia budziła grozę głowcie wskutek nagłego nadejścia i swej zupełnej nowości oraz niezdolności ludzi średniowiecza do zrozumienia czegoś wcześniej im nieznanego.

              Sąd taki krzywdzi jednak krańcowo i całkiem niezasłużenie mężczyzn i kobiety, ktorzy stanęli twarzą w twarz z katastrofalną pandemią, jaką w rezultacie okazała się Czarna Śmierć. Sięgnęli przecież i do kronik, i do Pisma Świętego w nadziei, że znajdą tam opisy dawniejszych zaraz oraz dowiedzą się, jak zapobiec szerzeniu się tej nowej i jak ją leczyć. W przeszłości wybuchały bowiem rozmaite plagi, dotykające na rowni elitę społeczną i prostych ludzi. Co więcej, owcześni chrześcijanie dysponowali materiałem interpretacyjnym umożliwiającym zrozumienie czy nawet zwalczenie przyczyn choroby.

              Rzecz jasna. Europejczycy z połowy X IV stulecia zwrócili się przede wszystkim ku Biblii. W końcu lud Izraela oszczędziły liczne plagi zesłane na faraona i Egipcjan za ich fałsz i za to. że nie dali wiary słowom Boga głoszonym przez Jego proroka, Mojżesza. Biblia często też wspomina o „pladze trądu” . Mogła ona dotyczyć zarówno osób. jak rzeczy (zwłaszcza domostw), a dotknięci nią ludzie stawali się pod względem rytualnym „nieczyści” (co oznaczało, że nie mogli stanąć przed Bogiem i że należało ich wykluczyć spośród Jego ludu). Izraelitom ciągnącym przez pustynię do Ziemi Obiecanej nieraz zagrażały (lub spadały na nich) plagi zsyłane przez Boga. Kasta kapłanów odpowiadała za to, by lud wybrany mogł stanąć przed Bogiem oczyszczony przez pokutę, co chroniło go od zarazy. Gdy zaś miał już dość żywienia się manną, a wysyłani do Ziemi Obiecanej zwiadowcy wracali z pesymistycznymi (i pełnymi zwątpienia w Boga) wieściami, gdy wichrzycielscy prowodyrzy knuli spiski przeciw Mojżeszowi i Aaronowi, wtedy Bóg zsyłał mor jako karę za niegodne postępki. Kiedy zaś Jego lud zaczął nawiązywać niedozwolone kontakty seksualne z kobietami niewiernych zaraza uśmierciła 24 000 ofiar

              Oczywiście wszyscy rozumieli, że plagi te ściągało nieposłuszeństwo i grzech. Gniew Boży spadał na dzieci Izraela, kapłani zaś upominali je, nawołując do pokuty. Gniew Pański, który obrodził się przeciw ludowi Bożemu za splugawienie Jego świątyń idolami i wstrętnymi Mu praktykami, sprawił, że trzecia część Żydów wyginęła od moru albo głodu. Echo tych groźnych słów odezwie się później w apokaliptycznych tekstach Nowego Testamentu, gdzie św. Jan przepowiada nadejście straszliwych jeźdźców: „od tych trzech plag została zabita trzecia część ludzi, od ognia, dymu i siarki...” .

Pobożni chrześcijanie mogli też zastanowić się nad przykładem plagi, która Bóg zesłał na Filistynów za zrabowanie Arki Przymierza i umieszczenie jej w świątyni Dagona, jednego z ich bóstw. Gdy zaś obstawali przy pozostawieniu jej tam. mimo że statuę Dagona ciągle znajdowano leżącą na ziemi. Bóg poraził ich dwiema plagami, „guzów” i myszy. Guzy te były hemoroidami (tekst hebrajski) lub też „nabrzmiałościami w pachwinach (przekład grecki). Kolejną plagą okazały się myszy, niszczące zboże w spichrzach i na polach. W rezultacie wielu Filistynow zmarło, zarówno wskutek choroby, jak i głodu. Nie ma powodu sądzić, że Biblia nawiązuje tu do wybuchu dżumy dymieniczej. Tekst Wulgaty, różniący cię od interpretacji Septuaginty, jest na tyle jasny, że nie sposób utożsamiać „nabrzmiałości” u Filistynów z powiększeniem gruczołów chłonnych występującym podczas dżumy dymieniczej. W każdym razie najciekawszym elementem biblijnej opowieści nie jest podobieństwo objawow do dżumy, lecz przyczyny plagi. Nic można też wyciągać stąd wniosku, że ludzie średniowiecza obwiniali o szerzenie zarazy szczury, gdyż kojarzyły się im one z myszami. Plaga myszy była wyraźnie czymś innym, skoro pleniły się wszędzie bez przeszkód (wybuch dżumy dymieniczej poprzedziłoby masowe wymieranie szczurów). Na Filistynów spadły zatem dwie rożne plagi - choroby i głodu spowodowanego przez myszy.

              Innymi słowy, średniowieczni chrześcijanie nie dopatrywali się w Biblii historycznego źródła diagnozy ani nie usiłowali doszukiwać się w jej tekście symptomów zarazy czy leż metod leczniczych. Plagi biblijne miały natomiast kluczowe znaczenie dla zrozumienia przyczyn epidemii. Czemuż ludzie umierali tak licznie? Pismo Święte oferowało tu jasny model interpretacyjny. Bog, rozgniewany na swój lud i kapłanów, zasyłał plagi nie na poszczególne jednostki za ich konkretne grzechy, lecz na cały lud za jego bezbożność, zwłaszcza zaś za wykroczenia przeciw nakazom religii. Bałwochwalstwo, krzywoprzysięstwo, odstępstwo były grzechami i tylko ukorzenie się (czyli zmiana zachowań i przekonań) zdolne było plagę odwrócić lub jej zapobiec. Znaki niebieskie, takie jak trzęsienie ziemi czy wybuch wulkanu, mogły zapowiadać lub przyspieszać jej nadejście, lecz przyczyną był gniew, który w Bogu wzbudziły grzechy i bezbożność Jego ludu.

