Gojawiczyńska Pola - Dziewczęta z Nowolipek (2021).pdf

(1713 KB) Pobierz
POLA
GOJAWICZYŃSKA
DZIEWCZĘTA Z NOWOLIPEK
Projekt okładki: Artur Wandzel
ISBN 978-83-8259-008-1 (mobi)
ISBN 978-83-8259-007-4 (epub)
ISBN 978-83-8259-006-7 (pdf)
Biblioteka Narodowa
al. Niepodległości 213
02-086 Warszawa
www.bn.org.pl
Sfinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu
w ramach programu wieloletniego Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa. Priorytet 4.
CZĘŚĆ I
P I E ŚŃ
NIEZNANEMI ULICAMI
Nie posuwały się dalej niż do Leszna, tej połowy Leszna od Karmelickiej
do Żelaznej i dalej do Nowolipek w głąb, uliczkami w smrodliwych roz-
gałęzieniach biegnących ku Powązkom i  Nalewkom. Plac Bankowy, tak
bliski, już nic nie oznaczał i wcale nie można go sobie było wyobrazić. Ich
ciekawość świata została tu nasycona, oh! – nie starczało dnia, miesiąca,
roku, aby wchłonąć wszystko, co się działo, co się stawało! Tu była ojczy-
zna, zanim się dostrzegło i uznało wielką ojczyznę z historii W Dwudzie-
stu Czterech Obrazach; tu była ojczyzna, dzielnica warsztatów stolarskich
i tokarni żydowskich. Drzewo, drzewo, pachnące deski, góry wiórów i tro-
cin z obfitością pcheł o każdej porze roku. Dla sióstr Mossakowskich cen-
trum ogromnego świata stanowi oficyna w głębi podwórza, z malutkim
placykiem, kasztanami i ławką. Dla grubej Kwiryny – sklepik jej rodziców
w cichym zaułku ulicy Mylnej. Dla całej gromady Raczyńskich – frontowy
parter dawnej pracowni tapicerskiej.
Tylko Franka była bez domu, Franka nie miała ojczyzny. Nie była do-
mem suteryna ciotki, gdzie sypiała, i nie była domem kuchnia matki, na
służbie. Franka – tak, Franka widziała coś więcej z tego ogromnego mia-
sta. Ale przechodziła obojętnie tak samo Lesznem jak i Marszałkowską.
Jedynie okna po tej drodze, okna cudzych mieszkań, gorejące – to było coś
warte uwagi. Przystawała i wspinała się na palce, jeśli parter był wysoki.
Tam był czyjś dom, lampa wisiała nad stołem. Tam było czyjeś ciepło.
To samo można by pomyśleć o Rózi, Sabinie i Reginie Rubinrot, choć
mieszkały na pierwszem piętrze od frontu. Ale wisiały cały dzień u żela-
znych kwiatów balkonu, tyłem do ojcowskiego domu, do pokojów z plu-
szowemi portjerami, i jęczały w głąb podwórza: Bronia! oj, chodź do nas!
czy przyjdziesz do nas?! – my cię tak prosimy! Z  dołu odpowiadano: –
BIBLIOTEKA NARODOWA
2
Dzi ewcz ęta z nowol ipek
a czy twoja mama pozwala? Trzy siostry Rubinrot wrzeszczały teraz już
radośnie: – co znaczy?! Mama bardzo prosi! Będziemy się bawić w przy-
jęcie! Odwracały się i wołały w głąb mieszkania: – Mama, powiedz, żeby
ona przyszła! Pani Rubinrot trzęsła się nad swemi dziećmi, nie chciała ich
puszczać na podwórze, z dwojga złego niech lepiej tamte dzieci, z podwó-
rza, przyjdą na górę. Wychodziła naprzeciw małego gościa w  szlafroku,
zwanym chlamidą i  prosiła boleśnie i  nieśmiało: – moje dziecko, umyj
ręce, dobrze? Ja cię bardzo proszę, umyj ręce. – I od tego psuła się zabawa.
Wiadome już było wszystko. Umyje się ręce, siądzie się koło stołu, poda-
dzą na podwieczorek kakao i obwarzanki z masłem. Nudno i mdło.
Więc trzy blade siostry Rubinrot znów wisiały u  żelaznych kwiatów
balkonu i jęczały: – Frania! Bronia! Janinka! Oj, chodźcie do nas!
Pierwsza wyprawa na Chłodną odbyła się z  racji interesu u  tokarza.
W czasie gorącej roboty przy końcu tygodnia, ojciec otworzył drzwi do
pokoju i krzyknął na Jankę: – Idź mi zaraz do tokarza i dowiedz się, czy
te nogi będą dziś obtoczone, czy nie?! – Ale Janka nie chciała iść sama,
przeto wypchnięto razem z nią i młodszą Bronię. Ile razy czegoś potrzeba,
dzieciaki okazują się bezużyteczne, nie słuchają. Nawet posłuszna zwykle
Bronia odęła się, ale matka bezlitośnie wypchnęła je za drzwi. – Czy chce-
cie, żeby ojciec się rozzłościł?
Tego nikt nie chciał. Najwięcej tego nie chciał brat Mietek, więc krzyk-
nął: – pójdziecie wy, czy nie? – Janka próbowała się stawiać: – mamo,
a  dlaczego Mietek nie pójdzie, co? – Czy nie wiesz, że on ma lekcje? –
A czy my nie mamy lekcji? Bronka najchętniej teraz poszłaby po te nogi,
nawet sama, ale już było za późno, bo oto Janka rzekła: znów pewnie
przyniesie dwóje, w sobotę. – Wszyscy naraz rozgniewali się, matka i Mie-
tek i Janka. Bronka milczała, stojąc we drzwiach. Jeśli Mietek przyniesie
dwóje, w sobotę, dzień ten będzie okropny. Matka go będzie osłaniać sobą
i ojciec uderzy matkę. Matka wyciągnie ręce, będzie chciała powstrzymać
ojca i wszystkie uderzenia spadną na te ręce.
Bronka krzyknęła: – Ja pójdę po nogi mamo!
Na ulicy dopędziła ją Janka. – Czy to jest sprawiedliwie? – rzekła. –
Czy Mietek to taki niedotknięty pan? My też mamy lekcje. – Ale on chodzi
do progimnazjum – szepnęła Bronia. – To co? – krzyknęła Janka. I zadała
nagle pytanie: – czy pani Raczyńska wysłałaby Cechnę i Anielę po nogi
stołowe? – Bronka musiała odpowiedzieć uczciwie:
BIBLIOTEKA NARODOWA
3
Zgłoś jeśli naruszono regulamin