Dym papierosów zjada całą duszę,
A alkohol pali mi gardło.
Ja, szczerze mówiąc, nawet nie myślałem,
Że to będzie tak strasznie bolało...
Ślepo cię stracić w każdym świcie,
Zwolnić z drgających palców dłoni.
Myślałem, że będzie prościej i łatwiej
Przez siebie pominąć wszystko
I puścić, wiedząc - nie obrócisz.
Wypalając papieros całą paczkę,
Ja zastygam jak lód. Nie tyle był zbędnym ,
Tyle miałem nadzieję - można było inaczej...
Kaszlę ochryple i cicho, i głośno
I zirytowany tusze papieros.
Nie wiedziałem, że otwarte rany
Nie zarastają, stają dziurami
W wiecznej obronie od świata i bólu.
Nowych tarcz nigdy nie zbudować
W dymie, narkotyków i alkoholu,
Ale staram się. Nie trzeba, nie warto
Litości waszych zgniłe palić myśli.
Bo ja jestem w porządku- ze mną moje niebo
I papierosy. Ja jednak nie potrzebny tu,
Nawet na niebie nie starczy mi miejsca:
Będą przeklinać i się wkurzać sąsiady
Na wieczny dym z otwartych okien.
Ja, szczerze mówiąc, teraz nie umiem
Jakoś inaczej. Mi dym zastąpił powietrze
Sto lat temu twój piękny głos,
I biegnę na jego echa.
Boże, boże, jak ja długo
Wierzył, że jest w tym życiu paski
Czarnego z białym, i czekał, co nadejdzie
Czas miłości, czas pierwszego śniegu.
Boże, tak nigdy nie jest.
Boże, jak pozwolił na to wszystko?
Dym papierosów wywalam kłębami,
I alkohol pali mi gardło.
Tyle lat żył twoimi oczami,
Że wkrótce umrę, oddychając tlenem.
z.kiziniewicz 2019 grudzień 2
zoro-wilno