              Kroniki i traktaty medyczne świata starożytnego były w sensie czysto praktycznym, użyteczniejsze. Nie należy jednak zapominać, że umysłowość średniowieczna mniejszą wagę przykładała do trafnego rozpoznania objawów, terapii i profilaktyki niż do zrozumienia religijnych i duchowych źródeł (a zatem i metod zwalczania) epidemii. Świat starożytności klasycznej sporo wiedział o chorobach epidemicznych i zarazach. Tukidydes (ok. 460-400 p.n.e.) pozostawił szczegółowa relację o tej z nich. która nawiedziła Ateny podczas wojny ze Spartą. Mimo wielu dociekań, nawet i dziś nie ma zgodnej opinii co do jej charakteru. Wiadomo jednak, że miała się zacząć w Etiopii i stamtąd, za pośrednictwem Egiptu, dotarła do Aten. Lekarze byli wobec niej bezradni i masowo umierali, zarażając się od chorych. Nie działał na nią żaden lek, „to bowiem, co pomagało jednym, szkodziło drugim” . Z pewnością była za to zaraźliwa, a ci, którzy zdołali ją przeżyć, zyskiwali odporność. Reguły współżycia społecznego rozprzęgły się tak dalece, że zwłoki pozostawały bez pogrzebu albo też płonęły na cudzych stosach. Co gorsza. Tukidydes zaobserwował, że ludzie, nie zważając na honor, prawa i bogów, chcieli „prędko i przyjemnie poużywać sobie, uważając zarówno życie, jak pieniądze za coś krótkotrwałego”. Hasłem każdego było: jedz, pij i wesel się, bo jutro pomrzemy. I chociaż sam Tukidydes wspomina, że zaraza przybyła z Etiopii, a tym samym przyczyny jej były „naturalne” , to podaje też, że według niektórych spowodowało ją zatrucie studzien przez wrogów Ateńczyków - Spartan. Sam jednak napisał. „O chorobie tej niechaj mówi każdy - czy to lekarz, czy laik - według swego uznania, niech mowi o jej prawdopodobnym pochodzeniu i podaje przyczyny, jakie jego zdaniem zdolne są wywołać tak straszne zmiany: ja ograniczę się do opisu jej przebiegu.” Zaraza tak osłabiła Ateńczykow. że uważa się ją za jeden z powodów ich ostatecznej klęski w- wojnie ze Spartą.

              Nie oznacza to. że lekarze nic potrafili zidentyfikować objawów kojarzonych z epidemią. Tukidydes, choć uchylił się od podania przyczyn i nazwy choroby, opisał jednak jej symptomy. Rufus z Efezu (98-117 n.e.) cytował słowa Dioskoridesa i Posejdoniosa z Apamei (ok. 135-51 p.n.e.). że zarazie cechującej się obrzmieniem gruczołów chłonnych towarzyszy wysoka gorączka, dotkliwe bóle. prostracja fizyczna i majaczenie. Autorzy jeszcze dawniejsi, zwłaszcza zaś Hipokrates (ok. 460-377 p.n.e.), a za jego pośrednictwem Galen (ok. 130 - ok. 201 n.e.), nauczali, że epidemie (jak też większość chorób) powoduje zatrucie powietrza przez miazmaty. Obecny w nim jad zakłóca bowiem równowagę humorów cielesnych, czego następstwem staje się choroba, a nawet śmierć. Większość tekstów medycznych odrzucała ideę, że schorzenie takie mogło być zakaźne. Nie zawsze jednak można z nich było wysnuwać podobne wnioski. Miazmaty potrafiły bowiem zakażać nie tylko powietrze, ale i rzeczy (wełnę, ubranie), które je z niego wchłaniały. Mimo to uważano za coś oczywistego, że choroba nie może się przenosić z jednego człowieka na drugiego. W tym sensie żadna więc nie była „zaraźliwa” .

              Choć traktaty antyczne nie dawały odpowiedzi na wszystkie kwestie, jakie mogliby tu podnieść wspołcześni czytelnicy (na przykład: jak należycie zdiagnozować daną chorobę), to inne teksty oraz Biblia obrazowały ich średniowiecznym odbiorcom w sposób metaforyczny, co powoduje epidemię. Źródłem zarazy miały być strzały godzące w ludzi z niebios.

Według Iliady

Ozwał się dźwiękiem straszliwym srebrzysty łuk Apollona. (...)

Potem jął ostre pociski miotać na ludzi śmiertelnych,

Stosy bez przerwy płonęły żałobne nieprzeliczone.

Niezależnie od słów Tukidydesa: „O chorobie tej niechaj mówi każdy - czy to lekarz, czy laik - według swego uznania”, ostateczne wyjaśnienie wydawało się oczywiste (Boży gniew), artyści zaś zyskiwali odpowiedni motyw ikonograficzny (strzały).

              Odległa przeszłość oraz Biblia dostarczyły więc zdesperowanym ludziom z 1347 roku ramy interpretacyjnej umożliwiającej zrozumienie, jaka to choroba kosi ich całymi tysiącami, Ostateczną przyczyną był Boży gniew wzniecony przez grzechy Jego ludu, a niemoc szerzyła się za pośrednictwem (metaforycznych) strzał godzących w chorych. Medycyna wyjaśniała ją działaniem zatrutego powietrza. Przed zarazą można się więc było ratować pokutą za grzechy i oczyszczaniem powietrza - albo też ucieczka ze skażonych miazmatami miejsc. Na podstawie powyższych wywodów można by się zastanawiać, czy ludzie średniowiecza w ogole mogli zrozumieć przyczyny jakiejkolwiek choroby zakaźnej o charakterze epidemicznym, skoro nie potrafili określić natury konkretnego schorzenia siejącego spustoszenie w ich społeczności. Oznaczałoby to jednak ignorowanie pewnego ważnego elementu dziejów Europy Zachodniej. Czarna Śmierć i jej nawroty w ciągu następnych czterech wieków były bowiem w istocie drugą wielką pandemią. Nie tylko inne epidemiczne choroby nawiedzały niegdyś większą część Europy, lecz sama dżuma już się w niej wcześniej pojawiła.

              Nim zaczniemy mówić o pierwszej wielkiej pandemii, warto przypomnieć, że większość Europejczyków oswojona była z innymi chorobami zakaźnymi, jak na przykład ospą i odrą. W 1347 roku stanowiły one głownie przypadłości wieku dziecięcego (ci, którzy je przeżyli, zyskiwali trwałą odporność). A jednak w czasach, gdy po raz pierwszy zaatakowały świat śródziemnomorski i Europę Zachodnią, cechował je przebieg równie ostry, jak w przypadku dżumy. Ospa pojawiła się zapewne w latach 165-180. Według dzisiejszych oszacowań zabiła wówczas jedną czwartą lub jedną trzecią ludności Italii. Niespełna sto lat poźniej (251-260) Cesarstwo Rzymskie nękała „plaga Antoninów” (przypuszczalnie odra). Ówczesne relacje mowią, że podczas największego nasilenia epidemii w' Rzymie umierało na nią codziennie około 5000 osób. Choroby te nabrały później charakteru endemicznego. Ci, ktorzy nie zetknęli się z nimi wcześniej (np. dzieci), zarażali się w młodszym wieku i licznie umierali. Choć jednak śmiertelność wśrod dzieci była bardzo wysoka, to ogólny jej współczynnik sytuował się na poziomie bardzo niskim. W dodatku epidemie takie wybuchały stale. Innymi słowy, ospę i odrę uważano raczej za „choroby” niż za „zarazy”. a ponieważ po wyzdrowieniu odporność na nie utrzymywała się przez całe życie, nie uśmiercały zbyt wielu osób w szerszej skali. Wcale nie stały się jednak łagodniejsze. Kiedy zawleczono je do Ameryki, śmiertelność wśrod indiańskich plemion półkoli zachodniej osiągnęła zawrotnie wysoki poziom, wahając się od 50% całej populacji, co określano jako „niski”, do 80%, a nawet więcej.

              Zaraza, która nawiedziła świat śródziemnomorski w roku 541, była czymś innym. To właśnie ją. „mor Justyniana'’, ochrzczono mianem pierwszej wielkiej pandemii. Przez ponad dwa stulecia (mniej więcej do 760 roku) basen Morza Śródziemnego pustoszyły jej cykliczne nawroty. Rezultaty zarówno początkowej epidemii, jak i nawrotów okazały się wręcz tragiczne. Jeśli się uważa Czarną Śmierć oraz inne epidemie dżumy z doby średniowiecza i początku ery nowożytnej za wydarzenia o znaczeniu przełomowych progow (jak sądzi ogromna większość historyków), to „mor Justyniana” w podobny sposób położył się cieniem na epoce późnej starożytności. Cesarstwo Wschodnie pod rządami Justyniana właśnie odwojowywało wowczas utracone prowincje Cesarstwa Zachodniego (chociaż nie udało mu się odzyskać Galii i Brytanii). Persja, odwieczny przeciwnik Bizancjum, borykała się z innymi wrogami. Właśnie wtedy nastąpi! wybuch zarazy. Szacuje się. że stolica imperium, Konstantynopol (dziś Stambuł), utraciła wówczas 40% mieszkańców (200 000 osob). Podczas nawrotu (599-600) zmarło 15% ludności Italii i dzisiejszej południowej Francji. Rezultatem była zapaść demograficzna: spadek liczby ludności w ciągu dwóch pokoleń ocenia się na blisko 50-70%.

              Cesarstwo Wschodnie musiało wycofać wojska z zachodniej części świata śródziemnomorskiego, żeby bronić się przed atakami barbarzyńców. Również Persja uległa ogromnemu osłabieniu. Handel praktycznie zanikł, bo mieszkańcy miast uciekli na wieś albo wymarli. W miarę szerzenia się zarazy pustoszały wsie i majątki ziemskie. Gospodarka podupadła z powodu wyludnienia. Zarówno Bizancjum, jak i Persja były konglomeratem scentralizowanych wspólnot miejskich, żyjących z handlu. Szkody wyrządzone przez zarazę ułatwiły koczowniczym plemionom arabskim, świeżo nawroconym na islam, zagarnięcie rozległych terenow obydwu imperiów.

              Aby uzmysłowić rozmiary zniszczeń i zapaści cywilizacyjnej, przytoczymy garść wymownych faktow. Do tej pory jeszcze można się w Syrii natknąć na ruiny opustoszałych bizantyńskich wsi, willi, klasztorów i pomniejszych miast. Niegdyś otaczały je pola uprawne, dzisiaj są to skąpo zaludnione pastwiska. Przed nadejściem pierwszej pandemii na pustyni Negew istniały liczne wspolnoty zakonne, utrzymujące się dzięki starannie uprawianym i nawadnianym okolicznym gruntom. Kiedy klasztory porzucono, pola ponownie zmieniły się w pustynię i pozostawały w tym stanie aż do schyłku XIX wieku. Gospodarstwa drobnych właścicieli ziemskich, którzy dzięki ekstensywnej uprawie zbóż żywili całą Italię, licznie niegdyś pokrywały Afrykę Północna, zwłaszcza Libię. Dżuma zniszczyła je, rujnując cały system irygacyjny, po czym ziemie te również obrodziły się w pustynię. Nie tylko główne szlaki handlowe całego Cesarstwa załamały się z powodu wyludnienia miast, lecz intensywnie przedtem uprawiane grunty legły odłogiem, przeobrażając się w pastwiska lub. co gorsza pustynniejąc Wiele prac naukowych postuluje, że Bliski Wschód, Egipt i Afryka Połnocna zdołały odzyskać poziom cywilizacyjny sprzed 540 roku dopiero pod koniec XIX wieku. Nadrobienie strat ludnościowych dotyczyło jednak tylko miast, natomiast wieś pozostaje nadal tak samo słabo zaludniona (a jej ziemie w małym stopniu uprawiane), jak piętnaście stuleci wcześniej.

              Mimo że Cesarstwo Wschodnie oraz imperium perskie dotkliwie osłabły i w rezultacie utraciły wiele terenow na rzecz rodzącego się islamu to ich cywilizacje zachowały dostatecznie dużo żywotności, by przetrwać. Prawda, że ziemia leżała odłogiem, wsie się wyludniły, a miasta znacznie zmniejszyły, lecz handel zdołał się podnieść z upadku, a warstwa urzędnicza pozostała w sumie nienaruszona. Tak więc struktury cywilizacyjne poźnego antyku nie uległy zagładzie. Z czasem zaszły w nich pewne zmiany, lecz wspołczesne badania archeologiczne wykazują, że nawet pod presją islamu społeczeństwo i kultura przetrwały prawie bez uszczerbku. Pomiędzy pierwszą a drugą pandemią we wschodniej części świata śródziemnomorskiego nie było żadnych „wieków ciemnych”. W wielu wypadkach zmieniło się otoczenie, z pewnością też zmalał w dramatyczny sposób obszar Cesarstwa, lecz zachowały się struktury społeczne i normy kulturowe. Ciągłość ta jest czymś niezwykle ważnym, gdyż oznacza, że pod wieloma względami historia przygotowała ludność śródziemnomorskiego Wschodu do drugiej pandemii. Gdy zaraza nadeszła, okazała się czymś już znanym.

              Pisarze chrześcijańscy i muzułmańscy udokumentowali szlaki, wzdłuż ktorych szerzyła się dżuma, począwszy od Etiopii, poprzez Egipt i dalej, na obszarze całego basenu Morza Śródziemnego. Choć z pewnych powodów można podejrzewać, że owo pierwotne miejsce narodzin zarazy ma swoje historyczne i literackie źródła w dziele Tukidydesa, to jednak tak zapewne wyglądała prawda. Również przyjmowane powszechnie oceny, że zmarła wtedy „trzecia część ludzkości” , odpowiadają zarówno stanowi taktycznemu, jak konwencji literackiej. Można by nawet mowić o zaniżonym oszacowaniu rzeczywistej liczby ofiar pierwszej pandemii. Ważniejszą rzeczą były jednak nawroty choroby, na Wschodzie występujące co 5-10 lat (źródła zachodnioeuropejskie mówią tu o okresach 9-12 lat) aż do połowy VIII wieku. W odczuciu chrześcijaństwa zachodniego wielkie znaczenie miał atak dżumy z 590 roku. Powszechnie bowiem wiedziano o cudownym ocaleniu Rzymu przez archanioła Michała. Papież Grzegorz Wielki przeszedł wtedy na czele ogromnej procesji przez całe miasto, po czym mor przestał się srożyć. Cudowne ukazanie się św. Michała, chowającego do pochwy miecz po zwalczeniu przezeń zarazy, upamiętnia dziś statua u czci tego wydarzenia, zdobiąca szczyt mauzoleum Hadriana. Zamek Św. Anioła, jak je później nazwano, był potem cytadelą, a obecnie jest to muzeum, lecz figura św. Michała wciąż przypomina o cudownym ocaleniu miasta 1400 lat temu.

              Jak wyjaśnić odmienne reakcje Wschodu i Zachodu na zarazę z 1347 roku? Zbytnim uproszczeniem byłaby sugestia, że wynikało to z różnic wyznaniowych między islamem a chrześcijaństwem. Na wielkich obszarach Wschodu podczas drugiej pandemii chrześcijanie wciąż przeważali pod względem liczebnym, a islam przejął bez większych zmian medyczny i filozoficzny dorobek późnego (chrześcijańskiego) antyku. Chodzi tu raczej o różnice „poziomu cywilizacyjnego”. Wschód nadal pozostawał zurbanizowany, kosmopolityczny i pluralistyczny, gdy tymczasem Zachód był bardzo zacofanym, rolniczym i krańcowo dewocyjnym społeczeństwem. Pojawienie się ideałów krucjaty jeszcze bardziej zawęziło jego mentalność, mimo że powracający ze Wschodu rycerze przenieśli wiele z jego kultury do swych rodzinnych krajow. W dodatku ludzie Zachodu wyraźnie utracili poczucie więzi społecznej i kulturowej ze światem „moru Justyniana” . podczas gdy cywilizacja i kultura na Wschodzie nie zmieniła się w istotny sposób od czasów późnego antyku. Zachód dopiero z nadejściem renesansu miał odkryć na nowo ten dawny świat wraz z jego architekturą, rzeźbą, literaturą, historią i wyrafinowaną kulturą, czyli cywilizację klasyczną. Wschód wcale tego nie potrzebował, gdyż nadal tam ona istniała - obojętne, czy w szacie islamu, czy chrystianizmu - choć zaszły w niej istotne zmiany.

              Pisarze i lekarze Wschodu, chcąc dociec przyczyn drugiej wielkiej pandemii, mogli się więc odwoływać nie tylko do Pisma Świętego, lecz i do swojej własnej historii. Tukidydes, Galen, Hipokrates, Arystoteles, Platon, Rufus z Efezu i kronikarze czasów Justyniana byli dla nich częścią tych samych dziejow. Nie poszli w zapomnienie, nie czytywano ich w wyciągach, wciąż należeli do istniejącego, choć w zmienionej postaci, społeczeństwa i jego kultury. Muzułmanie zaś mogli się cofnąć w czasie do roku 540 i stwierdzić, że ich historycy mówią nie o jednej, lecz o pięciu kolejnych epidemiach (Czarna Śmierć była tu szósta). Po Zarazie z Szirawajh (627-628) nadeszła bowiem Zaraza z Amwas (638-639), Gwałtowna Zaraza (688-689), Zaraza Dziewic (706) i Zaraza Dostojnikow (716-717). Brak epidemii pomiędzy połową VIII a połową XIV wieku nie miał, jak sądzono, nazbyt dużego (historycznego) znaczenia. Czymże bowiem było nędzne sześć stuleci wobec potężnego prądu dziejów całej cywilizacji?

              Gdy zaraza nie powróciła w IX i X wieku, wielkie muzułmańskie kultury Bliskiego Wschodu, Afryki Północnej i Półwyspu Iberyjskiego nie dopuściły, by pamięć o niej się zatarła. Przeciwnie, nastąpiła wtedy istna eksplozja przekładów antycznych traktatów medycznych oraz towarzyszących im komentarzy na arabski, w zbiorowym wysiłku wiodącym do zrozumienia przyczyn choroby oraz poznania metod jej leczenia, w razie gdyby miała powrócić. Kiedy chrześcijański Zachód wreszcie „odkrył na nowo" kulturę klasyczną i w obliczu drugiej wielkiej pandemii zwrócił się ku pismom medycznym doby antyku, wiele zawdzięczał temu okresowi muzułmańskich dociekań, dzięki któremu przetrwały i same teksty, i wiele z kultury starożytnej jako takiej. Co jednak można rzec o świecie stojącym nad brzegiem otchłani, która okazała się Czarna Śmierć? Historia wspominała o przykładach rożnych zaraz. Wszystkie te relacje - obojętne, muzułmańskie czy chrześcijańskie - zgodnie twierdziły, że każda śmiercionośna epidemia spada na ludzi z woli Bożej. I w jednych, i w drugich przetrwały hipotezy antyczne, ktore opowiadały się za wpływem miazmatów na niekorzyść zakażalności. Inaczej mówiąc, rozległa strefa wspólnych poglądów na choroby epidemiczne rozciągała się od Gibraltaru po Zatokę Perską i od Skandynawii po Saharę. Mimo to pomiędzy Wschodem a Zachodem oraz islamem a chrześcijaństwem istniały w tej mierze także zasadnicze różnice.

Najoczywistsze z nich rzucają się w oczy przy porównaniu wniosków wyciąganych z pierwszej wielkiej pandemii przez chrześcijan i przez muzułmanów. Choć i jedni, i drudzy uważali za sprawcę zarazy Boga, to motywy Jego działania pojmowali odmiennie. Religijni przywódcy muzułmanów udzielali im specyficznych nauk. Przede wszystkim nie było po co uciekać z terenu dotkniętego dżumą czy choćby oddalać się od niego. Skoro chorobę zsyłał sam Bóg, to nikt nie mógł uniknąć skutków Jego woli i nie powinien był nawet podejmować prób przeniesienia się w bezpieczne miejsce. Zarazę należało przyjąć z rezygnacją, z pokorą, a także - był to drugi podstawowy dogmat - z radością. Islam bowiem nauczał też, że wierni, którzy umrą na dżumę, znajdą się od razu w raju. W gruncie rzeczy zgon na dżumę nie różnił się od śmierci poniesionej podczas świętej wojny czy krucjaty. Zaraza była jednak radosną, zesłaną przez Boga łaską wyłącznie względem wiernych, natomiast względem niewiernych - karą i sądem. W sumie myśl islamu całkowicie i kategorycznie odrzucała ideę zakaźnego charakteru moru. Bóg zsyłał go przecież celowo i świadomie na każdego z osobna.

              Chrystianizm zapatrywał się na źródła zarazy w sposób mniej konkretny i indywidualistyczny. Dżuma stanowiła zbiorową karę zesłaną na wszystkich z powodu grzechów. Chrześcijanie Wschodu woleli z kolei widzieć w niej konsekwencję negatywnych cech pluralistycznego, kosmopolitycznego świata, w którego obrębie żyli. Na Wschodzie bowiem istniały liczne odłamy chrześcijaństwa (uznające wszystkie inne za heterodoksyjne i heretyckiej. W dodatku zwycięstwo islamu (często uważanego przez prawosławnych za heretycką odmianę chrystianizmu) również miało być kolejną „plagą”, zesłaną na wschodnie chrześcijaństwo w charakterze kary i przestrogi. Inaczej mówiąc, powinna ona była. dzięki sile ich własnego konserwatyzmu, dać im do zrozumienia, że w inni być jeszcze bardziej ortodoksyjni w kwestii wiary. Woleli więc uważać upadek Cesarstwa, zarazę i klęskę za coś w rodzaju gromkiego sygnału nawołującego do żarliwszej wiary, do duchowości, mistycyzmu i prawowierności, niż zwątpić w swoje dogmaty. Interpretacja chrześcijan Zachodu miała bardziej złożony charakter. Kontrolowana przez katolicyzm wiara była tu w ręcz monolityczna. Oni sami uważali się za „prawowiernych” w porównaniu ze skłóconym, heretyckim, innowierczym światem Wschodu. Ten zaś znalazł się w stanie upadku (albo i gorzej) oraz popadł we władzę niewiernych. Jeżeli Zachód miał stanowić ostatni bastion prawdziwej wiary, jakże można to było pogodzić z faktem, że gniew Boży w tak oczywisty sposób dotknął go zarazą? A jeśli Grzegorz Wielki, jeden z największych przedstawicieli zwierzchności papieskiej i katolicyzmu, zdołał położyć pladze kres, to czemu powróciła?

              W czymże pobłądziło zachodnie chrześcijaństwo? Myśl islamu mogła uważać dżumę za łaskę zesłaną wiernym, chrześcijanie Wschodu mogli się w niej dopatrywać ostrzeżenia przeciw ustępstwom w nieustannej walce z herezją i z islamem. Chrześcijanie Zachodu musieli natomiast dojść do wniosku, że dżuma to kara za jakiś głęboko skrywany, nie ujawniony grzech. Tym samym podobne, zbliżone z historycznego i teologicznego punktu widzenia poglądy na charakter chorób epidemicznych mogły (i zdołały) doprowadzić różniące się mocno od siebie kultury śródziemnomorskiego Wschodu i Europy Zachodniej do innego rozumienia Czarnej Śmierci i reagowania na nią w odmienny sposób.

 

Rozdział drugi.

Śmierć staje u wrót.

 

O szczęsna potomności! Ty, nie doświadczywszy tak bezbrzeżnej niedoli, weźmiesz naszą o niej opowieść za czczą bajkę. - Francesco Petrarca

 

              Współczesnemu czytelnikowi, z jego ugruntowaną świadomością, czym była Czarna Śmierć, z trudem przyjdzie zrozumieć społeczno-kulturową mentalność Europy Zachodniej w stuleciu poprzedzającym nadejście zarazy. Jeśli jednak mamy sobie uświadomić, jak niesłychanym szokiem się okazała, zarówno pod względem czysto konkretnym, jak i psychologicznym, musimy też wyobrazić sobie i zrozumieć świat, który nic o niej nie wiedział. Ow stojący nad brzegiem otchłani, zagrożony katastrofalną zapaścią demograficzną świat chłopstwa oraz miejskiego kupiectwa spokojnie wiodł życie codzienne w zgodzie z cyklicznym rytmem natury, nieświadomy przerażających kataklizmów, jakie mogła nieść ze sobą. Społeczność ta pozostawała obojętna i głucha na wznoszący się chór kolejnych lamentów, który towarzyszył nieprzerwanemu pochodowi Czarnej Śmierci w stronę Zachodu.

              Historycy zgodnie sądzą, że w latach 1300-1340 Europę Zachodnią cechowała względna stabilność, choć nękało ją wiele poważnych problemów. Wraz ze stopniowym odtwarzaniem się populacji po pierwszej pandemii ludzie Zachodu zaczęli potrzebować coraz więcej ziemi ornej, obojętne jakiej. W dodatku niemal wszystkie grunty przeznaczano pod zasiew zboża, tylko ono bowiem mogło zaspokoić najbardziej podstawową ze wszystkich potrzebę chleba. Wkrótce ludność osiągnęła maksymalną liczebność, przy której mogła wyżyć z areału rolnego, jakim dysponowała. Mnóstwo ludzi (może nawet większość) niewątpliwie musiało borykać się z widmem śmierci głodowej, a mogły o niej przesądzić jedne niepomyślne żniwa. Badania wykazały, że równolegle nastąpiło wówczas pogorszenie się klimatu. Wskutek nadejścia tak zwanej małej epoki lodowcowej zimy stały się srogie, a lata - deszczowe. W rezultacie niejedne zbiory ledwie pozwalały przetrzymać długą zimę (nieraz okazywały się zresztą niewystarczające). Wiodło to do coraz częstszych klęsk głodu, szczególnie dotkliwych w pierwszym dziesięcioleciu XIV wieku. Choć takie warunki życiowe z pewnością spowodowały śmierć wielu ludzi, to jednak populacja, jak się zdaje, dość szybko odrabiała straty.

              Dodatkową trudność stanowiła rosnąca presja coraz liczniejszej ludności na użytkowaną glebę. Skoro cale wyżywienie zależało od zbiorów, obsiewano pola tak często, jak tylko się dało. wskutek czego spadała wydajność ziemi, której nie pozwalano ugorować. Powodowało to ciągle zmniejszanie się plonow. W połowie XIII wieku z jednego wysianego ziarna otrzymywano 6-8. a nieraz współczynnik ten wynosił 10:1. Wraz z malejącą żyznością gruntów zaczął się on obniżać i, jak wykazano, osiągnął poziom bliski 2-3:1. Innymi słowy, zamiast 5-7 czy nawet 9 worków ziarna przeznaczanego do spożycia, które przypadały na jeden worek ziarna siewnego, wielu rolnikom po odliczeniu tego, co należało zachować na następny siew. zostawało zaledwie 1-2 worki. Nietrudno sobie wyobrazić, że sytuacja taka pozwalała wprawdzie ludności przetrwać, lecz czyniła ją bezbronną wobec fluktuacji zbiorów.

              Od prawie dwustu lat historycy spierają się. czy nie to właśnie ryzykowne balansowanie na krawędzi przeżycia spowodowało demograficzną zapaść w postaci Czarnej Śmierci. Bazą tej interpretacji, zwanej maltuzjańską, są poglądy Thomasa Malthusa (1766-1834). anglikańskiego duchownego, wyłożone w jego Essay on the Principle of Population (1798). Ogółem biorąc, uważał on, że każdą populację ogranicza pod względem liczebnym wydajność uprawianej przez nią ziemi, która dostarcza jej żywności i innych środków do życia. Gdy zaś przekroczy się tu pewien próg, natura gwałtownie interweniuje, zmniejszając liczbę ludności. Ów „maltuzjański hamulec” mógł pojawiać się w postaci wojny, głodu czy choroby. To względnie proste i pozornie logiczne prawo natury miało oznaczać, że gdy w czasach późnej starożytności świat osiągnął „naturalne" limity rozwoju, nadejście pierwszej pandemii drastycznie ograniczyło populację. Od pewnego jednak momentu (ok. 750) zaczęła się ona odradzać, a następny naturalny próg osiągnęła w połowie XIV wieku. Wtedy „maltuzjański hamulec” epidemii zadziałał raz jeszcze, powodując tak potężny spadek liczby ludności w całej Europie Zachodniej, że ta zdołała go całkowicie zrekompensować dopiero w drugiej połowie XIX wieku. Przezwyciężenie efektów pierwszej pandemii wymagałoby więc około sześciu wieków, podczas gdy skutki drugiej pandemii odczuwano by przez następne 400 lat (zakładając, że populacja zaczęła się odtwarzać w latach 1450-1500).

              Z hipotezą tą. mimo jej atrakcyjności, wiążą się jednak pewne oczywiste problemy. Przede wszystkim przypisuje ona bezpośrednią moc sprawczą siłom natury. Oznacza to, że korygowałyby one liczbę ludności za pośrednictwem wojny, głodu lub zarazy. Osiemnastowieczny duchowny mógł oczywiście zakładać, że siły natury cechuje opatrznościowy, niemalże boski charakter: nie ma w tym nic dziwnego. Bardziej jednak zaskakujące jest uparte utrzymywanie się jego interpretacji aż po dziś dzień. Oczywiście, można podzielać pogląd, że Czarna Śmierć (oraz dwa następne stulecia ciągłych wybuchów dżumy, ale już nie kolejne dwa) była owym maltuzjańskim hamulcem. W takim razie należałoby jednak przyjąć, że obydwie wojny światowe i epidemia hiszpanki z lat 1918-1920 również stały się podobnym hamulcem względem nadmiernie licznej ludności Europy Zachodniej. Maltuzjanizm wydaje się logicznie wyjaśniać Czarną Śmierć, lecz w odniesieniu do kataklizmów współczesnych rozsypuje się jak domek z kart.

              Ważniejsza niż wszelka krytyka Malthusa, obojętne, czy dokonywana z pozycji filozoficznych, czy intelektualnych, jest wymowa pewnych szczegółowych danych sprzed nadejścia Czarnej Śmierci, jasno wykazujących, iż nawet w tym wypadku jego założenia tracą sens. Ludność Zachodu ź pewnością osiągnęła wówczas maksymalną liczebność w stosunku do środków utrzymania, ale stan ten, do którego doszło prawie na sto lat przed Czarną Śmiercią, nie ulegał zmianom. Głód, nadmierna eksploatacja ziemi i pogorszenie się klimatu sprawiły, że życie stało się cięższe, a ubodzy bardziej zdesperowani niż przedtem, lecz nie spowodowały wielkiego i trwałego zmniejszenia się liczby ludności.

              Populacja Zachodu osiągnęła pewien stały poziom liczebny. Nie oznacza to, że ludzie dobrze czy choćby tylko znośnie się odżywiali. Mimo całego ubóstwa potrafili jednak utrzymać się jakoś przy życiu. Zamiast sądzić, że chodzi o hamulec, dużo bardziej realistyczną oceną sytuacji będzie dopatrywanie się tu raczej pewnego pułapu rozwojowego niż drastycznie ostrego progu. Populacja uzyskała więc swoisty szczyt i dzięki rożnym, aktywnym lub biernym, działaniom ustabilizowała się. Malthus głosił natomiast coś zupełnie przeciwnego: po osiągnięciu tego stanu natura miała jakoby interweniować, unicestwiając znaczną część ludności. Fakty wykazują jasno, że nic takiego nie nastąpiło.

              Pozostaje wciąż kwestią nie rozstrzygniętą, w jaki sposób ludność ta zdołała uzyskać tak znaczną liczebność i utrzymać ją. Oczywiście, pewne przeszkody niewątpliwie ten proces hamowały, ale jakie? Rzecz jasna, wyjałowienie ziemi odegrało tu swoją rolę i wraz z pogorszeniem się klimatu musiało powodować częstsze klęski głodu oraz wyższą śmiertelność. Więcej ludzi regularnie umierało z głodu, a w niektórych latach pewne regiony doznawały poważnych strat demograficznych: część badaczy jest na przykład zdania, że w latach 1309-1325 wyniosły one 10-20%. Rezultaty takiego stanu rzeczy nie trwały jednak długo i nie dotyczyły całości Europy. Inne trudności mogła też sprawiać ogromna powierzchnia ziemi uprawnej, która należało zaorać i obsiać. Rzecz jednak w tym, że hipotezy takie jak powyższa nie zasługują na całkowite zaufanie, gdyż są „maltuzjańskie” w charakterze, przypisując pewną intencjonalność naturze w kształtowaniu się poziomu populacji.

              Wchodziły tu wszakże w grę i inne negatywne czynniki, zawinione już wyłącznie przez ludzi. Po pierwsze, nieustanne rozdrabnianie gruntow na coraz mniejsze poletka w miarę rotacji pokoleniowej doprowadziło do powstania nowej formy dziedziczenia na zasadzie pierworodztwa, czyli przekazywania majątku tylko jednemu z potomstwa (najstarszemu synowi). Oznacza to. że młodsze dzieci nie miały możliwości utrzymania rodziny z braku ziemi. Upowszechnienie się celibatu - czy to z przyczyn natury religijnej, czy ekonomicznej - musiało wywrzeć znaczny wpływ na płodność, a więc i na ogólny wzrost liczby ludności. Warto zauważyć, że w tym okresie kościół położył silny nacisk na celibat księży. Choć w szerszej skali nie odniósł tu sukcesu (księża po prostu brali sobie konkubiny), to zdołał mimo wszystko wyeliminować kwestię dziedziczenia i rozdrabniania gruntów przez ich potomstwo. Księża mogli co prawda mieć dzieci z nieprawego łoża, lecz problem ich utrzymania nie ciążył już na dobrach kościelnych.

              Poszczególne jednostki miały zresztą świadomość, że z tego, co posiadają, mogą wyżywić ograniczoną liczbę osób. Ludzie, ktorych nie obowiązywał celibat, rozporządzali pewnymi środkami pozwalającymi ograniczyć płodność. Najczęstszym z nich było odkładanie małżeństwa aż do czasu, kiedy potrafili utrzymać i siebie, i dzieci. Mogli także ograniczać współżycie już po zawarciu małżeństwa. Ludzie średniowiecza z pewnością też zdawali sobie sprawę, że dłuższy okres karmienia piersią opóźnia zajście u kolejną ciążę. Znali substancje roślinne zapobiegające poczęciu (jak zresztą i takie, które zapłodnieniu sprzyjały). Nie było im również obce spędzanie płodu oraz porzucanie niemowląt, choć uważano te praktyki za ciężkie zbrodnie. Uproszczone maltuzjańskie poglądy na wyjaśnienie fenomenu Czarnej Śmierci muszą więc ustąpić miejsca bardziej realistycznej ocenie czternastowiecznego świata. Europa Zachodnia była krańcowo przeludniona, a jej mieszkańcy żyli pod ciągłą presją wzmagającego się niedostatku i niekorzystnych zmian klimatycznych. Liczebność ich jednak, jak się wydaje, cechowała się względną stabilnością. Cały szereg czynników, zarówno naturalnych, jak i społecznych, skutecznie utrzymywał ją na tym samym poziomie. Wszystko wskazywało, że społeczność taka może przetrwać przez czas nieokreślony. A jednak sytuacja owej społeczności była niezwykle niepewna.

              W październiku 1347 roku na nękaną dotkliwymi trudnościami, przeludnioną, stale balansującą na krawędzi przeżycia Europę spadł cios o potężnych konsekwencjach. Pojawienie się w Mesynie zarazy zapoczątkowało jej cykliczny pochód przez cały kontynent. Zazwyczaj srożyła się latem lub wczesną jesienią (zależnie od tego, kiedy wystąpiły pierwsze przypadki). Wraz z nadejściem zimowych chłodów znikała, by wybuchnąć następnej wiosny. Z pierwotnego ogniska w porcie rozprzestrzeniała się zarówno na jego wiejskie zaplecze, jak tez na inne porty, gdzie cały cykl powtarzał się od początku. W latach dwudziestych XIV stulecia zaraza wybuchła na terenie Mongolii, w okolicach graniczących z pustynią Gobi, gdzie endemicznie panowała (i panuje do dziś) wśród miejscowych gryzoni. Stamtąd zaczęła się szerzyć zarówno w kierunku zachodnim, jak wschodnim. Na podstawie współczesnych badań można sądzić, że epidemia w Chinach (1331-1353; zabiła zapewne 65% ich mieszkańców. W każdym razie do 1393 roku ogoł ludności Chin obniżył się ze 120 do 90 milionów, co oznaczało utratę 25% populacji w ciągu sześćdziesięciu lat.

              W swoim pochodzie na Zachód zaraza najpewniej dotknęła wspólnoty nestoriańskie z okolic Issyk Kul (Kirgizja). gdzie archeolodzy sowieccy udokumentowali wysoką śmiertelność w latach 1338-1339; między innymi odkryli tam trzy zachowane nagrobki zadżumionych. Stąd przedostała się w 1345 roku. poprzez Saraj, na Krym. W roku 1346 odnotowano jej pojawienie się w Astrachaniu. Nim dotarła na Krym. szerzyła się drogą lądową, co w sumie zajęło jej prawie piętnaście lat. Potem jednak zaczęła się rozprzestrzeniać za pośrednictwem szlaków morskiej żeglugi.

              Tradycyjnie przyjmuje się następujące wyjaśnienie. W latach 1345-1346 Genueńczycy oblężeni zostali w Kaffie (dzisiejszej Teodozji) na Krymie przez Dżanibeka. chana Złotej Ordy. Wśród jego wojsk wybuchła dżuma, a wtedy chan, chcąc zarazić nią nieprzyjaciół, kazał ostrzelać Kaffę z katapult zwłokami zadżumionych. Genueńczycy natychmiast wrzucili trupy do morza, lecz mimo to ulegli chorobie. Przypuszczalnie statki ich. usiłując wymknąć się z oblężenia, zawlokły ją do świata śródziemnomorskiego, gdzie zaczęła się szerzyć wzdłuż szlaków morskich. Jeśli tak właśnie było, to ow najwcześniejszy przykład zastosowania „broni bakteriologicznej" można by porównać z wybuchem ospy wśród tubylczej ludności Ameryki Środkowej i Południowej oraz z zakażonymi kocami darowanymi Indianom Ameryki Północnej przez osadników i pionierów . Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak, że dżuma przeniosła się w oblężonym mieście na żeglarzy genueńskich drogą naturalną.

              W każdym razie, obojętne, czy zawiniły tu siły natury, czy też Dżanibek, zaraza zaatakowała basen Morza Śródziemnego w 1347 roku. Pojawiła się wtedy w' wielkich portach świata bizantyńsko-muzułmańskiego, jak Konstantynopol i Aleksandria, a także na Cyprze. Dzięki gęstej sieci drog handlowych, przecinających we wszystkich kierunkach świat śródziemnomorski, w tym samym roku dotarła do portów Zachodu. Dotknęła Mesynę i handlowe potęgi morskie, Genuę i Wenecję, oraz Pizę i Florencję, a w 1348 roku tak wielki port jak Marsylia. Co gorsza, zaczęła się także szerzyć dzięki szlakom kupieckim, atakując wielkie metropolie: Kair, Antiochię i Tunis, jak też przenikając w głąb lądu; pojawiła się we Włoszech (na przykład w Pistoi) i Francji (w Montpellier, Narbonne, Carcassonne, Tuluzie, Montauban, Bordeaux i Awinionie). W 1349 roku wielkie muzułmańskie miasto Damaszek utraciło niemal połowę mieszkańców. Część czytelników ma zapewne ugruntowane przekonanie, że Czarna Śmierć była fenomenem zachodnioeuropejskim, lecz trzeba pamiętać, iż objęła ona cały basen śródziemnomorski, uśmiercając 30-40% ludności muzułmańskiego Lewantu i Afryki Północnej.

              Przenosiła się z miejsca na miejsce niesłychanie szybko, co - nawiasem mówiąc - świadczy o intensywnym ruchu, jaki musiał wtedy panować na szlakach handlowych całej Europy . Epidemia nie tylko dosięgła w 1348 roku stref położonych w głębi lądu. lecz rozszerzyła się na całą Francję wzdłuż wielkich rzek: Rodanu, Saony, Sekwany i Renu. Dotknęła zarówno Gandawę, Brugię, Ypres, Brukselę i Antwerpię w Niderlandach, jak północna Francję (Paryż i Normandię). Prócz tego przedostała się na drugi brzeg kanału La Manche, nawiedzając Londyn, Bristol, Plymouth oraz Southampton, a jej pierwszymi ogniskami były w Anglii zapewne Melcombe Regis w Dorset. W następnym roku wybuchła w Kornwalii, a także w norweskim Bergen. Kiedy w roku 1350 pojawiła się w Szwecji, jej krol, Magnus II ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin